środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 11



               Albo czas tak strasznie jej się dłużył, albo wycieczka do klubu naprawdę trwała wieki. Nie miała pojęcia jak długo szli, ale wydawało jej się, że minęły lata, aż w końcu Rain się zatrzymał, mówiąc, że tutaj powinni spotkać się z Jake’iem. W oddali było słychać stłumione uderzenia basów oraz głośne rozmowy imprezowiczów. Najwyraźniej dobrze się bawili, podczas gdy Alison była zmuszona stać na zimnie i czekać. Na szczęście Jake zjawił się lada moment. W swoich długich i starannie uformowanych, prostych włosach oraz ciemnym stroju. Jego skóra tak jak wcześniej była naznaczona czarnymi szramami, jakby wyszedł z kotłowni. Czy oni wszyscy musieli się tak brudzić? Jaki był tego sens? I jakim cudem w ogóle chciało im się to wszystko nakładać? Co dziwniejsze jak utrzymywali to nienaruszone? Spoceni, czy po wstaniu z łóżka, zawsze byli idealni. Alison zaczęła przyglądać się własnym dłoniom, a później ramionom. Czy ona też powinna umazać się błotem, aby do nich pasować? Jake spojrzał na nią lekko zdziwiony, jakby nie wiedział co ona w ogóle tutaj robi.
- Nie pytaj. – stwierdził Rain, zrezygnowanie kręcąc głową – Proszę, nie pytaj.
Jake tylko się uśmiechnął, rozumiejąc co ma na myśli przyjaciel.
- Wszystko z grubsza już ci wyjaśniłem. Jak gościa namierzę to dam znać.
- Ale ja nic nie wiem. – stwierdziła Alison, odrywając się od obserwacji własnej skóry – To znaczy, mnie nie wtajemniczyłeś.
- Załatwię nam wejście od tyłu. – westchnął Rain, zostawiając ich samych
Alison nie przejęta zachowaniem towarzysza, nadal wyczekująco przypatrywała się Jake’owi.
- W klubie zjawi się pewien osobnik, który może nam pomóc w sprawach tych zniknięć. Zanim to jednak nastąpi… - zagarnął ją ramieniem – …mamy czas by poszaleć. Gwarantuję ci, że na lepszej imprezie nie byłaś. Nie jest łatwo się tutaj dostać, ale my mamy swoje wejścia. – mrugnął i podprowadził ją w kierunku zaułka, w którym zniknął Rain.
Alison coraz mocniej kręciło się w głowie, a obrazy coraz częściej stawały się zamazane. Zignorowała jednak nieprzyjemne objawy i pozwoliła się zaprowadzić do klubu. Muzyka powoli stawała się coraz głośniejsza. W końcu stanęli przed metalowymi drzwiami. Jake wyszedł na przód i zabił kilka razy pięścią. Wkrótce potem wrota się otworzyły, a zza nich wychylił się Rain.  Nic nie powiedział tylko kiwnął głową by weszli.
- Nie ma ochroniarzy? – spytała zdziwiona
- Już nie. – odpowiedział Jake
- A więc tak się załatwia wejściówki. Zapamiętam. – zaśmiała się
Szli ciemnym korytarzem, co jakiś czas mijając chwiejących się ludzi i nieludzi. Alison już nauczyła się rozpoznawać swój własny gatunek. Nie tylko poprzez cechy zewnętrzne, ale również po zapachu. Nagle stał się on dla niej charakterystyczny i wyraźny.  Gorzki, a zarazem orzeźwiający.
Jak tylko znaleźli się w większym, chociaż przez to też bardziej tłocznym pomieszczeniu, Rain od razu zniknął gdzieś w tłumie. Alison stanęła jak wryta, kiedy w pełni ujrzała ogrom sali. Wielki parkiet, zapełniony setkami wijących się tancerzy. Co najmniej cztery potężnie rozbudowane bary pilnowały każdej ze ścian. Poza tym w dali znajdował się przedział dla siedzących z rozległymi lożami. Drażniącą bębenki muzykę podkręcały kłęby dymu i setki świateł. Jake miał rację, Alison jeszcze nigdy nie była w takim miejscu. Bary, które odwiedzała w Jacksonville były przy tym zaśmieconymi spelunami.
- Witaj w Harpunie. – powiedział Jake tuż przy jej uchu, by przedrzeć się przez muzykę – Coś do picia?
Alison nie zdążyła odpowiedzieć, nadal onieśmielona klubem. Jake złapał ją za rękę i pociągnął w stronę baru. Jak się okazało to właśnie tam zniknął Rain. Siedział już na jednym ze stołków i chyba zarezerwował miejsca również im. Alison nie mogła nie zauważyć trójki stojących obok naburmuszonych nastolatków. Mierzyli spokojnie siedzącego Raina nienawistnym spojrzeniem. Jednak jak tylko Jake z Alison zajęli odebrane im miejsca, zrezygnowali i zniknęli gdzieś na parkiecie. Pojawiła się za to kelnerka z pustą tacą, która niemal od razu spojrzała w stronę Raina.
- Co podać? – uśmiechnęła się zalotnie
- Tobie to chyba wody, co? – skierował się do Alison
- Och, daj spokój. Jak chce odlecieć, to niech odlatuje. Nie możemy pozbawiać jej skrzydeł. – Jake stanął w jej obronie
- No właśnie.
Rain przez moment dziwnie spoglądał na kumpla. Alison nie do końca była w stanie rozszyfrować jego spojrzenie. Krył się w nich niewypowiedziany ból, co przywróciło ją do pionu.
- To ja może na razie zrezygnuję.
- Ale ty chyba się czegoś napijesz, co?
Wysoka brunetka, w ciemnym uniformie sięgnęła delikatną dłonią do ramienia Raina.
- Przynieś jakieś dobre wino, kelnerko. – odpowiedział zupełnie nią niezainteresowany – I mocną whisky dla niego.
- Już się robi.
Kobieta szeroko się uśmiechnęła, nie przejmując faktem, że została zignorowana i kołysząc biodrami odmaszerowała.
- To wiecie kiedy on się zjawi? – zagadała Alison, próbując rozładować napięcie, które nagle przesyciło powietrze między nimi.
-Oby jak najszybciej. – burknął Rain i zsunął się ze stołka.
Już miał odejść, kiedy podbiegł do niego jakiś niewysoki chłopak. Włosy miał mokre i rozczochrane,  zresztą jego ubranie wyglądało podobnie. Było widać, że spędził tu już jakiś czas i najwyraźniej dobrze się bawił, bo uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Normalnie nie wierzę, że cię widzę.  – wykrzyczał głosem pełnym entuzjazmu – Stary, wiesz ile jest tutaj twoich fanów. Uczynisz nam ten zaszczyt?  DJ już zaczął przynudzać. To całe techno rozwala nam mózg.
- Nie tym razem, młody. – bezprecedensowo go wyminął, ale chłopak nie rezygnował i ruszył za nim, dalej na coś go namawiając
- O co chodzi? – spytała Alison
- To nic takiego. – odpowiedział wymijająco i sięgnął po świeżo postawioną przed nim szklankę whisky
- W porządku, a to wcześniej? Co go tak nagle ugryzło?
- To Rain. Nie próbuj go rozgryźć. Ma większe humory niż kobieta w ciąży. Choć, nie będziemy tutaj siedzieć.
Ponownie pociągnął ją za rękę, ale tym razem ruszył w stronę parkietu. Zaczął przepychać się pomiędzy skaczącymi osobami i zatrzymał się dopiero w centrum tłumu.
- Tutaj nie ma ograniczeń. – krzyknął w jej stronę – Możesz dać z siebie wszystko.
