Czas zatrzymał
się na kilka sekund, podczas których całkowicie sparaliżowało Alison, by potem
ruszyć z zawrotną prędkością. Milion myśli, setki obaw, a wszystkie skierowane
w jedną stronę. Tysiące kilometrów od niej, daleko za oceanem zostawiła go by
ratować siebie, a teraz co? Co miała oznaczać blada, pełna nieopisanych emocji
twarz Rusty’iego.
- Alison… - zaczął Kevin,
ruszając w jej stronę z oczami pełnymi troski
- Nie. - zaprzeczyła twardo – Nie
dotykaj mnie.
Uniosła ręce, jakby chciała się
przed nim obronić. Nic jeszcze nie zostało powiedziane, ale milczenie i smutek
zebranych w salonie, mówił sam przez siebie. Nawet Shila, którą nie wiadomo
gdzie wcześniej wywiało, siedziała przy drewnianym stole z rękoma niewinnie położonymi
na blacie. Tuż obok spoczywał Rogner, a jego trudna do odczytania twarz
zaczynała irytować Alison.
- Po co przyjechałeś? – spytała
drżącym od emocji głosem
- Uznałem, że tak będzie lepiej,
jeśli się dowiesz. Chris i Darren nie wiedzą, że tutaj jestem. Twoja
przyjaciółka Kelly pomogła mi dostać się na samolot.
- Do rzeczy, Rusty. – ponagliła
go
Nabrał powietrza i z
roztargnieniem podrapał się po głowie. Zerknął błagalnie na Kevina, szukając u
niego ratunku. To porozumienie spojrzeń, wcale jej się nie podobało.
- Podobno Drake nie czuje się
dobrze. - wypalił Kevin
- O czym ty mówisz? Przecież był
jedynie nieprzytomny i miał szybko dojść do siebie. – warknęła
Kevin się zawahał. Alison
widziała, z jakim trudem mu to przychodzi.
- Okłamaliśmy cię byś tutaj
przyleciała. – powiedziała silnym głosem Shila, wstając od stołu – Drake
umiera.
-Cholernie delikatnie. – syknął
Kevin w jej kierunku
Alison poczuła jakby uderzyła w
nią silna fala chłodnego powietrza. Zachwiała się do tyłu, niemal tracąc
równowagę. Jak oni mogli ukryć przed nią coś takiego? Przecież wiedzieli jak
wiele dla niej znaczy. Tak, właśnie dlatego, że wiedzieli zrobili to co
zrobili. Spojrzała na nich z obrzydzeniem i nienawiścią, jakiej nie czuła już
dawno. Jej zmysły nagle się uruchomiły i tylko jedna myśl powstrzymywała ją
przed rzuceniem się do ataku. T E L E F O N. Musiała zadzwonić do brata,
musiała się dowiedzieć, jak jest źle.
Hamując się ze słowami, których
mogłaby potem żałować , uciekła do swojego pokoju.
* * *
- Chcę tylko powiedzieć, że nie
mam całkowitej pewności. – powiedział Darren ostrożnie dobierając słowa.
Siedzieli bezradnie w pokoju
Drake’a już od kilku godzin. Czarownik zdążył przekazać ledwo trzymającemu się
na nogach Chrisowi wszystko, co wiedział. Żył już kilkaset lat, ale nie
pamiętał, kiedy ostatni raz był w tak fatalnej sytuacji, która właściwie
bezpośrednio go nie dotyczyła, ale przez powiązanie z Williamem i Samantą oraz
złożoną im obietnicę, czuł się zobowiązany oraz odpowiedzialny za Alison i
Chrisa. Każdy problem, który pojawiał się w ich życiu dotykał również jego.
- On i tak umiera, Darren. Co
innego mogę zrobić? – spytał załamany.
W drżącej od strachu dłoni
trzymał jeden z trzech sztyletów, które podarował mu ojciec. Kamień, który widniał na ich zakończeniu był
idealnym przewodnikiem magii, której Chris chciał się pozbyć.
