środa, 10 sierpnia 2016

Rozdział 27


               Zanim zdołała otworzyć oczy poczuła paraliżujący chłód przeszywający całe jej ciało. Potem przybył ból i odrętwienie. Z trudem rozchyliła powieki w miarę jak docierały do niej wspomnienia. Dała się zaskoczyć i teraz płaciła za to cenę. Łapiąc się za głowę starała się ocenić sytuacje. Leżała na lodowatej, kamiennej podłodze. Jej nadgarstki były zakute w ciężkie, żelazne kajdany i umocowane gdzieś w ścianie za nią. Resztkami sił zmusiła się by usiąść. To była ta sama cela, w której znajdowali się ostatnio, ale jak to było możliwe? Potworne zamczysko zawaliło się od razu jak tylko z niego wybiegli. Widziała jak ruiny spadają z klifu do oceanu. Niemożliwe, że znów była w tym samym miejscu.
W celi było prawie całkowicie ciemno. Niewielka smuga słonecznego światła wpadała przez zakratowaną wnękę znajdującą się pod sufitem. Alison była pewna, że nie było jej tutaj kiedy wtedy ich porwano.
Jak ostatnio stała na nogach było już po zmroku, co oznaczało, że straciła przytomność na całą noc. Ktokolwiek ją uderzył, wymierzył solidny cios. Jego skutki odczuwała nawet teraz, kiedy choćby na milimetr przekręcała głowę.
Nadgarstki piekły ją od za mocno zaciśniętego żelaza. Odruchowo szarpnęła łańcuchem sprawdzając jego wytrzymałość. Niestety był dosyć solidnie przymocowany, a jego ciężar sam w sobie stanowił przeszkodę. Alison wiedziała, że to było coś więcej. Nie miała w sobie tyle sił ile powinna, jakby ją czymś odurzyli, czego w cale nie wykluczała.
Gdzieś w górze usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a następnie ciężkie kroki. Ktoś schodził do piwnicy. Starała się wytężyć wzrok by cokolwiek dostrzec. Odgłosy stały się coraz bliższe, aż w końcu ujrzała wampira, który przekręcając zamek otworzył drzwi od celi. Tuż za nim stał kolejny, który coś za sobą ciągnął. Dopiero po chwili Alison zorientowała się, że prowadzi ledwie przytomnego Raina, który podobnie jak Alison był zakuty w łańcuchy. Popchnęli go w stronę przeciwnej ściany z taką siłą, że bezradnie opadł na podłogę. Nie miał na sobie koszulki, a w momencie, w którym ujrzała jego plecy wiedziała dlaczego. Blizny na jego ciele, które już wcześniej wyglądały paskudnie teraz były jakby na nowo otwarte. Skórę wokół nich miał mocno zaczerwienioną i pokrytą pęcherzami, z których ciekła zarówno krew jak i ropa.
Wampir niezbyt delikatnie przymocował jego łańcuch do kamiennego muru celi, po czym nawet nie patrząc na Alison wyszedł na zewnątrz. Coś szepnął do towarzysza, po czym oboje zniknęli w korytarzu.
- Co oni ci zrobili? – spytała zszokowana, widząc jak Rain z trudem podnosi się by oprzeć plecy o ścianę.
Odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Jego klatka piersiowa nierównomiernie oddychała jakby właśnie przebiegł maraton. Włosy miał mokre i posklejane od potu, a twarz posiniaczoną i zapadniętą. Jego brzuch również znaczyły fioletowe sińce, tak wielkie, że nie mogła na nie patrzeć.
Po kilku minutach ponownie usłyszała zbliżające się kroki. Wampir, który wcześniej wprowadził tutaj Raina, tym razem skierował się w stronę Alison. W dłoni trzymał strzykawkę o wielkości jakiej Alison jeszcze wcześniej  nie widziała. Cała była pomalowana na czarno w taki sposób, że nie było widać jej zawartości. Alison odruchowo cofnęła się pod ścianę na tyle daleko na ile pozwalały jej łańcuchy.
- Będzie łatwiej jak nie będziesz się wiercić. – stwierdził obojętnie wampir
- Co to jest? – spytała przerażona
Nie odpowiedział sięgając po jej rękę. Wyrwała się mu przytulając do ściany. Podszedł bliżej i szarpnął ją za ramię. Nie myśląc za wiele podkuliła nogi i wymierzyła mu solidnego kopniaka w brzuch. Odsunął się zaskoczony i wściekły.