Wyciągnął do góry ręce i zaczął bujać się w rytm muzyki. Zaśmiała się widząc jak dobrze się przy tym bawił. Już wcześniej wyglądał jej na lekko zwariowanego i pełnego energii, ale dopiero tutaj mogła zobaczyć jak bardzo go nie doceniła. Był na swoim miejscu i czuł się jak ryba w wodzie. Nie tylko Alison była zachwycona jego wyczuciem rytmu. Tańczący obok również zwrócili na niego uwagę i zaczęli go naśladować. Niektórzy nawet krzyczeli jego imię, co było znakiem, że był tutaj częstym bywalcem. Z głośników zaczęła lecieć jakaś żywsza piosenka i wszyscy jak jedna fala wyskakiwali do góry z wysoko uniesionymi rękoma.  Było słychać gwizdy podziwu i krzyki dziewczyn. Alison szybko złapała rytm. Jake to zauważył i przyciągnął ją bliżej w swoim kierunku. Uśmiechał się do niej jak dziecko w parku rozrywki. Tak, to zdecydowanie był świat, do którego należał. Jego twarz niemal promieniowała szczęściem. Emanował pozytywną energią, która szybko udzieliła się również Alison. To było jak piękny sen. Wszyscy uśmiechnięci i połączeni muzyką. Alison nie czuła upływu czasu. Utwory zlewały się w jeden, a ona nie traciła sił. Na parkiecie pojawiały się coraz to nowsze osoby. Alison jak w transie przeskakiwała od jednego do drugiego krzycząc i śmiejąc się. Czasami była zmuszona zatrzymać się przy kimś dłużej, ale jakoś specjalnie jej to nie przeszkadzało. Nie zwracała uwagi na żadnego z facetów. Liczył się tylko taniec i dobra zabawa, a że przy tym ktoś mocniej ją objął nie miało znaczenia. Poruszała się tak szybko, że po jakimś czasie nieudanych zalotów tracili nią zainteresowanie, co również jej nie obchodziło. Wpadła w radosny wir i nic nie mogło jej z tego wyrwać.
W końcu jednak muzyka ucichła i wszyscy zaprzestali swoich dzikich pokazówek. Gdzieś w oddali rozległy się krzyki zadowolenia i aplauzu. Aliosn nie zwracała na nie uwagi, bo dopiero gdy się zatrzymała uderzyła w nią fala zmęczenia. Serce biło jej jak szalone, a nogi niemal jej się ugięły. Wszystko było w porządku dopóki się nie zatrzymała. Potrzebowała kilka chwil by odetchnąć. Potem nie wiedząc co działo się na przodach sceny, starała się odnaleźć Jake’a, który w całym tym szaleństwie gdzieś jej zniknął.
Kolorowe światła przygasły, a na scenie wybuchły kłęby pary, co jeszcze mocniej rozweseliło publikę. Niemal wszyscy stanęli, wpatrzeni w miejsce gdzie jeszcze niedawno urzędował DJ. Cisza się przedłużała, co podkręcało cały tłum. Alison wykorzystała moment spokoju by się rozejrzeć. Dostrzegła Jake’a stojącego bardziej na uboczu z szklanką pełną whisky. Zaczęła się do niego powoli przepychać. Zatrzymała się dopiero, kiedy usłyszała potężny ryk gdzieś na scenie,  jakby ktoś obdzierał kota żywcem ze skóry. Ławice iskier wyskoczyły do góry i zapaliły się reflektory. Alison od razu rozpoznała głęboki głos. Na scenie szalał Rain z poobdzieranym mikrofonem i śpiewał. Niemal rozszerzyła usta ze zdziwienia. Ciężkie brzmienia gitary i mocne uderzenia perkusji wypełniły salę. Nie była w stanie rozpoznać żadnego ze słów. Nie była pewna czy śpiewał w innym języku, czy to może aplauz publiki wszystko zniekształcał. Wpatrywała się przez chwilę jak wrzeszczy do mikrofonu wydobywając z własnego gardła głośne krzyki, które w pewien sposób łączyły się w melodie. Ciężką dla ucha, ale jednak melodię.
Trochę jej zajęło zanim się otrząsnęła i z powrotem zaczęła przedzierać się do Jake’a, który już kończył swojego drinka i zamawiał następnego.
- Tutaj jesteś. – uśmiechnął się kiedy przy nim stanęła
- Cudownie się czuję. – wydyszała – Miałeś całkowitą rację. To najlepsza impreza na jakiej kiedykolwiek byłam. 
- Dla mnie niestety już się skończyła. Nasz cel się zjawił.
- No to idziemy z nim pogadać. Gdzie jest? – zaczęła się rozglądać, ale od razu ją powstrzymał
- To nie jest nasz kumpel, Alison. Musimy, jakby to powiedzieć… Uprowadzić go.
- O! – załapała – Ok, to jaki jest plan?
- Był taki, że razem z Rainem uprzejmie go stąd wyprowadzimy, ale jak widać, klimat mu się udzielił.
Wskazał szklanką w stronę sceny, po czym jednym duszkiem wypił całą jej zawartość.
- W takim razie zdaj się na mnie. Kto jest naszym celem?
Zrezygnowany przechylił głowę w stronę jednego z mniej zatłoczonych kątów sali.
- Ten śnieżnobiały, wypicowany wampirek.  – burknął napełniając szklankę.
- Nic prostszego. – stwierdziła Alison zabierając mu alkohol sprzed nosa. Wypiła kilka porządnych łyków, które ugasiły jej pragnienie, a jednocześnie rozpaliły przełyk, na tyle, że musiała odchrząknąć kilka razy zanim odzyskała głos. – Przyprowadzę go do korytarza, którym tutaj weszliśmy.
Nie wyjaśniając nic więcej ruszyła w stronę celu. Sama do końca nie wiedziała co zamierza, ale miała obmyśloną pewną strategię, która ostatnim razem nie za dobrze się dla niej skończyła. Teraz jednak nie była już tylko Zmiennokształtnym, liczyła, że wiąże się z tym pewna przewaga, która pozwoli jej wyjść z tego cało.
W drodze do jasnowłosego wampira zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, albo nabierała odwagi, albo była bardzo głupia, żeby drugi raz dać się zwieść wampirowi. Po drugie, zawroty głowy zaczęły do niej wracać i to z podwojoną siłą. Przetarła twarz dłonią i opanowała bijące serce. Odetchnęła kilka razy, uważnie obserwując oparty o ścianę cel, który wzrokiem penetrował parkiet. Nagle ktoś złapał ją za rękę i odwrócił. Już miała się zamachnąć by uderzyć nachalnego gościa, ale powstrzymała się widząc Jake’a.
- Ok. Już rozpracowałem twój plan. Wiem, trochę to trwało. – zaśmiał się
- To dobry plan. Nie próbuj mnie powstrzymać.
- Żartujesz? Chce go podrasować. Choć tutaj.
Przyciągnął ją bliżej i złapał za policzki. Jego palce powędrowały w stronę jej oczu. Odruchowo zamknęła powieki, czując przeszywające ciepło pod jego dotykiem. Przejechał opuszkami aż do jej skroni. Następnie trzema palcami przesunął po jej policzkach, aż do szyi.
- To jakiś rytuał przynoszący szczęście? – prychnęła widząc jego skupienie
- Można tak powiedzieć. Będę czekał w korytarzu. – mrugnął po czym odwrócił się i odszedł.
Nie bardzo rozumiejąc co się przed chwilą wydarzyło, powróciła do swojego celu. Wampir nadal tkwił w tym samym miejscu.
- Zdecydowanie, jesteś głupia Alison. – powiedziała sama do siebie.
Sięgnęła po butelkę jakiegoś alkoholu stojącego na zalanym stoliku i upijając kolejny łyk ruszyła w jego stronę. Starała się wyglądać pewnie, ale w środku aż krzyczała. Czymkolwiek teraz była, wampiry nadal przyprawiały ją o ciarki. To niebezpieczny gatunek, o czym zdążyła się niejednokrotnie przekonać.