- Nie mogę Ci zagwarantować, że
będziesz w stanie przeżyć choćby rok. Magia, którą oboje posiadaliście
całkowicie was związała. Teraz to połączenie zostało zerwane, ale energia, którą
masz w sobie mogłaby utrzymać Cię przy życiu.
Darren widział załamanie na
twarzy chłopaka. Los nie był dla niego łaskawy w ostatnich dniach. Pracował za
trzech by ustabilizować sytuacje miedzy wilkołakami z Jacksonville, cały czas
martwił się o umierającego przyjaciela, a teraz jeszcze więź, która była
jedynym zagwarantowaniem, że Alison nadal jest Zmiennokształtnym została
zerwana. Sam czarownik obawiał się o jego umysł. Zaczynał nabierać podejrzeń,
że Chris powoli świrował.
Piskliwy dzwonek telefonu rozwiał
ciszę. Darren spojrzał na nocny stolik, na którym leżała komórka Chrisa.
- O wilku mowa. – powiedział
Darren
- Nie będę mógł żyć z myślą, że
nie zrobiłem nic by go uratować. – majaczył dalej, jakby czarownik w ogóle się
nie odezwał.
- Rozumiem. – westchnął
naciskając zieloną słuchawkę. Po drugiej stronie rozbrzmiała długa wiązanka
niecenzuralnych słów oraz gróźb. Oho, Alison dowiedziała się co i jak. Tylko
jakim cudem? – Też się cieszę, że słyszę twój uroczy głos. – stwierdził,
przedzierając się przez jej ostry ton
- Darren, co z Drake’iem? – jej
głos nagle złagodniał przechodząc w drżenie pełne obaw
- Muszę to zrobić! – rozległ się
głos Chrisa.
Darren nie zdążył zareagować.
Ręka Chrisa z ogromną szybkością opadła w dół. Trzymany w dłoni sztylet wbił
się w klatkę Drake’a, aż po rękojeść.
- O cholera! – warknął Darren
wypuszczając komórkę z dłoni.
* * *
- Darren? Darren?!
Cisza. Alison spojrzała na
wyświetlacz telefonu. Komunikat o zerwanym połączeniu widniał na nim niczym
podniesiony topór kata.
Alison trzęsącymi się palcami
ponownie wybrała numer. Tym razem nawet nie nawiązała rozmowy, Darren wyłączył
telefon. Rozwścieczona rzuciła komórką o ścianę, roztrzaskując ją na kawałki. Z
jej gardła wyrwał się bulwersujący krzyk. Jej ciało chciało wrzeszczeć,
niszczyć, rozrywać na strzępy. Rzuciła się w wir, pozwalając złości by nią
pokierowała. Kopniakami roztrzaskała meble, pozrywała zasłony z okien i
rozdarła poduszki, wysypując pierza na podłogę. Nie oszczędziła nawet materaca,
którego wnętrzności walały się po całym pokoju. Nawet, kiedy nie miała już nic,
co mogłaby zniszczyć, nie czuła się zaspokojona. W końcu jednak złość
wypłynęła, dając wolną rękę rozżaleniu. Zdruzgotana usiadła na podłodze, tępym
wzrokiem wpatrując się w pozostałości po telefonie. Nie płakała, jej oczy nie
potrafiły produkować już łez. Była całkowicie pusta i samotna.
Czas mijał, ale ona nawet nie
drgnęła. To był jakiś koszmar. Czuła się jakby przeniosło ją w zupełnie inny
świat, w którym nie istniało nic poza spokojem. Była tak bardzo opanowana i
pozbawiona emocji jak jeszcze nigdy wcześniej. Myślała o Drake’u, ale nie
potrafiła się zmusić by jakkolwiek zareagować na fakt, że najprawdopodobniej
już nie żył. Nie pożegnała go, nawet nie pamiętała ostatnich słów, jakie mu
powiedziała. Straciła już tak wiele, czy możliwe by uodporniła się na wiążący
się z tym smutek?