- Powiedziałem żebyś się nie wierciła. – warknął po czym zawołał towarzysza – Ramirez!
Po chwili w celi pojawił się ciemnoskóry wampir, który wcześniej otwierał celę. Podszedł do Alison i chwytając ją za ramiona podniósł do pionu. Uwięził ją w stalowym uścisku unieruchamiając jej ręce. Nie zdołała się uwolnić pomimo licznych prób. Towarzysz Ramireza pochylił się do niej, po czym poczuła nieprzyjemne ukłucie w przedramieniu, które było niczym w porównaniu z pieczeniem, które poczuła potem. Jakby wstrzykiwali do jej żył lawę. Starała się uwolnić, ale wampir dobrze ją trzymał. Z gardła wyrwał jej się krzyk. Cokolwiek to było wypalało ją od środka, tak, że kiedy w końcu wyciągnął strzykawkę była zlana potem i odrętwiała, a żar, który nadal wypełniał jej żyły torturował ją od wewnątrz, jednak nie potrafiła już na niego zareagować. Była jak sparaliżowana, mimo że nie pragnęła nic innego niż wydrapać sobie wnętrzności. Rzucili nią o kamienną posadzkę, przyprawiając o jeszcze mocniejszy ból głowy.
- Co to jest? – wydyszała słabo w miarę jak wzrok jej się zamglił.
Widziała zamazane postury wampirów, które powoli znikały w ciemności.

* * *

               Już nie pamiętał kiedy ostatnio był tak wściekły i przerażony. Zawsze starał się trzymać w ryzach, pokazać innym, że żadna sytuacja nie jest bez wyjścia, a spokój i opanowanie to najlepszy sposób by jakoś wybrnąć z nawet najgłębszego bagna. Jednak kiedy przybył do baru z torbami jedzenia, zastając jedynie Drake’a i Rusty’iego ledwie przytomnych na podłodze poczuł ukłucie strachu, które z czasem zaczęło narastać. Starał się być opanowany, kiedy słuchał co się stało, nawet podsunął im, żeby wrócili z powrotem do Rognera, dla którego małe zaklęcie lokalizujące na pewno nie będzie problemem. Kiedy wrócili czarownik oświadczył, że najłatwiej będzie jeśli mieliby jej krew, albo chociaż osoby spokrewnionej. Drake od razu wykonał telefon do Chrisa, a następnie do  Darrena, ale żadne z nich nie odbierało. Nie mieli czasu do stracenia, zaczęli więc przeszukiwać  pokój Alison licząc, że znajdą chociażby jej włos, gdzieś na poduszce. Stracili na to ponad godzinę, a drugie tyle zajęło wykonanie zaklęcia. Wtedy właśnie Kevin stracił nad sobą kontrolę. Ręce trzęsły mu się ze strachu, kiedy czarownik oświadczył, że nie jest w stanie jej zlokalizować. Ponieważ Rogner był starym i potężnym czarownikiem nikt nie zamierzał kwestionować jego umiejętności posługiwania się magią. Mimo, że nikt nie powiedział tego na głos, wszyscy wiedzieli, co może to oznaczać. Nie da się zlokalizować osoby, która już nie żyje.
Ten fakt spadł na Kevina niczym pięciotonowy blok. Zrównał go z ziemią i zostawił by umarł w męczarniach. Panika spowodowana faktem, że zawiódł Alison, że stracił ją na zawsze nie pozwalała mu oddychać. Drżąc ze strachu wyszedł do własnego pokoju, by tam dać ujście emocjom. Na początku myślał, że da radę, że wytrzyma i się uspokoi, ale wszędzie widział jej twarz. Jej pozbawione życia ciało leżące gdzieś w ciemnym zaułku, nieruchome i pozbawione blasku oczy, pełen rozczarowania wyraz twarzy. Jak mógł ją zostawić? Gdyby nie wyszedł po jedzenie, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Poczucie winy zżerało go od środka. Musiał coś zrobić by wyrzucić to z własnej głowy. Przesycona furią destrukcja pokoju pomogła jedynie na kilka sekund. Nie pamiętał już nawet co robił do czasu, aż Rusty znalazł go stojącego pod prysznicem. Lodowata woda ściekała po jego ciele i ubraniach, nie pozostawiając na nim suchej nitki. Chłopak bez słowa zakręcił kurek i wyprowadził go z kabiny. Kevin pozwolił się pokierować do pokoju, bezwiednie szurając bosymi stopami po podłodze.
