czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 9


Czas zatrzymał się na kilka sekund, podczas których całkowicie sparaliżowało Alison, by potem ruszyć z zawrotną prędkością. Milion myśli, setki obaw, a wszystkie skierowane w jedną stronę. Tysiące kilometrów od niej, daleko za oceanem zostawiła go by ratować siebie, a teraz co? Co miała oznaczać blada, pełna nieopisanych emocji twarz Rusty’iego.
- Alison… - zaczął Kevin, ruszając w jej stronę z oczami pełnymi troski
- Nie. - zaprzeczyła twardo – Nie dotykaj mnie.
Uniosła ręce, jakby chciała się przed nim obronić. Nic jeszcze nie zostało powiedziane, ale milczenie i smutek zebranych w salonie, mówił sam przez siebie. Nawet Shila, którą nie wiadomo gdzie wcześniej wywiało, siedziała przy drewnianym stole z rękoma niewinnie położonymi na blacie. Tuż obok spoczywał Rogner, a jego trudna do odczytania twarz zaczynała irytować Alison.
- Po co przyjechałeś? – spytała drżącym od emocji głosem
- Uznałem, że tak będzie lepiej, jeśli się dowiesz. Chris i Darren nie wiedzą, że tutaj jestem. Twoja przyjaciółka Kelly pomogła mi dostać się na samolot.
- Do rzeczy, Rusty. – ponagliła go
Nabrał powietrza i z roztargnieniem podrapał się po głowie. Zerknął błagalnie na Kevina, szukając u niego ratunku. To porozumienie spojrzeń, wcale jej się nie podobało.
- Podobno Drake nie czuje się dobrze. - wypalił Kevin
- O czym ty mówisz? Przecież był jedynie nieprzytomny i miał szybko dojść do siebie. – warknęła
Kevin się zawahał. Alison widziała, z jakim trudem mu to przychodzi.
- Okłamaliśmy cię byś tutaj przyleciała. – powiedziała silnym głosem Shila, wstając od stołu – Drake umiera.
-Cholernie delikatnie. – syknął Kevin w jej kierunku
Alison poczuła jakby uderzyła w nią silna fala chłodnego powietrza. Zachwiała się do tyłu, niemal tracąc równowagę. Jak oni mogli ukryć przed nią coś takiego? Przecież wiedzieli jak wiele dla niej znaczy. Tak, właśnie dlatego, że wiedzieli zrobili to co zrobili. Spojrzała na nich z obrzydzeniem i nienawiścią, jakiej nie czuła już dawno. Jej zmysły nagle się uruchomiły i tylko jedna myśl powstrzymywała ją przed rzuceniem się do ataku. T E L E F O N. Musiała zadzwonić do brata, musiała się dowiedzieć, jak jest źle.
Hamując się ze słowami, których mogłaby potem żałować , uciekła do swojego pokoju.

* * *

- Chcę tylko powiedzieć, że nie mam całkowitej pewności. – powiedział Darren ostrożnie dobierając słowa.
Siedzieli bezradnie w pokoju Drake’a już od kilku godzin. Czarownik zdążył przekazać ledwo trzymającemu się na nogach Chrisowi wszystko, co wiedział. Żył już kilkaset lat, ale nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w tak fatalnej sytuacji, która właściwie bezpośrednio go nie dotyczyła, ale przez powiązanie z Williamem i Samantą oraz złożoną im obietnicę, czuł się zobowiązany oraz odpowiedzialny za Alison i Chrisa. Każdy problem, który pojawiał się w ich życiu dotykał również jego.
- On i tak umiera, Darren. Co innego mogę zrobić? – spytał załamany.
W drżącej od strachu dłoni trzymał jeden z trzech sztyletów, które podarował mu ojciec.  Kamień, który widniał na ich zakończeniu był idealnym przewodnikiem magii, której Chris chciał się pozbyć.
- Nie mogę Ci zagwarantować, że będziesz w stanie przeżyć choćby rok. Magia, którą oboje posiadaliście całkowicie was związała. Teraz to połączenie zostało zerwane, ale energia, którą masz w sobie mogłaby utrzymać Cię przy życiu.
Darren widział załamanie na twarzy chłopaka. Los nie był dla niego łaskawy w ostatnich dniach. Pracował za trzech by ustabilizować sytuacje miedzy wilkołakami z Jacksonville, cały czas martwił się o umierającego przyjaciela, a teraz jeszcze więź, która była jedynym zagwarantowaniem, że Alison nadal jest Zmiennokształtnym została zerwana. Sam czarownik obawiał się o jego umysł. Zaczynał nabierać podejrzeń, że Chris powoli świrował.
Piskliwy dzwonek telefonu rozwiał ciszę. Darren spojrzał na nocny stolik, na którym leżała komórka Chrisa.
- O wilku mowa. – powiedział Darren
- Nie będę mógł żyć z myślą, że nie zrobiłem nic by go uratować. – majaczył dalej, jakby czarownik w ogóle się nie odezwał.
- Rozumiem. – westchnął naciskając zieloną słuchawkę. Po drugiej stronie rozbrzmiała długa wiązanka niecenzuralnych słów oraz gróźb. Oho, Alison dowiedziała się co i jak. Tylko jakim cudem? – Też się cieszę, że słyszę twój uroczy głos. – stwierdził, przedzierając się przez jej ostry ton
- Darren, co z Drake’iem? – jej głos nagle złagodniał przechodząc w drżenie pełne obaw
- Muszę to zrobić! – rozległ się głos Chrisa.
Darren nie zdążył zareagować. Ręka Chrisa z ogromną szybkością opadła w dół. Trzymany w dłoni sztylet wbił się w klatkę Drake’a, aż po rękojeść.
- O cholera! – warknął Darren wypuszczając komórkę z dłoni.