Z Ł O Ś Ć
Ona istniała. Czuła jak wsiąka w
jej organizm i wdziera się w duszę. Miała wrażenie, że tylko cienka granica
oddziela ją od szału. To było tak dziwne. Pustka tak łatwo mogła zapełnić się
nienawiścią. Czy tak właśnie wyglądało życie demona?
Ciche pukanie odbiło się echem.
Katem oka zauważyła jak Kevin wchodzi do pokoju. Nawet nie zerknął na panujący
bałagan. Całą jego uwagę przykuła Alison. Stał kilka kroków od niej i wahał się
przed podejściem bliżej.
- Wiem, że może już nigdy mi nie
wybaczysz, ale byłem gotów ponieść to ryzyko. Wolę cię stracić niż oglądać
twoją śmierć. – powiedział zdumiewająco pewnym głosem
Spojrzała na niego z nienawiścią,
jaką jeszcze nigdy go nie obdarzyła. Granica trzymająca ją w ryzach zaczęła się
zacierać.
- Mam gdzieś, co wolałeś. Nie do
ciebie należała ta decyzja. Miałam prawo się z nim pożegnać. Wy nie daliście mi
możliwości wyboru.
- Zrozum, że…
- Bardzo dobrze to rozumiem! –
wrzasnęła tak głośno, że cofnął się o krok – Zejdź mi z oczu!
Mimo tonu, który budził w nim
niepewność i lekki strach nie wyszedł z pokoju. Była dla niego zbyt ważna by
tak po prostu ją tutaj zostawił.
- Coś się zmieniło, prawda? -
Przekrzywił głowę, jakby ją analizował. Znał ją tak dobrze, że mógł wykryć, co ukrywa
się w jej głowie, potrafił dostrzec, że jest inna. Jego wzrok automatycznie
zjechał na jej przedramię. – Rana się zagoiła. Co to oznacza?
Miała wrażenie, że coś się w niej
gotuje. Nie chciała go nienawidzić, ale już dłużej nie miała nad tym kontroli.
- Idź i spytaj swoich nowych
przyjaciół. Na pewno wszystko ci wyjaśnią. – warknęła, jednym skokiem podnosząc
się na nogi.
Zanim zdążył
cokolwiek powiedzieć, otworzyła okno i spojrzała w dół. Znajdowali się na
pierwszym piętrze. Stanęła na parapecie rozważając ucieczkę w głąb miasta. Był
środek dnia, ale niebo było wyjątkowo ciemne. Promienie słońca nie przedzierały
się przez grubą warstwę chmur. Nie chcąc przemierzać uliczek miasta, wspięła
się wyżej po metalowej rynnie.
Kevin nie
próbował jej powstrzymywać, ani też nie poszedł za nią. Gdzieś głęboko w
środku, była mu za to wdzięczna. Zawsze wiedział, kiedy należy odpuścić, to był
też jeden z powodów, dla których byli przyjaciółmi. Dlaczego nagle stało się to
nieistotne. Nie potrafiła spojrzeć na niego tak jak na kogoś bliskiego. Wydawał
jej się obojętny jak obca osoba. Co gorsza, Alison nawet nie zastanawiała się,
dlaczego jej to nie przeszkadza.
Podciągnęła
się i wskoczyła na lekko pochyły dach. Usiadła pod małym, zadaszonym, okrągłym
oknem i spojrzała na rozciągające się po sam horyzont budynki. Niskie i
skromne, tak bardzo różniły się od wysokich, szklanych wieżowców w
Jacksonville. Nie tęskniła za zatłoczonym i zanieczyszczonym miastem. Mimo tak
krótkiego pobytu w Aberdeen zaczynała się tutaj czuć swobodniej. Nawet nie
przeszkadzała jej deszczowa i ponura pogoda. Teraz, kiedy słońce, a nawet blask
żarówki jej szkodziły nie mogła liczyć na normalne życie na Florydzie. Już
wiedziała, dlaczego tamtejszy klan wampirów jest tak ubogi. Klimat zdecydowanie
nie był sprzyjający dla stworzeń nocy.