- Wiesz, jeszcze nikt nie zdołał utopić się pod prysznicem. – Rusty silił się na żarty.
Posadził Kevina na odłamkach, które jeszcze niedawno były łóżkiem, a następnie zaczął przeszukiwać podłogę, licząc że ostały się jakieś ubrania.
- Widzę, że podobnie do Alison radzisz sobie ze stresem.
Kevin wzdrygnął się na wzmiankę o niej. Za każdym razem gdy o niej myślał, czuł jakby prąd przechodził przez jego ciało.
- Shilla zadzwoniła dzisiaj do Rognera. Będzie tutaj za kilkanaście minut. Wiesz, że od początku waszego pobytu tutaj była na obrzeżach Aberdeen w poszukiwaniu przejścia do krainy elfów? To brzmi jak jakaś misja w grze. Serio? Elfy? To już lekka przesada. Mój umysł nigdy nie był przesadnie ograniczony, ale nigdy nie myślałem, że spotkam elfa. Te istoty podobno żyją w innym wymiarze. W świecie, w którym czas płynie zupełnie inaczej. Jeszcze niedawno pamiętałem jak się to miejsce nazywa…
Kevin całkowicie się wyłączył. Nie słyszał słów Rusty’iego i nie zwracał uwagi na jego krzątanie się po pokoju. Siedział sparaliżowany na pozostałościach materaca w głowie mając tylko jedno. Alison. Wspomnienia jej rozradowanej twarzy, kiedy udało mu się ją rozśmieszyć, jej determinacji kiedy razem bawili się jako dzieci, a ona nigdy nie należała do tych co łatwo się poddają, spojrzenia jej szarych oczu, kiedy bez słów dawała mu znać, że potrzebuje jego pomocy. Alison była w jego życiu odkąd pamiętał, jak mógł teraz bez niej funkcjonować.
Po raz pierwszy od bardzo dawna obudził w sobie głód, głód którego już nigdy nie chciałby poczuć. Pragnienie, które odpychał od siebie właśnie dla niej, wiedząc, że było jedynym co go od niej oddalało. Zrobiłby wszystko by odpłynąć w błogi stan, w którym nie istniały problemy, w którym zapomniałby o bólu i poczuciu winy.
- …także istnieje spora szansa, że ona nadal żyje.
Wyłapanie tych słów nie było dla niego łatwe, ale natychmiast sprawiło, że powrócił do rzeczywistości.
- O czym ty mówisz? – zapytał zachrypniętym głosem
Rusty zatrzymał się i spojrzał na niego przekrzywiając głowę. W ręku trzymał koszulkę w kolorze wyblakłej zieleni. Kevin przypomniał sobie, jak Alison odradzała mu jej kupno, a kiedy ją nałożył uznała, że będzie idealnie komponował się w zgniłej trawie. Nie wiedział dlaczego, ale na przekór nosił ją bardzo często. Z biegiem czasu straciła swój kolor wyglądając jeszcze gorzej, a powstałych w niej dziur przestał liczyć dawno temu.
- Wcale mnie nie słuchałeś, prawda? – westchnął rzucając w jego stronę koszulką – Mówiłem, że Shilla przyprowadzi ze sobą elfa, a elfy z tego co twierdzi Rogner stworzyły Łowców.
Kevin zrzucił z siebie mokre ubranie i przebrał się w suche rzeczy.
- Co to ma wspólnego z… - urwał. Nie był w stanie tego powiedzieć.
- To, że dowiemy się więcej o tym, kto planuje to zaklęcie, do którego potrzebna mu jest Alison. Gdyby Łowca już je wykonał Rogner byłby w stanie to wyczuć, bo jak wiesz potrzebne do niego były aż trzy nietuzinkowe masakry. Takie coś jest dla czarownika jak bomba nuklearna. Nie da się tego przeoczyć.
- To o niczym nie świadczy. – stwierdził całkowicie pozbawiony nadziei – Łowca mógł jeszcze nie wykonać zaklęcia, ale spełnić warunek, który wymaga śmierci Alison.