Zauważył ją kiedy była kilka kroków od niego. Jak to wampir nie oszczędzał wzrokowej oceny. Zanim do niego dotarła kilkakrotnie zdążył zmierzyć ją wzrokiem z góry na dół.
- Szukasz ofiary? – zagadała podając mu butelkę
Włosy miał niemal tak jasne jak jej brat, ale oczy czarne jak dusza, której zapewne nie posiadał. Jego wygląd nie był przeciętny, zresztą jak u każdego przedstawiciela tego gatunku. Alison nie była pewna czy to jakiś urok, czy nabyta cecha, że wszystkie wampiry z góry były piękne. To zapewne ułatwiało im kuszenie posiłków.
Zignorował wyciągnięty w jego stronę alkohol i przelotnie spojrzał na jej szyję.
- Nie lubuję w takich trunkach.
- Domyślam się, ale on przełamuje lody. Nic nie złapiesz tak tutaj czatując z ponurą miną.
- Ty jakoś przyszłaś.
- Kto powiedział, że pozwolę ci czegokolwiek spróbować?
Delikatnie sięgnęła do kołnierza jego koszuli, poprawiając kant. Złapał jej nadgarstek, odwracając wzrok w jego stronę. Alison widziała głód jaki krył się w jego oczach. Nie wyszarpnęła ręki, wiedząc jak to na niego działa. Wyczuwał na palcach jej puls, mimo hałasu był w stanie usłyszeć szum jej krwi.
- Kto powiedział, że potrzebuję pozwolenia.
- To samo powiedziałam dwóm dziewczynom z łazienki. – przekrzywiła głowę. Spojrzał w jej oczy. Uśmiechnęła się, widząc jak wpadł w pułapkę. Drapieżnik, pozostanie drapieżnikiem. A ten tutaj był strasznie głodny. – Obserwowały cię od dłuższego czasu, ale nie odważyły się podejść.
- Co sugerujesz?
- Oferuję cię dwie młode dziewczyny, które nie są świadome tego czym naprawdę jesteś i będą strasznie przerażone kiedy się dowiedzą. Myślę, że będą krzyczeć i uciekać na sam widok twoich kłów.
Przysunęła się do niego, kołysząc ciałem. Nigdy nie była dobra w takim przekonywaniu, ale postanowiła zaryzykować.
- Co jeśli nie jestem nimi zainteresowany?
Odsunął się od ściany pochylając w jej stronę. Wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy, zjechał niżej na szyję i na niej się zatrzymał. Alison dokładnie wiedziała, które miejsce interesuje go najbardziej. Musiała tylko odpowiednio mu je podać. Wyciągnęła się w jego kierunku, przesuwając szyją nieopodal jego ust.
- Zawsze możesz je nastraszyć. Myślę, że to będzie dobra zabawa. – szepnęła
Wtulił głowę w jej włosy, głośno nabierając powietrza. Alison szybko, ale nie gwałtownie odsunęła się, zanim zdążył dosięgnąć ją zębami. Spojrzała na niego spode łba, szeroko otwierając oczy po czym odwróciła się i ruszyła w stronę korytarza. Niemal od razu podążył za nią, niczym uwiązany na smyczy pies. Czuła jego zapach za sobą, ale nie była w stanie go usłyszeć. Miałaby z tym problem nawet gdyby nie było muzyki. Wampiry potrafiły poruszać się niezwykle cicho, co w połączeniu z gracją dawało przerażający efekt.
Jak tylko skręciła w ciemny i nieco odseparowany od krzykliwych dźwięków korytarz, szarpnął ją do tyłu i pchnął na ścianę. Nie zdążyła zareagować kiedy wbił kły w jej szyję. Jeśli czegoś się spodziewała to zdecydowanie jakiejś interwencji ze strony Jake’a. Ta jednak nie nastąpiła. Ku jej zaskoczeniu wampir sam się odsunął trzymając za gardło. Upadł i zaczął kaszleć, plując przy tym krwią. W krótce pojawił się spóźniony Jake i jednym kopniakiem pozbawił go przytomności.
- Co to miało być, do cholery? – krzyknęła łapiąc się za krwawiącą od ugryzienia szyję. O dziwo jeszcze nie czuła wiążącego się z tym bólu.
- Co? – zdziwił się
- Dlaczego pozwoliłeś mu mnie ugryźć?!
- Taki był plan, tak? Krew demonów jest dla wampirów toksyczna, bardziej niż święcona woda. To w pewnym sensie dosyć zabawne.
- Myślałam, że przejmiesz inicjatywę jak tylko tutaj wejdzie.
- Wybacz, ale nie ustaliliśmy szczegółów.
Westchnęła, darując sobie kłótnię.
- Nieważne. Grunt, że go dorwaliśmy. Spadajmy stąd.
Nagle dobry humor ją opuścił. Nie miała już ochoty na dzikie tańce. Zawroty się nasilały, a do tego doszedł potworny ból głowy. Miała wrażenie, że prawdziwa fala nieprzyjemności dopiero nadchodzi. Co gorsza czuła się coraz bardziej nieprzytomna i pijana.
- Zaniosę go do furgonetki, a ty idź po Raina. Chyba już zlazł ze sceny, bo nie słyszę jego ryków. – zaśmiał się i zarzucił na plecy nieprzytomnego wampira.
Pokiwała głową i wróciła do sali. Odpuściła sobie zaciskanie szyi, sądząc, że i tak zaraz powinna się zagoić. Nie zrobiła nawet kilka kroków, a przed oczami zaczęły jej się pojawiać czarne plamy. Przystanęła przy jednym z barów i odetchnęła kilka razy. Chciało jej się śmiać. Miała jakieś dziwne wahania nastrojów i już nie wiedziała czy jest szczęśliwa, czy zła. Usiadła na stołku zaatakowana przez histeryczny napad śmiechu. Widziała jak inni dziwnie się na nią patrzą, ale zignorowała fakt, że pewnie uważają ją za szurniętą. Świat jej wirował i w pewien sposób jej się to podobało. W końcu udało jej się opanować. Kątem oka dostrzegła znajomą twarz.
- Nathaniel?
Zeskoczyła ze stołka i ruszyła za postacią. Wydawało jej się, że widzi jego twarz, kiedy jednak dotarła na miejsce, w którym myślała, że stał, napotkała pustkę i kolejny korytarz.
- Nathaniel! – zawołała
Nikt nie odpowiedział.
- Teraz masz halucynacje. – zaśmiała się do siebie
Rozpłaszczyła się na ścianie i spojrzała na ciemny sufit, nadal chichocząc.
- Szukasz kogoś? – usłyszała męski głos
Opanowała się i zerknęła w kierunku, z którego dochodził. Z ciemności wyłonił się jakiś mężczyzna. Wysoki i ciemnowłosy, w standardowym imprezowym stroju.
- Śledzę swoje omamy. – zażartowała
- Mogę ci pomóc.
Powiedział to tak podejrzanym tonem, że nie mogła tego zignorować. Odsunęła się na kilka kroków, uważnie go obserwując. Nadal kręciło jej się w głowie, co utrudniało jej jasne myślenie.
- Chyba podziękuję. – zaczęła, niezgrabnie się cofając
- Nalegam.
Odwróciła się by uciec, ale nogi jej się poplątały. Złapał ją zanim upadła i przyciągnął do siebie.
- Zostaw mnie! – krzyknęła wyrywając się
Mężczyzna nie ustępował i zaczął ciągnąć ją z powrotem w stronę korytarza.
- Ktoś bardzo cię potrzebuje. – syknął
- Puszczaj!