* * *

- Darren? Darren?!
Cisza. Alison spojrzała na wyświetlacz telefonu. Komunikat o zerwanym połączeniu widniał na nim niczym podniesiony topór kata.
Alison trzęsącymi się palcami ponownie wybrała numer. Tym razem nawet nie nawiązała rozmowy, Darren wyłączył telefon. Rozwścieczona rzuciła komórką o ścianę, roztrzaskując ją na kawałki. Z jej gardła wyrwał się bulwersujący krzyk. Jej ciało chciało wrzeszczeć, niszczyć, rozrywać na strzępy. Rzuciła się w wir, pozwalając złości by nią pokierowała. Kopniakami roztrzaskała meble, pozrywała zasłony z okien i rozdarła poduszki, wysypując pierza na podłogę. Nie oszczędziła nawet materaca, którego wnętrzności walały się po całym pokoju. Nawet, kiedy nie miała już nic, co mogłaby zniszczyć, nie czuła się zaspokojona. W końcu jednak złość wypłynęła, dając wolną rękę rozżaleniu. Zdruzgotana usiadła na podłodze, tępym wzrokiem wpatrując się w pozostałości po telefonie. Nie płakała, jej oczy nie potrafiły produkować już łez. Była całkowicie pusta i samotna.
Czas mijał, ale ona nawet nie drgnęła. To był jakiś koszmar. Czuła się jakby przeniosło ją w zupełnie inny świat, w którym nie istniało nic poza spokojem. Była tak bardzo opanowana i pozbawiona emocji jak jeszcze nigdy wcześniej. Myślała o Drake’u, ale nie potrafiła się zmusić by jakkolwiek zareagować na fakt, że najprawdopodobniej już nie żył. Nie pożegnała go, nawet nie pamiętała ostatnich słów, jakie mu powiedziała. Straciła już tak wiele, czy możliwe by uodporniła się na wiążący się z tym smutek?
Z Ł O Ś Ć
Ona istniała. Czuła jak wsiąka w jej organizm i wdziera się w duszę. Miała wrażenie, że tylko cienka granica oddziela ją od szału. To było tak dziwne. Pustka tak łatwo mogła zapełnić się nienawiścią. Czy tak właśnie wyglądało życie demona?
Ciche pukanie odbiło się echem. Katem oka zauważyła jak Kevin wchodzi do pokoju. Nawet nie zerknął na panujący bałagan. Całą jego uwagę przykuła Alison. Stał kilka kroków od niej i wahał się przed podejściem bliżej.
- Wiem, że może już nigdy mi nie wybaczysz, ale byłem gotów ponieść to ryzyko. Wolę cię stracić niż oglądać twoją śmierć. – powiedział zdumiewająco pewnym głosem
Spojrzała na niego z nienawiścią, jaką jeszcze nigdy go nie obdarzyła. Granica trzymająca ją w ryzach zaczęła się zacierać.
- Mam gdzieś, co wolałeś. Nie do ciebie należała ta decyzja. Miałam prawo się z nim pożegnać. Wy nie daliście mi możliwości wyboru.
- Zrozum, że…
- Bardzo dobrze to rozumiem! – wrzasnęła tak głośno, że cofnął się o krok – Zejdź mi z oczu!
Mimo tonu, który budził w nim niepewność i lekki strach nie wyszedł z pokoju. Była dla niego zbyt ważna by tak po prostu ją tutaj zostawił.
- Coś się zmieniło, prawda? - Przekrzywił głowę, jakby ją analizował. Znał ją tak dobrze, że mógł wykryć, co ukrywa się w jej głowie, potrafił dostrzec, że jest inna. Jego wzrok automatycznie zjechał na jej przedramię. – Rana się zagoiła. Co to oznacza?
Miała wrażenie, że coś się w niej gotuje. Nie chciała go nienawidzić, ale już dłużej nie miała nad tym kontroli.
- Idź i spytaj swoich nowych przyjaciół. Na pewno wszystko ci wyjaśnią. – warknęła, jednym skokiem podnosząc się na nogi.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, otworzyła okno i spojrzała w dół. Znajdowali się na pierwszym piętrze. Stanęła na parapecie rozważając ucieczkę w głąb miasta. Był środek dnia, ale niebo było wyjątkowo ciemne. Promienie słońca nie przedzierały się przez grubą warstwę chmur. Nie chcąc przemierzać uliczek miasta, wspięła się wyżej po metalowej rynnie.