Przełknął ogromną gulę w gardle. Głowa go bolała, a ciało przechodziły dreszcze. Suche i ciepłe ubranie nieco mu pomogło. Fizycznie czuł się nieco lepiej, ale jego psychika leżała w kawałkach na podłodze jak reszta zawartości pokoju.
- Przestań być pesymistą. Alison żyje. Gdybyś zachowywał się normalnie też byś to wiedział.
- Tak jak ty i Drake zachowujecie się normalnie. To, że nie obchodzi was los Alison nie świadczy o normalnym zachowaniu. – warknął
- Teraz to już dramatyzujesz. Oczywiście, że obchodzi nas los Alison, ale potrafimy odstawić strach na bok i działać.
- I co takiego zrobiliście? Drake nie robi nic, tylko wydzwania do Chrisa. To o niego teraz się najbardziej martwi, a ty… Cóż, tobie nigdy na nikim nie zależało. Nawet nie wiem, co ty tutaj w ogóle robisz.
- Słyszałem gorsze słowa skierowane w moją stronę by mnie urazić. – stwierdził neutralnie – Jak ma ci to jakoś pomóc i sprawi, że się ogarniesz, proszę bardzo. Zwyzywaj mnie i resztę świata.
Kevin spojrzał na niego spode łba. Dlaczego z pośród wszystkich ludzi na świecie ma za towarzysza chłopaka, którego nawet nie da się obrazić. Rusty może i bywał denerwujący, a jego życie nie było pokryte złotem, ale Kevin nie jeden raz zazdrościł mu podejścia do życia. Gościu mógłby stać na czele ludzi, którzy twierdzą, że mają wszystko gdzieś. Był tego czystą definicją. Możesz go obrażać, pluć w twarz, krzywdzić w każdy możliwy sposób, ale on nadal będzie tam gdzie chce i w takim nastroju w jakim mu się podoba. Ciężko było to zrozumieć, ale taki już był Rusty. Zależnie od nastroju,  był dla ciebie najlepszym kumplem, albo traktował cię jak powietrze którego nawet nie warto wdychać.
Kevin głęboko odetchnął, wiedząc że kłótnie nie są konieczne. Rusty miał rację, musiał się ogarnąć. Może faktycznie trzeba łapać się każdej możliwej nadziei by całkowicie nie zatonąć. Jeśli istniała chociażby niewielka szansa, że Alison żyje nie powinien stać bezczynnie i machać jej na do widzenia. Nie było czasu by opłakiwać najważniejszą osobę w życiu, jeśli naprawdę mogła jeszcze żyć. Nie potrafił w to uwierzyć, mimo że bardzo tego pragnął. Cała ta sytuacja jawiła się mu w czarnych barwach, a zmęczenie dodawało do tego swoje trzy grosze. Ignorując sen, który niemal się do niego uśmiechał, włożył buty i wskazując drzwi podążył za Rusty’im do salonu.
Rogner siedział już przy stole, trzymając w dłoniach kubek parującej herbaty. Wyglądał na zdenerwowanego, co jak na czarownika, który nie jedno widział było dosyć nietypowe.
- Shilla powinna tutaj być lada moment. – powiedział nerwowo stukając palcami
Rusty zajął swoje miejsce na fotelu w samym rogu, jak najdalej od drzwi wejściowych.
- Skąd to wiszące w powietrzu napięcie? – spytał obojętnie Kevin opierając się o jedną ze ścian.
Rozejrzał się szukając wzrokiem po pomieszczeniu. Drake’a oczywiście nie było. Nawet w salonie słyszał jak maltretuje telefon w swoim pokoju. Zaczynał nie na żarty się denerwować. Jedno z nich mogło nie odbierać telefonu, ale oboje to już nie był przypadek. Coś było nie w porządku. Póki jednak nie odnajdą Alison, Kevin nie zamierzał nawet myśleć o tym, co mogło dziać się z Chrisem lub  Darrenem.
- Nie wiadomo kogo przyprowadzi ze sobą. – burknął Rogner. W jego głosie dało się usłyszeć nutę niechęci – Elfy to bardzo dumne i stare stworzenia. Potrafią wywołać wojnę przez krzywe spojrzenie. Poznanie ich etykiety zajmuje lata. Lepiej nie czyńmy niczego pochopnie i nie odzywajmy się jeśli to nie będzie konieczne.