Nagle coś się wydarzyło, a ona upadła na ziemię. Spojrzała na własne dłonie, które stanęły w ogniu. Przerażenie wdarło się do jej umysłu, ale nieco zmalało, kiedy zorientowała się, że wcale jej nie parzą. Wstała nadal zszokowana i spojrzała w stronę mężczyzny. Patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami, na co zareagowała śmiechem. Odwrócił się gotowy do ucieczki, ale zdążyła go dopaść zanim zrobił choćby krok. Powaliła go na ziemię i zaczęła okładać pięściami. Zaczął krzyczeć, próbując osłonić się przed ogniem. Alison wpadła w szał, napędzany jego głosem. W każdy cios wkładała cały swój gniew. Nie słyszała nic poza okrzykami bólu i prośbami by przestała.
Ktoś gwałtownie szarpnął ją do tyłu ściągając z jęczącego mężczyzny. Chciała się wyrwać by ponownie go zaatakować, ale ktoś był silniejszy. Mocno zacisnął ramiona wokół jej talii. Rozpoznała tatuaże na jego skórze i się roześmiała.
- Już nie śpiewasz? – spytała nie przestając się śmiać – Miałeś tyle fanek.
- Zamknij się. – nakazał
Ona jednak nie potrafiła. Wszystko wydawało się dla niej takie zabawne. Tańce, muzyka, zasadzka na wampira i nawet poparzony facet. Jej skóra nadal płonęła, chociaż już coraz słabiej.
- Ale ze mnie gorąca laska, co? Dosłownie rozpalam innych mężczyzn.
Ze śmiechu łzy napłynęły do jej oczu, co nie miało znaczenia bo świat i tak wirował. Jedyne co była wstanie zauważyć to nagła zmiana temperatury i coraz cichsza muzyka. Przetarła oczy i zorientowała się, że już dłużej nie są w klubie.
- Puść mnie w końcu. – rozkazała
Dobry nastrój wyparował tak szybko jak się pojawił. Czuła się przeciętnie, ani wesoła, ani smutna, za to kompletnie pijana. Rain zgodził się postawić ją na ziemi, ale od razu tego pożałował, bo niemal nie upadła. Przytrzymał ją i spojrzał w jej oczy. Alison czuła, że wbija w nią wzrok. Oparła głowę o jego klatkę piersiową i starała się opanować oddech. Było jej zimno i ciepło jednocześnie. Do tego zawroty głowy i mdłości.
- Co tak śmierdzi? – spytała rejestrując nieprzyjemny zapach
- Moja kurtka. Spaliłaś ją.
Prychnęła, rozbawiona jego słowami. Po chwili jednak spoważniała. Kurtka rzeczywiście była stopiona i dziwnie dymiła. Podniosła głowę. Cała jego szyja była zaczerwieniona, podobnie jak dłonie i nadgarstki.
- Przepraszam, że cię spaliłam. – znowu się roześmiała
- Kobieto! – potrząsnął jej ramionami – Coś ty brała i gdzie jest Jake?
- Załatwiliśmy go. Dorwaliśmy drania bez twojej pomocy. Teraz to ja jestem ta fajna i groźna. – dumna wskazała na siebie kciukiem – Do tego potrafię palić ludzi.
- Doprawdy niezwykłe. – burknął
- Co się wściekasz? Kelnerka jednak się z tobą nie przespała? Bardzo mi przykro. – chichotała
- Jesteś durna, a w dodatku pijana. Jutro będziesz tego wszystkiego żałować.
Uśmiech zszedł z jej twarzy, w miarę jak dotarły do niej jego słowa.
- Nawet bym tego chciała. – przyznała – Oznaczałoby to, że nie jestem bezdusznym potworem bez serca.
Nastała krótka cisza. Znajdowali się w jakiejś zaciemnionej uliczce. Alison już w ogóle nie słyszała muzyki. Na zewnątrz było zimno, a ona nie miała na sobie nic poza cienką koszulką i spodniami.
- Nawet najwięksi potępieńcy zasługują na szczęście. – powiedział w końcu – Ale nie gwarantuje się go poprzez tanie używki.
Uniosła głowę by na niego spojrzeć. Te słowa chociaż tak proste, napawały ją nadzieją. Jego twarz była bez wyrazu, ale ton jego głosu świadczył, że szczerze w to wierzył. Nie było to puste pocieszenie, jakie sprzedałby zwykły kumpel. Rain był taki jak ona. Wiedział dokładnie przez co przechodzi, bo najprawdopodobniej sam musiał się kiedyś z tym uporać. Nie była pewna, czy ona da radę. Mimo to była mu wdzięczna. Patrzył na nią z góry z pewnego rodzaju rodzicielską wrogością, co w jakimś stopniu dodawało je otuchy. Pod wpływem chwili uniosła głowę i lekko musnęła jego usta.
- Dziękuję. – szepnęła 

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 10


- Widzieliście co się z nią stało?
- Nie znamy jej tak jak ty Kevin. – odpowiedziała opanowanie Shilla
- Ten wzrok, zachowanie, wszystko! Jak to możliwe, że wszystko tak szybko nastąpiło. Zniknęła na ponad dzień i wraca zupełnie inna. RANA! Zagoiła się. Tak po prostu? To podobno miało być trudniejsze!
- Krzyki na Rognera nic ci nie dadzą. – starała się go uspokoić
- Niech coś zrobi! Miał nam pomóc!
Rogner przez cały czas siedział w ciszy i wydawał się w ogóle nie słuchać burzliwej rozmowy. W końcu jednak przemówił.
- Po pierwsze, trzeba porozmawiać  z Alison. Najważniejsze jest to, co siedzi w jej wnętrzu. Jak ona się czuje i czy jej to przeszkadza, bo jeśli nie, to wszelkie działania będą bezcelowe.
- Czyli twierdzisz, że coś da się zrobić.
Mierzyli się wzrokiem przez dłuższy czas. Kevin z cichą nadzieją wypatrywał rozwiązania w jego oczach. Na twarzy Rognera pojawił się dziwny wyraz, jak u rodzica, który licytuje się argumentami z dziesięciolatkiem.
- Kevin, musisz wiedzieć, że Rogner, jako nieliczny z czarowników spędził większość swojego długiego życia analizując demoniczne przypadki. Próbował naprawiać najgorszych, sprowadzać ich na właściwą ścieżkę lub uczył jak w dobry sposób mogą wykorzystać własne umiejętności.
- To prawda.- potwierdził, ale w jego głosie nie było dumy. Czyste stwierdzenie faktu. – Większość z nich tak jak twoja przyjaciółka zostało ugryzione przez demona i za wszelką cenę chcieli naprawić zło jakie wyrządzili. To wypływało z ich woli. Chcieli powrócić na właściwy tor.
-No dobrze, a co z tymi, którzy nie chcieli? – spekulował
- Z takim męczę się do dziś. – westchnął
Kevin rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Ten nawiedzony metalowiec to demon? I to taki zły? On przez cały czas był z Alison!
- Nie panikuj, proszę. – Shila nie ustępowała, próbując uspokoić wzburzonego Kevina. Rozumiała, że ziemia waliła mu się pod nogami, ale nie mógł aż tak emocjonalnie do tego podchodzić.
- Jego historia jest nieco skomplikowana, ale wbrew pozorom ta dwójka ma ze sobą wiele wspólnego. Zwłaszcza teraz. Według mnie powinni trzymać się razem.
Kevin jeszcze szerzej otworzył oczy.
- N I E  M A  M O W Y!  Po moim, kuźwa trupie! Wiesz co? Na nic się nam nie przydałeś, specu od demonów. Jutro zabieram stąd Alison i razem wracamy do Jacksonville. Przynajmniej dowiemy się, co naprawdę dzieje lub działo się z Drake’iem.
- Obawiam się, że nie do ciebie należy ta decyzja. – Rogner znacząco uniósł brew
- Alison nie jest pełnoletnia, a jej rodzice nie żyją. Jestem jej najbliższą osobą.