Usłyszała
głośne szuranie i odgłos zginającego się metalu. Chwilę potem na dach wgramolił
się Rusty. Nieśmiało się uśmiechnął i bez czekania na pozwolenie usiadł obok Alison.
- Życie kopie w dupę jak
skurwysyn, co? – mruknął wyciągając nogi
Mimo woli cicho się zaśmiała.
- Jutro już wracam. – powiedział
- Dzięki, że przyleciałeś. Nawet
nie będę pytać jak ci się to udało, ale to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Pokiwał głową, jakby przyjął do
wiadomości każde jej słowo.
- Słuchaj, nie jest powiedziane,
że on nie żyje. To głupie tak mówić, ale znasz Chrisa. Oni się tak nie
poddadzą. Może coś wymyślą.
- Nic mi nie powiedzieli.
Zupełnie jakby już było za późno. To bez znaczenia, Rusty. Nie potrafię za nim
tęsknić. Nic nie czuję.
Spojrzał na nią ze spokojem,
jakby dokładnie wiedział, co czuje. Może zwyczajnie było mu to obojętne. Rusty,
mimo wszystko był typem, który stara się zadbać o własny tyłek i jakoś
przetrwać kolejny dzień. Jego przeszłość nie była kolorowa i nikt nie obwiniał
go, o to jak na niego wpłynęła.
- To przez to ugryzienie, nie?
Darren mówił nam trochę o tym. Teraz już wiem skąd te ciemniejsze włosy.
- Co?
Odruchowo spojrzała na końcówki
potarganych pasm.
- Żartowałem, ale w czarnych
byłoby ci do twarzy.
Nagle okno, przy którym
siedzieli, gwałtownie się otworzyło. Ze środka wychyliła się jasna twarz,
otulona ciemnymi jak smoła włosami. Jak zwykle z ust wystawał mu cienki
papieros. Alison zauważyła, że jego warga tak samo jak i nos jest przekuty
srebrnym kółkiem. Czyżby wcześniej nie zauważyła, że jest zakolczykowany?
- Możecie się kurwa zamknąć? Ja
tutaj magazynuję energię.
- Jeśli podzielisz się zapasami.
– Rusty znacząco spojrzał na papierosa.
Rain zdusił pod nosem kilka
przekleństw i na moment zniknął. Po chwili wychylił się i z gracją wyszedł na
dach siadając po drugiej stronie Alison. Jednym ruchem podał Rusty’iemu jedną z
paczek, a następnie dorzucił zapalniczkę.
Rusty przez moment patrzył na
niego jak głupi. Najwyraźniej się tego nie spodziewał. Kiedy fala oszołomienia
minęła odpalił swoją zdobycz, nawet na moment nie odwracając wzroku od nowo
przybyłego.
- Stary coś ty taki… Czarny?
Miał na myśli oczywiście nie
tylko ubrania. Oczy Raina standardowo były mocno i nierówno podkreślone. Rusty,
tak jak zakładała Alison, nie doczekał się odpowiedzi, ale nowe źródło nikotyny
umiejętnie odwracało jego uwagę.
- Musisz już jutro jechać? –
spytała Alison
- Tak jakby nie mam wyboru.
Staram sobie wszystko od nowa poukładać w Jacksonville. Poza tym, Kelly
potrzebuje mojej pomocy. Nie pytaj nawet, bo sam nie wiem w czym. Jest bystra i
przebiegła, coś kombinuje i jestem bardziej niż ciekawy jej zamiarów.