- Shilla zna ich etykietę? – zainteresował się Rusty
- Na pewno lepiej niż ktokolwiek z nas. – stwierdził Rogner chyląc głowę ku herbacie, jakby szukał w niej ratunku.
Żadne z nich nie odezwało się przez następne kilkanaście minut. Pogrążeni we własnych myślach czekali w spokoju na gościa z odległej krainy. W końcu do ich uszu dobiegł ledwie słyszalny szelest. Jakby wiatr zerwał liście z drzew, tylko, że bardziej szorstki i nieprzyjemny. Chwilę później drzwi wejściowe otworzyły się, a do salonu dumnym krokiem weszła wysoka dziewczyna. Elfka, co można było stwierdzić od razu. Wyglądała jakby wyrwała się z jakiegoś zlotu maniaków fantasy, po drodze zaliczając Amazonię. Przy czym jej wygląd przyprawiał o dreszcze, a Kevin niemal od razu zrozumiał co miał na myśli Rogner i dlaczego tak się stresował. Otaczającą ją prastarą energię można było niemal dostrzec w powietrzu. Jej ciemne włosy były splecione w cienkie warkocze i spięte gdzieś wysoko z tyłu głowy. Skórę natomiast pokrywały ciemne, wojenne malunki. Ubrana głównie w skórę bardzo przypominającą strój bojowy z czymś co wyglądało jak kunsztowna maczeta włożona za pas. Nie można było odmówić jej przy tym piękna. Wyglądała jak wojownicza bogini śmierci jadąca by stoczyć z tobą ostateczną walkę. Dzikość jej złotych oczu i równie jarzącej się skóry onieśmielała i sprawiała, że rwał się oddech.
Rogner wstał od stołu w momencie, w którym przekroczyła próg. Chwilę mu zajęło by jakoś zebrać się w sobie i cokolwiek powiedzieć. Kevin natomiast dostrzegł pewien brak, który nie pozwolił mu milczeć.
- Gdzie jest Shilla?
Usłyszał jak czarownik nerwowo nabiera powietrza za jego plecami. Prawie słyszał jego niemy krzyk „Uważaj! Nie możesz jej znieważyć!”.
Elfka spojrzała na Kevina wzrokiem mówiącym, że nie powinien się odzywać, ale mimo dumy, odpowiedziała.
- Wasza przyjaciółka zostanie w Alatriz do mojego powrotu, w ten sposób zapewniając mi bezpieczeństwo. Nazywam się Nessa i na prośbę niejakiej Shilli mam udzielić niezbędnych informacji, których pod przysięgą nie można nikomu wyjawić.
- A co się stanie jak powiemy? – spytał Rusty
Rogner jednak wyrwał się na przód i stanął przed Nessą chcąc zasłonić siedzącego za nim Rusty’iego.
- Jestem Rogner, a to Kevin. Oczywiście złożymy przysięgę.
Nessa przejechała po nim oceniającym spojrzeniem, analizując w nim każdy szczegół. Jej złote oczy przypominały Kevinowi dzikie zwierzę, które za długo było trzymane w klatce.
- Przysięga obowiązuje tylko jedną osobę i tylko ta jedna dostanie potrzebne odpowiedzi.
Odwróciła głowę znacząco patrząc na Kevina. Ciężar jej spojrzenia, sprawił, że nagle zabrakło mu powietrza. Nie wierzył w to jak mały się przy niej czuł. Miał wrażenie, że jest nędznym robakiem, który w każdej chwili może zostać zgnieciony. Nessa nie musiała nic udowadniać, ani pokazywać własnej siły. Otaczająca ją energia mówiła sama za siebie.
- Czy aby na pewno, tylko Kevin…
- Tak zostało postanowione. – przerwała mu surowym tonem – Nie masz prawa podważać tej decyzji.
Czarownik niemal od razu odsunął się w cień na poważnie traktując jej słowa. Wysunął ręce do przodu dając znak Kevinowi. Ten zrobił niepewny krok w jej stronę. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć sięgnęła po jego rękę i czymś co wyglądało jak pióro ze świecącą stalówką wypaliła niewielki znak na jego skórze. Ból był mniejszy niż się spodziewał, ale niemal od razu zakręciło mu się w głowie. Już myślał, że zaraz zemdleje, kiedy obraz przed nim jakby został wsiąknięty i została tylko stojąca przed nim Nessa, która skończywszy wypalać znak, ręką szarpnęła za jego koszulkę rozrywając ją przy szyi. Już chciał na nią krzyknąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i w milczeniu obserwował co robi. Uniosła dłoń, w której trzymała dziwne pióro i zaczęła wypalać kolejny znak tym razem tuż pod obojczykiem.