- Z tego co wiem, ma brata.
- A widzisz go gdzieś tutaj!? Bo ja nie.
- Dobra, chyba zaczynacie przesadzać. – stwierdził wchodzący do salonu Rusty – W całym domu was słychać, a niektórzy próbują się wyspać. Dziwne, że tylko ja się obudziłem. Robi się późno, ale Kevin – skinął na niego głową – musisz nieco odetchnąć. Świeże powietrze dobrze ci zrobi. Proponuję by każdy nieco się uspokoił. Jutro bez krzyków porozmawiacie. Bez pochopnych decyzji, ok?
Z Kevina zeszło powietrze, a napięcie powoli opuszczało jego ciało. Westchnął głęboko i pozwolił się wyprowadzić na zewnątrz. Na dworze z każdą minutą robiło się coraz chłodniej, ale właśnie takiego orzeźwienia potrzebował. Już pierwszy podmuch wiatru oczyścił jego umysł i pozwolił się wyciszyć.
Odeszli kilka kroków od domu i usiedli na wilgotnym chodniku. Rusty wyciągnął papierosa po czym zaproponował drugiego towarzyszowi. Kevin zrezygnowany zaprzeczył głową. Starał się ograniczać wszystkie używki, by teraz przy tak tragicznym obrocie wydarzeń znowu nie wpaść w śmiercionośny wir.
- Nie mogę tak nic nie robić, widząc jak ją tracę. Bałem się tego jak cholera, ale nie sądziłem, że będzie aż tak cężko. Jedno jej spojrzenie, rozumiesz? J E D N O i  już wiedziałem jak jest źle. Jej oczy były takie puste.
Przetarł twarz dłońmi, starając trzymać się kupy i nie rozklejać.
- Wiesz co jest najgorsze? Będę próbował jej pomóc, ale mam przeczucie, że ona nie będzie chciała jej przyjąć. Już mnie nienawidzi.
- Nie nazwałbym tego nienawiścią. – stwierdził szczerze Rusty – Nie jestem specem w piekielnych naukach, ale znam się na ludziach. Myślę, że Alison jest przede wszystkim zagubiona. Dla niej to też jest nowa sytuacja. Traci wszystkie odczucia i staje się obojętna, ale oboje wiemy, kto może temu zapobiec.
- Drake? – skrzywił się Kevin
Rusty nie potwierdził.

*  * *

               Godzinami wierciła się na pozostałościach z materaca, co jakiś czas zapadając w krótki sen. Potrzebowała odpoczynku, ale w ogóle nie czuła się zmęczona. Jej powieki opadały, a ciemność już prawie otulała jej umysł, ale potem zupełnie jakby ktoś ją z tego wyciągał siłą. Serce jej przyspieszało napędzając do działania. Czas mijał, a za oknem robiło się coraz ciemniej. Alison nie miała pojęcia która jest godzina. Nigdzie nie było zegarka, a jeśli kiedykolwiek istniał to został przez nią zniszczony jak cała reszta pokoju.
               W końcu zaprzestała daremnych prób i długo się przeciągając, w końcu wstała. Podeszła do okna, otwierając je na oścież. Świeże powietrze wtargnęło do środka, zrywając z podłogi walające się śmieci oraz pierza z pościeli. Coś zaszeleściło pod jej palcami. Schyliła głowę odklejając niezgrabnie przyklejoną kopertę. Wyciągnęła niewielkie zawiniątko oraz złożoną na pół kartkę.

Taki nowy mix. Testowany i uznany za potencjalnie niebezpieczny.
Miłej zabawy. Podziękujesz później.
Rusty

Połowicznie domyślając się zawartości, odwinęła papier. Na podłogę upadły dwie białe kapsułki. Przez moment na nie patrzyła rozważając, czy by jednak ich nie wyrzucić. Coś w środku jednak hamowało ją przed tym słusznym aktem. Nie mogła przecież tak sponiewierać prezentu. Znała przeszłość Rusty’iego i wiedziała, że to nie tabletki na wzmocnienie odporności. Chłopak był w pewnym sensie dilerem i miał dostęp do różnych mieszanek. Po tak strasznym dniu, była gotowa je wypróbować. Jednym ruchem podniosła kapsułki i bez trudu połknęła. Miały gorzki, nieprzyjemny smak, ale starała się o tym nie myśleć.
Nie wiedząc czego ma się spodziewać, oraz kiedy to nastąpi, postanowiła nieco ogarnąć bałagan jakiego narobiła. Meble nie nadawały się już dłużej do użytku, więc tylko przeniosła ich szczątki w jeden kąt. Ubrania poskładała i położyła na materacu. Zamiotła pierze i zawinęła je w porwane zasłony. Po wszystkim pokój nie wyglądał już tak źle, chociaż do ideału sporo mu brakowało. Nie miała jednak ochoty na dokładne czyszczenie wszystkiego, więc postanowiła chociaż trochę zająć się sobą. Wzięła szybki prysznic i dwa razy umyła włosy. Następnie włożyła na siebie parę czarnych jeansów, jakiś ciemny top oraz naciągnęła zużyte trampki.
Trzymając się okna weszła na parapet. Spojrzała do góry. Światło w pokoju Raina było zgaszone. Wspięła się na dach, a następnie zerknęła przez okno do środka. Leżał na łóżku i głęboko spał. Nie obudził się nawet kiedy wtargnęła do pomieszczena, omal nie przewracając się przez okiennicę.
Zerknęła na niego, rozważając czy go nie obudzić. Nie chciała dłużej siedzieć w tym domu. Była ciekawa jak toczą się sprawy na hali, a wolałaby nie iść tam sama. Ostatnio nie za dobrze się to skończyło. W końcu umarła, nie? Widząc jak potulnie wtula się w poduszkę postanowiła dać mu jeszcze kilka minut, a sama rozejrzała się trochę po jego czterech kątach. Pokój nie był duży, ale przez ciemne ściany, miała wrażenie, że się nie kończy, a ona znajduje się w próżni. Meble o jeden odcień jaśniejsze, dawały jej pewność, że to jednak nie prawda. Poza ciemnymi barwami nie znajdowało się tutaj nic szczególnego, co trochę ją rozczarowało. Właściwie to nie wiedziała czego tak dokładnie się spodziewała, ale sądząc po jego ubraniach, wystój pokoju powinien być bardziej przerażający. Niemal od razu podeszła do szafy, otwierając ją na oścież. Nie było to grzeczne tak mu grzebać, ale ciekawość zwyczajnie przeżerała jej skórę. Czerń, tylko tyle się w niej znajdowało. Mnóstwo ciuchów, a wszystkie w jednym kolorze. Może odcień momentami się zmieniał, ale to raczej z powodu zużycia. Koszulki i spodnie w większości były albo podarte, albo poprzecierane. Kamizelki i kurtki zazwyczaj w skórze lub w jeansie. Zrezygnowała z dalszych obserwacji i otworzyła pierwszą lepszą szufladę. Nie wiedziała, czy była bardziej zdziwiona czy rozbawiona kiedy zauważyła parę idealnie wyszlifowanych noży, wręcz przeznaczonych do rzucania. Sama miała w swoim pokoju kilka podobnych, ale nie były aż tak idealne i przerażające jak te. Tak, czasy kiedy musiała bronić się przy pomocy noży już minęły. Teraz… Właściwie to nie wiedziała czym była i czy nadal umiała przybrać postać zwierzęcia. Może też powinna mieć przy sobie jakąś broń.