W głowie Alison pojawił się obraz
rozradowanej i buszującej po sklepach Kelly. Przemiana w wampira nieco ją
odmieniła. Zniknęła ta iskra radości i entuzjazmu, jaka zawsze rozświetlała jej
oczy. Dawno już jej nie widziała i niemal zapomniała jak to jest z nią
rozmawiać, przebywać w jej obecności.
- Nie wierzę, że ktokolwiek
chciałby tam wracać. – odezwał się Rain - Przeklęte miasto, otoczone przez
zgraje szubrawców.
- Trzeba się dostosować. –
wzruszył ramionami Rusty
- Musisz stać się gorszym
łajdakiem niż inni. Tylko wtedy masz jakiekolwiek szanse.
- Dlaczego tak mówisz? – wtrąciła
Alison, chociaż sama dobrze poznała mroczną stronę rozświetlonej przez słońce
Florydy
Kiedy wreszcie pojawiło się
pytanie, na które Alison chciałaby poznać odpowiedź, ten jak zwykle zamilkł.
Skrywał nie jedną tajemnicę i nie łatwo było czegokolwiek się o nim dowiedzieć.
Jeszcze wydobędzie z niego sekrety. Jest na tyle cierpliwa, że da mu
wystarczająco dużo czasu.
Rusty najwyraźniej wyczuł
napięcie, jakie rozsiewał wokół siebie Rain i postanowił się oddalić.
- Miło było cię widzieć, Alison.
Okoliczności były do bani, ale przynajmniej zwiedziłem trochę świata i dostałem
darmowe fajki. – Odwrócił się w stronę Raina - Czołem chłopie.
Z uśmiechem mu zasalutował i
zniknął gdzieś w dole. Przez chwilę było słychać, z jakim trudem zsuwa się z
rynny, po czym nastała cisza.
Alison odruchowo spojrzała na
towarzysza. Miał na sobie koszulkę w dużym wycięciem pod pachami, przez które była
w stanie dostrzec jego ranę po złamanych żebrach. Wyglądała okropnie, jakby w
ogóle się nie goiła. Pokryta krwią i ropą, widniała niczym nieznośna plama na jego
bladej, nieskazitelnej skórze.
- To nie wygląda dobrze.
- Zagoi się. – odpowiedział krótko
– Ale muszę się porządnie wyspać. Nie miałem okazji zeszłego dnia. Ty też
powinnaś. Wyglądasz okropnie.
Zanim ponownie zdążył zniknąć,
zapytała.
- Zostawiłeś kogoś bliskiego w
Jacksonville?
Nie sądziła, że jakkolwiek
zareaguje. On jednak się zawahał i spojrzał na nią. Przez moment widziała jakby
przebłysk bólu w jego oczach.
- Wszystko, co kochałem.
- Ja też. – przetarła twarz,
jakby była pokryta łzami.
Ponownie nie płakała, chociaż tak
bardzo chciała. Powinna była cierpieć z powodu straty. Dlaczego nie była w
stanie tego zrobić? A może w głębi serca czuła, że Drake żyje?
Wyglądał jakby chciał jej coś
powiedzieć. Przez chwilę patrzył się na nią zaciekawiony, szybko jednak
wskoczył przez okno z powrotem do środka.
PS: Kumulacja dwóch postaci, które przeklinają najwięcej. Taki już ich urok. Chyba trzeba będzie się przyzwyczaić.
Rusty jest słodki. Awansował na moją ulubioną postać. Ma wszystkie cechy takie jakie mieć powinien. Masz genialne opisy tych postaci. Można je sobie dobrze wyobrazić.
OdpowiedzUsuńCały rozdział ogólnie cudny, czekam niecierpliwie na kolejny. Jak zawsze.
~Pozdrawiam, Pomylona.
No co by tu powiedzieć, hmm. JUż wiem ! Nie będzie to orginalne ale cóż...
OdpowiedzUsuńWSPANIAŁE, GENIALNE,CUDOWNE PO PROSTU MIÓD MALINA!!! Czekam na nexta, pisz go szybko bo nie wytrzymam :D :D