- Ten symbol zwiąże cię przysięgą milczenia. Jeśli kiedykolwiek powiesz komuś to co ci przekazałam znak się otworzy i wypali twoje wnętrzności.
Powaga z jaką to powiedziała upewniła go, że to wcale nie jest żart. Dlaczego elfy miałyby żartować? Istoty, które spojrzeniem sprawiały, że miało się ochotę uciekać jak najdalej to możliwe.
- Wy elfy zawsze wchodzicie i rozstawiacie wszystkich po kątach? – wymsknęło mu się zanim zdążył ugryźć się w język
Ku jego zdziwieniu usta Nessy lekko się wygięły. Nie wyglądało to na uśmiech, ale zdecydowanie coś się w niej ruszyło, dając znak, że nie jest aż tak straszna jak się wydaje.
- Przysięga obowiązuje tak samo ciebie jak i mnie. – wyjaśniła chowając pióro do kieszeni
Jej ruchy były tak pewne siebie, a jednocześnie pełne gracji, że Kevin mógłby patrzeć się na nią godzinami. Jednak dobrze wiedział, że wcale nie ma tyle czasu. Rozejrzał się dookoła. Salon, w którym jeszcze niedawno stał gdzieś zniknął zastąpiony bezkresną ciemnością. Jedynym punktem zaczepienia była stojąca przed nim elfka.
- Jesteśmy w jakimś innym wymiarze?
Nessa spojrzała najpierw w lewo, a potem w prawo, jakby nie wiedziała o co mu chodzi. Najwyraźniej dla niej odpowiedź była oczywista.
- Podobno macie jakiś problem z Łowcą? – nasunęła go na ścieżkę, którą powinien się kierować ze swoimi pytaniami
- Właściwie nie bardzo rozumiemy pewną przepowiednię. „Zrodzeni z jedności. Połączeni kontrastem. Równi wobec życia i śmierci. Przepadną poróżnieni, by wznowić chwałę upadłych.” Podejrzewamy, że moja przyjaciółka może być jednym ze składników.
- Praktycznie każdy może nim być. – odpowiedziała wprost – To zaklęcie zostało stworzone razem z pierwszymi Łowcami. To chyba najbardziej elastyczny rytuał jaki kiedykolwiek powstał.
Ponieważ Kevin nie wiele zyskał z tej odpowiedzi, postarał się nie odrywać od niej wzroku dając znać by mówiła dalej. Jej złote oczy przyprawiały go o ciarki, dlatego potrzebował całej swojej determinacji, by nie odwrócić się i uciec.
- Pierwsi Łowcy zostali stworzeni przez rasę elfów, które miały dbać o wasz wymiar, który nieustannie był niszczony przez demony. Jak zapewne wiesz elfy są stworzeniami, które żyją zgodnie z naturą, a każde wynaturzenie jest dla nich zagrożeniem, dlatego też sami Łowcy musieli pozostać tak naturalni jak to tylko możliwe. Są śmiertelni, a każde obrażenie jest dla nich tak samo niebezpieczne jak dla ludzi. Jedyną ich przewagą są wzmocnione cechy fizyczne, takie jak siła, czy szybkość, ale nawet w tym nie górują nad żadną istotą nadprzyrodzoną. Ponieważ są wojownikami stworzonymi do walki, zawsze pozostają młodzi, by móc walczyć aż do kresu swych dni. Ich umiejętności są przekazywane z pokolenia na pokolenie, ale każdy nowy Łowca, który się narodzi jest słabszy od poprzednika, ponieważ jest jedynie dzieckiem, które musi dorosnąć. Zaklęcie, które mylnie nazywasz przepowiednią zostało stworzone, by w czasach, w których szeregi Łowców osłabną, można było je odbudować.
To brzmiało dość sensownie. Z tego co mówiła Nessa, Łowcy nie mieli łatwo. Całe życie mierzyć się z istotami silniejszymi od siebie wiedząc, że pewnego dnia napotkają na przeciwnika, który zakończy ich walkę.