Kevin nie próbował jej powstrzymywać, ani też nie poszedł za nią. Gdzieś głęboko w środku, była mu za to wdzięczna. Zawsze wiedział, kiedy należy odpuścić, to był też jeden z powodów, dla których byli przyjaciółmi. Dlaczego nagle stało się to nieistotne. Nie potrafiła spojrzeć na niego tak jak na kogoś bliskiego. Wydawał jej się obojętny jak obca osoba. Co gorsza, Alison nawet nie zastanawiała się, dlaczego jej to nie przeszkadza.
Podciągnęła się i wskoczyła na lekko pochyły dach. Usiadła pod małym, zadaszonym, okrągłym oknem i spojrzała na rozciągające się po sam horyzont budynki. Niskie i skromne, tak bardzo różniły się od wysokich, szklanych wieżowców w Jacksonville. Nie tęskniła za zatłoczonym i zanieczyszczonym miastem. Mimo tak krótkiego pobytu w Aberdeen zaczynała się tutaj czuć swobodniej. Nawet nie przeszkadzała jej deszczowa i ponura pogoda. Teraz, kiedy słońce, a nawet blask żarówki jej szkodziły nie mogła liczyć na normalne życie na Florydzie. Już wiedziała, dlaczego tamtejszy klan wampirów jest tak ubogi. Klimat zdecydowanie nie był sprzyjający dla stworzeń nocy.
               Usłyszała głośne szuranie i odgłos zginającego się metalu. Chwilę potem na dach wgramolił się Rusty. Nieśmiało się uśmiechnął i bez czekania na pozwolenie usiadł obok Alison.
- Życie kopie w dupę jak skurwysyn, co? – mruknął wyciągając nogi
Mimo woli cicho się zaśmiała.
- Jutro już wracam. – powiedział
- Dzięki, że przyleciałeś. Nawet nie będę pytać jak ci się to udało, ale to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pokiwał głową, jakby przyjął do wiadomości każde jej słowo.
- Słuchaj, nie jest powiedziane, że on nie żyje. To głupie tak mówić, ale znasz Chrisa. Oni się tak nie poddadzą. Może coś wymyślą.
- Nic mi nie powiedzieli. Zupełnie jakby już było za późno. To bez znaczenia, Rusty. Nie potrafię za nim tęsknić. Nic nie czuję.
Spojrzał na nią ze spokojem, jakby dokładnie wiedział, co czuje. Może zwyczajnie było mu to obojętne. Rusty, mimo wszystko był typem, który stara się zadbać o własny tyłek i jakoś przetrwać kolejny dzień. Jego przeszłość nie była kolorowa i nikt nie obwiniał go, o to jak na niego wpłynęła.
- To przez to ugryzienie, nie? Darren mówił nam trochę o tym. Teraz już wiem skąd te ciemniejsze włosy.
- Co?
Odruchowo spojrzała na końcówki potarganych pasm.
- Żartowałem, ale w czarnych byłoby ci do twarzy.
Nagle okno, przy którym siedzieli, gwałtownie się otworzyło. Ze środka wychyliła się jasna twarz, otulona ciemnymi jak smoła włosami. Jak zwykle z ust wystawał mu cienki papieros. Alison zauważyła, że jego warga tak samo jak i nos jest przekuty srebrnym kółkiem. Czyżby wcześniej nie zauważyła, że jest zakolczykowany?
- Możecie się kurwa zamknąć? Ja tutaj magazynuję energię.
- Jeśli podzielisz się zapasami. – Rusty znacząco spojrzał na papierosa.
Rain zdusił pod nosem kilka przekleństw i na moment zniknął. Po chwili wychylił się i z gracją wyszedł na dach siadając po drugiej stronie Alison. Jednym ruchem podał Rusty’iemu jedną z paczek, a następnie dorzucił zapalniczkę.
Rusty przez moment patrzył na niego jak głupi. Najwyraźniej się tego nie spodziewał. Kiedy fala oszołomienia minęła odpalił swoją zdobycz, nawet na moment nie odwracając wzroku od nowo przybyłego.
- Stary coś ty taki… Czarny?
Miał na myśli oczywiście nie tylko ubrania. Oczy Raina standardowo były mocno i nierówno podkreślone. Rusty, tak jak zakładała Alison, nie doczekał się odpowiedzi, ale nowe źródło nikotyny umiejętnie odwracało jego uwagę.