Z westchnięciem zamknęła szufladę. Już wystarczyło, że penetruje jego rzeczy osobiste, nie będzie go przecież okradać. Odwróciła się, nadal kuszona przez błyszczącą stal. Znudzona przeszukiwaniem usiadła na łóżko obok nadal śpiącego Raina. Znów towarzyszyło jej to dziwne uczucie chłodu. Leżał na brzuchu do połowy przykryty kołdrą, przez co jego dwie blizny były doskonale widoczne. Ciarki ją przeszły na samą myśl o paskudnie poszarpanej ranie, po której zostały. Ostrożnie wyciągnęła dłoń w ich kierunku. Jego gładka skóra została zbezczeszczona przez nierówną powierzchnię blizn.
Świst powietrza i nagle znalazła się na podłodze. Rain w mgnieniu oka zacisnął ręce na jej nadgarstkach i rozpłaszczył ją na podłodze, siadając okrakiem na jej nogach.
- Co tutaj robisz, kobieto?
- Aktualnie? Leżę na podłodze. To całkiem zabawne. – zaśmiała się
Wbrew woli jej wzrok zjechał niżej na jego klatkę, a potem brzuch. Miał na sobie spodnie od dresu, ale brak koszulki i tak odsłaniał tyle ile trzeba. Rain nie należał do specjalnie umięśnionych, ale też nie miał się czego wstydzić. Smukła i wychudzona sylwetka mogła odrzucać, ale dziwnie pasowała do jego mrocznej aury. Był jak męska wersja kostuchy. Równie przerażający i tajemniczy, ale w pewien mroczny sposób pociągający.
- Czego chcesz? – pytanie przywróciło jej wzrok na jego twarz.
Kryształowe oczy wwiercały się w nią, jakby chciały dosięgnąć duszy. Rozczochrane i ciemne niczym smoła włosy okalały jego twarz z każdej strony, dodając mu buntowniczego uroku.
Uśmiechnęła się. Jego twarz zaczęła powoli wirować. Zamknęła oczy i uniosła się na rękach.
- Wyjść stąd. – szepnęła tuż przy jego uchu – Potrzebuję oderwania się od tej rzeczywistości.
- To chyba masz już za sobą, co? - Opadła z powrotem na podłogę, a on puścił jej nadgarstki. Głęboko westchnął po czym rzucił jej telefon. – Zadzwoń do Jake’a. On da ci to czego potrzebujesz. To imprezowa bestia.
Spojrzała na niego nieco zszokowana, ale bez wahania wybrała numer, na co on wydał się nieco zaskoczony. Zdążyła pokazać mu język, kiedy głos po drugiej stronie przemówił.
- Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Mam nowe informacje o…
- Tutaj Alison. Rain najwyraźniej nie chce z tobą gadać.
Nie przestając się śmiać, przeturlała się na brzuch, niczym mała dziewczynka.
- Alison? Witaj, kochana. Czego dusza potrzebuje?
- Wyjścia z tego ponurego domu. Zaproponowałam to panu „ja się nie bawię”, ale kazał mi zadzwonić do ciebie.
- Idealnie się składa. – Alison niemal słyszała jak zaklaskał w dłonie – Ugotujemy dwie zupy w jednym, piekielnym kotle.
- To chyba tak się nie mówi.
- Nieważne. Daj mi Raina, a ja ci gwarantuje, że zabierze cię do najlepszego klubu w Aberdeen.
- Stoi. – uśmiechnęła się zwycięsko, po czym oddała telefon właścicielowi.
- Jake, naprawdę nie mam ochoty na…
Nie dokończył zdania. Przez dłuższą chwile wsłuchiwał się w słowa dobiegające z drugiej strony. Alison była zbyt rozkojarzona i szczęśliwa by móc się na czymkolwiek skupić. Bez celu turlała się po podłodze jak w amoku, cicho nucąc.
Po kilku minutach Rain zakończył rozmowę i cicho zaklął. Marszcząc czoło spojrzał na nie do końca trzeźwą Alison po czym powiedział.
- Wygląda na to, że wyszłaś na swoje. Zbieraj się.
- Mówisz do siebie? Bo to ty jesteś w piżamie. – stwierdziła podnosząc się na łokciach, mierząc go wzrokiem od stóp do głów – Chociaż jak dla mnie, możesz iść w takim stroju. Trochę jest zimno, ale z takim nastawieniem do świata, to chyba jesteś przyzwyczajony do braku ciepła w swoim życiu.
- Jakaś ty dzisiaj zabawna. Ja przynajmniej nie obmacuje po kryjomu.
- Wypraszam sobie. – oburzyła się – Prawie cię nie dotknęłam. Zresztą na pewno nie bardziej niż ta gadzina z Hali.
-  Czy to zazdrość? – zaśmiał się
- Raczej stwierdzenie, że masz okropny gust. Była paskudna i jakbym była facetem to nawet za miliony dolarów bym się z nią nie przespała.
- Jakbyś była facetem, to byś tak nie mówiła. – przyznał, ubierając jedną ze swoich ciemnych koszulek, która właściwie odsłaniała więcej niż zakrywała.
- Skoro byłeś aż tak zdesperowany… - mruknęła
Zarzucił kurtkę na ramiona i ukucnął tuż przy niej. Pochylił się do przodu w stronę jej twarzy.
- Nie tak jak ona. – szepnął. Następnie wstał na równe nogi i ruszył w stronę okna. Zerknął przez ramię na nadal leżącą na podłodze Alison. – Mówiłaś coś o oderwaniu od rzeczywistości?
Machnął głową, po czym wyskoczył na zewnątrz. Alison nie czekając na zaproszenie zerwała się z ziemi i pobiegła za nim. 

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 9


Czas zatrzymał się na kilka sekund, podczas których całkowicie sparaliżowało Alison, by potem ruszyć z zawrotną prędkością. Milion myśli, setki obaw, a wszystkie skierowane w jedną stronę. Tysiące kilometrów od niej, daleko za oceanem zostawiła go by ratować siebie, a teraz co? Co miała oznaczać blada, pełna nieopisanych emocji twarz Rusty’iego.
- Alison… - zaczął Kevin, ruszając w jej stronę z oczami pełnymi troski
- Nie. - zaprzeczyła twardo – Nie dotykaj mnie.
Uniosła ręce, jakby chciała się przed nim obronić. Nic jeszcze nie zostało powiedziane, ale milczenie i smutek zebranych w salonie, mówił sam przez siebie. Nawet Shila, którą nie wiadomo gdzie wcześniej wywiało, siedziała przy drewnianym stole z rękoma niewinnie położonymi na blacie. Tuż obok spoczywał Rogner, a jego trudna do odczytania twarz zaczynała irytować Alison.
- Po co przyjechałeś? – spytała drżącym od emocji głosem
- Uznałem, że tak będzie lepiej, jeśli się dowiesz. Chris i Darren nie wiedzą, że tutaj jestem. Twoja przyjaciółka Kelly pomogła mi dostać się na samolot.
- Do rzeczy, Rusty. – ponagliła go
Nabrał powietrza i z roztargnieniem podrapał się po głowie. Zerknął błagalnie na Kevina, szukając u niego ratunku. To porozumienie spojrzeń, wcale jej się nie podobało.
- Podobno Drake nie czuje się dobrze. - wypalił Kevin
- O czym ty mówisz? Przecież był jedynie nieprzytomny i miał szybko dojść do siebie. – warknęła
Kevin się zawahał. Alison widziała, z jakim trudem mu to przychodzi.
- Okłamaliśmy cię byś tutaj przyleciała. – powiedziała silnym głosem Shila, wstając od stołu – Drake umiera.
-Cholernie delikatnie. – syknął Kevin w jej kierunku
Alison poczuła jakby uderzyła w nią silna fala chłodnego powietrza. Zachwiała się do tyłu, niemal tracąc równowagę. Jak oni mogli ukryć przed nią coś takiego? Przecież wiedzieli jak wiele dla niej znaczy. Tak, właśnie dlatego, że wiedzieli zrobili to co zrobili. Spojrzała na nich z obrzydzeniem i nienawiścią, jakiej nie czuła już dawno. Jej zmysły nagle się uruchomiły i tylko jedna myśl powstrzymywała ją przed rzuceniem się do ataku. T E L E F O N. Musiała zadzwonić do brata, musiała się dowiedzieć, jak jest źle.