- Co jest potrzebne by powstał nowy Łowca?
- Najprostszym sposobem na to by powstał jeden Łowca jest znalezienie ludzkiego rodzeństwa i przemiana jednego z nich w istotę nadprzyrodzoną. Jednak najprostszy sposób zawsze jest najmniej efektowny. Powstały w ten sposób wojownik będzie słaby i raczej nie na długo przyda się w walce. Zaklęcie jest bardzo elastyczne, a chodzi w nim o to, by związane ze sobą w jakikolwiek istoty, czy to gatunkowo, czy po przez więzy krwi przemienić w coś zupełnie innego. Kiedy wykonywano to zaklęcie po raz pierwszy wykorzystano dwa demony czystej krwi i jednego z nich próbowano oczyścić. Niestety zakończyło się to jego śmiercią, co za tym idzie porażką.
- Oczyścić? – zdziwił się Kevin.
W dosłownym wyobrażeniu nie brzmiało to zbyt strasznie, ale skoro zakończyło się tak tragicznie, na pewno nie należało tego traktować dosłownie.
- Wiesz jak powstają czarownicy? – zapytała, na co skinął głową w odpowiedzi
- Z dobrej, albo złej energii.
- Zła energia wywodzi się od demonów, a jej przeciwwagą jest ta dobra. Wy ludzie nazywacie je aniołami.
- Aniołami?! – Kevin wybałuszył oczy, jakby ktoś przed chwilą dał mu porządny cios w twarz – Nie mówisz poważnie.
Nessa przekręciła oczami, co było chyba najbardziej ludzkim gestem, jaki w niej dostrzegł.
- Wcale nie wyglądają tak jak je sobie wyobrażasz. To po prostu dobre duchy, które nie występują w tym wymiarze, a ich głównym zadaniem jest tworzenie. Są nudne i naprawdę ciężko się z nimi dogadać. W każdym razie, próbowano oczyścić demona i zmienić jego złą energię w dobrą, ponieważ się to nie powiodło znaleziono inny sposób i wykorzystano dwa demony nieczystej krwi. Po długich męczarniach udało się oczyścić jednego z nich i w ten sposób powstała setka Łowców. To największa liczba, która jak dotąd powstała przy jednorazowym zaklęciu.
- Czyli to samo czeka Alison i Raina. – myślał na głos Kevin – Alison została ugryziona przez Potępionego, więc nie jest demonem czystej krwi, a Rain, kto tak naprawdę wie kim on jest? Nie można zaprzeczyć, że jakiś demon przy nim majstrował. Skoro zaklęcie ma na celu przeistoczenie, to żadne z nich nie zginie, tak?
- Jeśli rytuał zostanie odpowiednio przeprowadzony, to nie. Jednak przemienione istoty po wypełnieniu zaklęcia nie muszą pozostać żywe. Jest to potrzebne jedynie w trakcie. Jeśli Łowca uwięził dwa z demonów to jest pewne, że jak już będzie po wszystkim zabije tego, który nim pozostał. Takie jest jego zadanie.
- To zależy kogo wybierze. – szepnął Kevin.
Jeśli przez moment łudził się, że Alison faktycznie może jeszcze żyć, to teraz całkowicie oprzytomniał. Raina nie próbowali odnaleźć, a z Alison nie było to możliwe. To może oznaczać tylko jedno.
- Czy jesteś w stanie mi powiedzieć, czy ten rytuał się już odbył? Jesteś w stanie to jakoś wyczuć?
- Wiem tyle o Łowcach, bo należę do jednostki elfów, która ma je kontrolować. Lista aktywnych w tym czasie wojowników jest krótka. Jeśli rytuał się odbył to bez efektu.
Kevin właściwie nie wiedział, czy to dobra, czy zła wiadomość.
- A czy jesteś w stanie namierzyć danego Łowcę?
Spojrzał na nią jednocześnie szukając w sobie sił by się nie poddawać. Ile by dał, by mieć obok siebie kogoś, kto mógłby go wesprzeć. Niestety jedyną do tego zdolną osobą, była dziewczyna, którą znał od dziecka, i która potrzebowała ratunku.
Odpowiedź Nessy decydowała być może o życiu i śmierci, dlatego byłby w stanie nawet przejść przez piekło, byle tylko ją usłyszeć.