- Musisz już jutro jechać? – spytała Alison
- Tak jakby nie mam wyboru. Staram sobie wszystko od nowa poukładać w Jacksonville. Poza tym, Kelly potrzebuje mojej pomocy. Nie pytaj nawet, bo sam nie wiem w czym. Jest bystra i przebiegła, coś kombinuje i jestem bardziej niż ciekawy jej zamiarów.
W głowie Alison pojawił się obraz rozradowanej i buszującej po sklepach Kelly. Przemiana w wampira nieco ją odmieniła. Zniknęła ta iskra radości i entuzjazmu, jaka zawsze rozświetlała jej oczy. Dawno już jej nie widziała i niemal zapomniała jak to jest z nią rozmawiać, przebywać w jej obecności.
- Nie wierzę, że ktokolwiek chciałby tam wracać. – odezwał się Rain - Przeklęte miasto, otoczone przez zgraje szubrawców.
- Trzeba się dostosować. – wzruszył ramionami Rusty
- Musisz stać się gorszym łajdakiem niż inni. Tylko wtedy masz jakiekolwiek szanse.
- Dlaczego tak mówisz? – wtrąciła Alison, chociaż sama dobrze poznała mroczną stronę rozświetlonej przez słońce Florydy
Kiedy wreszcie pojawiło się pytanie, na które Alison chciałaby poznać odpowiedź, ten jak zwykle zamilkł. Skrywał nie jedną tajemnicę i nie łatwo było czegokolwiek się o nim dowiedzieć. Jeszcze wydobędzie z niego sekrety. Jest na tyle cierpliwa, że da mu wystarczająco dużo czasu.
Rusty najwyraźniej wyczuł napięcie, jakie rozsiewał wokół siebie Rain i postanowił się oddalić.
- Miło było cię widzieć, Alison. Okoliczności były do bani, ale przynajmniej zwiedziłem trochę świata i dostałem darmowe fajki. – Odwrócił się w stronę Raina - Czołem chłopie.
Z uśmiechem mu zasalutował i zniknął gdzieś w dole. Przez chwilę było słychać, z jakim trudem zsuwa się z rynny, po czym nastała cisza.
Alison odruchowo spojrzała na towarzysza. Miał na sobie koszulkę w dużym wycięciem pod pachami, przez które była w stanie dostrzec jego ranę po złamanych żebrach. Wyglądała okropnie, jakby w ogóle się nie goiła. Pokryta krwią i ropą, widniała niczym nieznośna plama na jego bladej, nieskazitelnej skórze.
- To nie wygląda dobrze.
- Zagoi się. – odpowiedział krótko – Ale muszę się porządnie wyspać. Nie miałem okazji zeszłego dnia. Ty też powinnaś. Wyglądasz okropnie.
Zanim ponownie zdążył zniknąć, zapytała.
- Zostawiłeś kogoś bliskiego w Jacksonville?
Nie sądziła, że jakkolwiek zareaguje. On jednak się zawahał i spojrzał na nią. Przez moment widziała jakby przebłysk bólu w jego oczach.
- Wszystko, co kochałem.
- Ja też. – przetarła twarz, jakby była pokryta łzami.
Ponownie nie płakała, chociaż tak bardzo chciała. Powinna była cierpieć z powodu straty. Dlaczego nie była w stanie tego zrobić? A może w głębi serca czuła, że Drake żyje?
Wyglądał jakby chciał jej coś powiedzieć. Przez chwilę patrzył się na nią zaciekawiony, szybko jednak wskoczył przez okno z powrotem do środka. 

PS: Kumulacja dwóch postaci, które przeklinają najwięcej. Taki już ich urok. Chyba trzeba będzie się przyzwyczaić.

2 komentarze:

  1. Rusty jest słodki. Awansował na moją ulubioną postać. Ma wszystkie cechy takie jakie mieć powinien. Masz genialne opisy tych postaci. Można je sobie dobrze wyobrazić.

    Cały rozdział ogólnie cudny, czekam niecierpliwie na kolejny. Jak zawsze.
    ~Pozdrawiam, Pomylona.

    OdpowiedzUsuń
  2. No co by tu powiedzieć, hmm. JUż wiem ! Nie będzie to orginalne ale cóż...
    WSPANIAŁE, GENIALNE,CUDOWNE PO PROSTU MIÓD MALINA!!! Czekam na nexta, pisz go szybko bo nie wytrzymam :D :D

    OdpowiedzUsuń