Hamując się ze słowami, których mogłaby potem żałować , uciekła do swojego pokoju.

* * *

- Chcę tylko powiedzieć, że nie mam całkowitej pewności. – powiedział Darren ostrożnie dobierając słowa.
Siedzieli bezradnie w pokoju Drake’a już od kilku godzin. Czarownik zdążył przekazać ledwo trzymającemu się na nogach Chrisowi wszystko, co wiedział. Żył już kilkaset lat, ale nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w tak fatalnej sytuacji, która właściwie bezpośrednio go nie dotyczyła, ale przez powiązanie z Williamem i Samantą oraz złożoną im obietnicę, czuł się zobowiązany oraz odpowiedzialny za Alison i Chrisa. Każdy problem, który pojawiał się w ich życiu dotykał również jego.
- On i tak umiera, Darren. Co innego mogę zrobić? – spytał załamany.
W drżącej od strachu dłoni trzymał jeden z trzech sztyletów, które podarował mu ojciec.  Kamień, który widniał na ich zakończeniu był idealnym przewodnikiem magii, której Chris chciał się pozbyć.
- Nie mogę Ci zagwarantować, że będziesz w stanie przeżyć choćby rok. Magia, którą oboje posiadaliście całkowicie was związała. Teraz to połączenie zostało zerwane, ale energia, którą masz w sobie mogłaby utrzymać Cię przy życiu.
Darren widział załamanie na twarzy chłopaka. Los nie był dla niego łaskawy w ostatnich dniach. Pracował za trzech by ustabilizować sytuacje miedzy wilkołakami z Jacksonville, cały czas martwił się o umierającego przyjaciela, a teraz jeszcze więź, która była jedynym zagwarantowaniem, że Alison nadal jest Zmiennokształtnym została zerwana. Sam czarownik obawiał się o jego umysł. Zaczynał nabierać podejrzeń, że Chris powoli świrował.
Piskliwy dzwonek telefonu rozwiał ciszę. Darren spojrzał na nocny stolik, na którym leżała komórka Chrisa.
- O wilku mowa. – powiedział Darren
- Nie będę mógł żyć z myślą, że nie zrobiłem nic by go uratować. – majaczył dalej, jakby czarownik w ogóle się nie odezwał.
- Rozumiem. – westchnął naciskając zieloną słuchawkę. Po drugiej stronie rozbrzmiała długa wiązanka niecenzuralnych słów oraz gróźb. Oho, Alison dowiedziała się co i jak. Tylko jakim cudem? – Też się cieszę, że słyszę twój uroczy głos. – stwierdził, przedzierając się przez jej ostry ton
- Darren, co z Drake’iem? – jej głos nagle złagodniał przechodząc w drżenie pełne obaw
- Muszę to zrobić! – rozległ się głos Chrisa.
Darren nie zdążył zareagować. Ręka Chrisa z ogromną szybkością opadła w dół. Trzymany w dłoni sztylet wbił się w klatkę Drake’a, aż po rękojeść.
- O cholera! – warknął Darren wypuszczając komórkę z dłoni.

* * *

- Darren? Darren?!
Cisza. Alison spojrzała na wyświetlacz telefonu. Komunikat o zerwanym połączeniu widniał na nim niczym podniesiony topór kata.
Alison trzęsącymi się palcami ponownie wybrała numer. Tym razem nawet nie nawiązała rozmowy, Darren wyłączył telefon. Rozwścieczona rzuciła komórką o ścianę, roztrzaskując ją na kawałki. Z jej gardła wyrwał się bulwersujący krzyk. Jej ciało chciało wrzeszczeć, niszczyć, rozrywać na strzępy. Rzuciła się w wir, pozwalając złości by nią pokierowała. Kopniakami roztrzaskała meble, pozrywała zasłony z okien i rozdarła poduszki, wysypując pierza na podłogę. Nie oszczędziła nawet materaca, którego wnętrzności walały się po całym pokoju. Nawet, kiedy nie miała już nic, co mogłaby zniszczyć, nie czuła się zaspokojona. W końcu jednak złość wypłynęła, dając wolną rękę rozżaleniu. Zdruzgotana usiadła na podłodze, tępym wzrokiem wpatrując się w pozostałości po telefonie. Nie płakała, jej oczy nie potrafiły produkować już łez. Była całkowicie pusta i samotna.
Czas mijał, ale ona nawet nie drgnęła. To był jakiś koszmar. Czuła się jakby przeniosło ją w zupełnie inny świat, w którym nie istniało nic poza spokojem. Była tak bardzo opanowana i pozbawiona emocji jak jeszcze nigdy wcześniej. Myślała o Drake’u, ale nie potrafiła się zmusić by jakkolwiek zareagować na fakt, że najprawdopodobniej już nie żył. Nie pożegnała go, nawet nie pamiętała ostatnich słów, jakie mu powiedziała. Straciła już tak wiele, czy możliwe by uodporniła się na wiążący się z tym smutek?
Z Ł O Ś Ć
Ona istniała. Czuła jak wsiąka w jej organizm i wdziera się w duszę. Miała wrażenie, że tylko cienka granica oddziela ją od szału. To było tak dziwne. Pustka tak łatwo mogła zapełnić się nienawiścią. Czy tak właśnie wyglądało życie demona?
Ciche pukanie odbiło się echem. Katem oka zauważyła jak Kevin wchodzi do pokoju. Nawet nie zerknął na panujący bałagan. Całą jego uwagę przykuła Alison. Stał kilka kroków od niej i wahał się przed podejściem bliżej.
- Wiem, że może już nigdy mi nie wybaczysz, ale byłem gotów ponieść to ryzyko. Wolę cię stracić niż oglądać twoją śmierć. – powiedział zdumiewająco pewnym głosem
Spojrzała na niego z nienawiścią, jaką jeszcze nigdy go nie obdarzyła. Granica trzymająca ją w ryzach zaczęła się zacierać.
- Mam gdzieś, co wolałeś. Nie do ciebie należała ta decyzja. Miałam prawo się z nim pożegnać. Wy nie daliście mi możliwości wyboru.
- Zrozum, że…
- Bardzo dobrze to rozumiem! – wrzasnęła tak głośno, że cofnął się o krok – Zejdź mi z oczu!
Mimo tonu, który budził w nim niepewność i lekki strach nie wyszedł z pokoju. Była dla niego zbyt ważna by tak po prostu ją tutaj zostawił.
- Coś się zmieniło, prawda? - Przekrzywił głowę, jakby ją analizował. Znał ją tak dobrze, że mógł wykryć, co ukrywa się w jej głowie, potrafił dostrzec, że jest inna. Jego wzrok automatycznie zjechał na jej przedramię. – Rana się zagoiła. Co to oznacza?
Miała wrażenie, że coś się w niej gotuje. Nie chciała go nienawidzić, ale już dłużej nie miała nad tym kontroli.
- Idź i spytaj swoich nowych przyjaciół. Na pewno wszystko ci wyjaśnią. – warknęła, jednym skokiem podnosząc się na nogi.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, otworzyła okno i spojrzała w dół. Znajdowali się na pierwszym piętrze. Stanęła na parapecie rozważając ucieczkę w głąb miasta. Był środek dnia, ale niebo było wyjątkowo ciemne. Promienie słońca nie przedzierały się przez grubą warstwę chmur. Nie chcąc przemierzać uliczek miasta, wspięła się wyżej po metalowej rynnie.
Kevin nie próbował jej powstrzymywać, ani też nie poszedł za nią. Gdzieś głęboko w środku, była mu za to wdzięczna. Zawsze wiedział, kiedy należy odpuścić, to był też jeden z powodów, dla których byli przyjaciółmi. Dlaczego nagle stało się to nieistotne. Nie potrafiła spojrzeć na niego tak jak na kogoś bliskiego. Wydawał jej się obojętny jak obca osoba. Co gorsza, Alison nawet nie zastanawiała się, dlaczego jej to nie przeszkadza.
Podciągnęła się i wskoczyła na lekko pochyły dach. Usiadła pod małym, zadaszonym, okrągłym oknem i spojrzała na rozciągające się po sam horyzont budynki. Niskie i skromne, tak bardzo różniły się od wysokich, szklanych wieżowców w Jacksonville. Nie tęskniła za zatłoczonym i zanieczyszczonym miastem. Mimo tak krótkiego pobytu w Aberdeen zaczynała się tutaj czuć swobodniej. Nawet nie przeszkadzała jej deszczowa i ponura pogoda. Teraz, kiedy słońce, a nawet blask żarówki jej szkodziły nie mogła liczyć na normalne życie na Florydzie. Już wiedziała, dlaczego tamtejszy klan wampirów jest tak ubogi. Klimat zdecydowanie nie był sprzyjający dla stworzeń nocy.
               Usłyszała głośne szuranie i odgłos zginającego się metalu. Chwilę potem na dach wgramolił się Rusty. Nieśmiało się uśmiechnął i bez czekania na pozwolenie usiadł obok Alison.
- Życie kopie w dupę jak skurwysyn, co? – mruknął wyciągając nogi
Mimo woli cicho się zaśmiała.
- Jutro już wracam. – powiedział
- Dzięki, że przyleciałeś. Nawet nie będę pytać jak ci się to udało, ale to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pokiwał głową, jakby przyjął do wiadomości każde jej słowo.
- Słuchaj, nie jest powiedziane, że on nie żyje. To głupie tak mówić, ale znasz Chrisa. Oni się tak nie poddadzą. Może coś wymyślą.
- Nic mi nie powiedzieli. Zupełnie jakby już było za późno. To bez znaczenia, Rusty. Nie potrafię za nim tęsknić. Nic nie czuję.
Spojrzał na nią ze spokojem, jakby dokładnie wiedział, co czuje. Może zwyczajnie było mu to obojętne. Rusty, mimo wszystko był typem, który stara się zadbać o własny tyłek i jakoś przetrwać kolejny dzień. Jego przeszłość nie była kolorowa i nikt nie obwiniał go, o to jak na niego wpłynęła.
- To przez to ugryzienie, nie? Darren mówił nam trochę o tym. Teraz już wiem skąd te ciemniejsze włosy.
- Co?
Odruchowo spojrzała na końcówki potarganych pasm.
- Żartowałem, ale w czarnych byłoby ci do twarzy.
Nagle okno, przy którym siedzieli, gwałtownie się otworzyło. Ze środka wychyliła się jasna twarz, otulona ciemnymi jak smoła włosami. Jak zwykle z ust wystawał mu cienki papieros. Alison zauważyła, że jego warga tak samo jak i nos jest przekuty srebrnym kółkiem. Czyżby wcześniej nie zauważyła, że jest zakolczykowany?
- Możecie się kurwa zamknąć? Ja tutaj magazynuję energię.
- Jeśli podzielisz się zapasami. – Rusty znacząco spojrzał na papierosa.
Rain zdusił pod nosem kilka przekleństw i na moment zniknął. Po chwili wychylił się i z gracją wyszedł na dach siadając po drugiej stronie Alison. Jednym ruchem podał Rusty’iemu jedną z paczek, a następnie dorzucił zapalniczkę.
Rusty przez moment patrzył na niego jak głupi. Najwyraźniej się tego nie spodziewał. Kiedy fala oszołomienia minęła odpalił swoją zdobycz, nawet na moment nie odwracając wzroku od nowo przybyłego.
- Stary coś ty taki… Czarny?
Miał na myśli oczywiście nie tylko ubrania. Oczy Raina standardowo były mocno i nierówno podkreślone. Rusty, tak jak zakładała Alison, nie doczekał się odpowiedzi, ale nowe źródło nikotyny umiejętnie odwracało jego uwagę.
- Musisz już jutro jechać? – spytała Alison
- Tak jakby nie mam wyboru. Staram sobie wszystko od nowa poukładać w Jacksonville. Poza tym, Kelly potrzebuje mojej pomocy. Nie pytaj nawet, bo sam nie wiem w czym. Jest bystra i przebiegła, coś kombinuje i jestem bardziej niż ciekawy jej zamiarów.
W głowie Alison pojawił się obraz rozradowanej i buszującej po sklepach Kelly. Przemiana w wampira nieco ją odmieniła. Zniknęła ta iskra radości i entuzjazmu, jaka zawsze rozświetlała jej oczy. Dawno już jej nie widziała i niemal zapomniała jak to jest z nią rozmawiać, przebywać w jej obecności.
- Nie wierzę, że ktokolwiek chciałby tam wracać. – odezwał się Rain - Przeklęte miasto, otoczone przez zgraje szubrawców.
- Trzeba się dostosować. – wzruszył ramionami Rusty
- Musisz stać się gorszym łajdakiem niż inni. Tylko wtedy masz jakiekolwiek szanse.
- Dlaczego tak mówisz? – wtrąciła Alison, chociaż sama dobrze poznała mroczną stronę rozświetlonej przez słońce Florydy
Kiedy wreszcie pojawiło się pytanie, na które Alison chciałaby poznać odpowiedź, ten jak zwykle zamilkł. Skrywał nie jedną tajemnicę i nie łatwo było czegokolwiek się o nim dowiedzieć. Jeszcze wydobędzie z niego sekrety. Jest na tyle cierpliwa, że da mu wystarczająco dużo czasu.
Rusty najwyraźniej wyczuł napięcie, jakie rozsiewał wokół siebie Rain i postanowił się oddalić.
- Miło było cię widzieć, Alison. Okoliczności były do bani, ale przynajmniej zwiedziłem trochę świata i dostałem darmowe fajki. – Odwrócił się w stronę Raina - Czołem chłopie.
Z uśmiechem mu zasalutował i zniknął gdzieś w dole. Przez chwilę było słychać, z jakim trudem zsuwa się z rynny, po czym nastała cisza.
Alison odruchowo spojrzała na towarzysza. Miał na sobie koszulkę w dużym wycięciem pod pachami, przez które była w stanie dostrzec jego ranę po złamanych żebrach. Wyglądała okropnie, jakby w ogóle się nie goiła. Pokryta krwią i ropą, widniała niczym nieznośna plama na jego bladej, nieskazitelnej skórze.
- To nie wygląda dobrze.
- Zagoi się. – odpowiedział krótko – Ale muszę się porządnie wyspać. Nie miałem okazji zeszłego dnia. Ty też powinnaś. Wyglądasz okropnie.
Zanim ponownie zdążył zniknąć, zapytała.
- Zostawiłeś kogoś bliskiego w Jacksonville?
Nie sądziła, że jakkolwiek zareaguje. On jednak się zawahał i spojrzał na nią. Przez moment widziała jakby przebłysk bólu w jego oczach.
- Wszystko, co kochałem.
- Ja też. – przetarła twarz, jakby była pokryta łzami.
Ponownie nie płakała, chociaż tak bardzo chciała. Powinna była cierpieć z powodu straty. Dlaczego nie była w stanie tego zrobić? A może w głębi serca czuła, że Drake żyje?
Wyglądał jakby chciał jej coś powiedzieć. Przez chwilę patrzył się na nią zaciekawiony, szybko jednak wskoczył przez okno z powrotem do środka. 

PS: Kumulacja dwóch postaci, które przeklinają najwięcej. Taki już ich urok. Chyba trzeba będzie się przyzwyczaić.