wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 8



             Powoli schodził po kamiennych schodach na najniższy poziom w jego ogromnym domu. Starał się zachować spokój mimo panującego w jego głowie chaosu. Tysiące obaw i przypuszczeń targało jego myślami jakby znajdowały się wewnątrz huraganu. Oddychał powoli by oczyścić umysł. Zapanował nad drżeniem rąk, oraz brzdękiem sztucy, które niespokojnie leżały na tacce, którą niósł. Otwierając potężne, drewniane drzwi wszedł do niewielkiego pokoju, który tymczasowo służył za celę, jednak jego mieszkanka, wcale nie czuła się więziona i to go niepokoiło.
- Przyniosłem obiad. – powiedział stawiając tacę na stoliku nocnym.
Aeirin stała naprzeciwko i wpatrywała się w okno. W tych samych ciuchach i w tym samym nastroju od dnia, w którym tutaj trafiła. Darren już od kilku dni bezskutecznie starał się wydobyć z niej jakieś informacje, które mogłyby im pomóc. Do niektórych wniosków doszedł sam, jednak biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia, jego obawy zaczynały wzrastać.
- Jak się czuje nasz książę? – spytała nawet nie udając ciekawości. Spojrzał na nią ponuro. – Może nie starczy mi magii by wydostać się z tej celi, ale mogę ją użyć w innym celu.
- By podsłuchiwać?
Uśmiechnęła się upiornie, tracąc zainteresowanie widokiem za oknem.
- Daj spokój Darren. Po co tak naprawdę tutaj przychodzisz? Nie dowiesz się ode mnie niczego więcej ponad to, co już sam wiesz, ale nie dopuszczasz do głowy. – Podeszła bliżej stając tuż przed magiczną barierą. Oparła dłoń o niewidoczną ścianę, pochylając się w jego stronę na tyle ile mogła. – Musisz przyznać, że przywróciłam nam życie.
- Kosztem innych. – syknął gniewnie
- Czasami trzeba kogoś poświęcić by samemu móc przetrwać. – odparła całkowicie pozbawiona poczucia winy
- Od początku to zaplanowałaś, prawda? Dotarłaś do nich, mimo że tak uporczywie starałem się ich chronić. Przegrałem…
Odsunął się pod drzwi i pozbawiony sił usiadł na podłodze. Nie chciał okazywać słabości, ale czuł się beznadziejnie bezradny. Tyle lat robił co w jego mocy by zapewnić magicznemu rodzeństwu bezpieczeństwo, a ona i tak zdołała do nich dotrzeć. Co przeoczył? Jak to w ogóle było możliwe?
- Sam nigdy byś się nie odważył, a ja nie mogłam dłużej żyć w strachu. Musiałam to zrobić.
- Poszłaś z nim na układ? – zaśmiał się histerycznie – Z największym bydlakiem, jakiego widziały te światy.
- Nie miałam wyboru.
- Nigdy nie chodziło Ci o kamień, prawda? To była tylko gra. Zmanipulowałaś Williama by ukrył magię z artefaktu w sobie, gdzie teoretycznie byłaby dla ciebie najmniej dostępna. Musiałaś jedynie zaczekać, aż po jego śmierci przekaże ją własnym dzieciom. Uśmiercając alfę z południowego stada i zwalając winę na Drake’a doprowadziłaś do jego spotkania z Alison, przez co mogła połączyć się z bratem.
Zapadła krótka cisza. Wpatrywał się z dołu w jej chłodne, pozbawione uczuć oczy. Ona naprawdę to zrobiła. By chronić siebie, poświęciła niewinnych. To było okrutne nawet jak na nią. Znał ją od początku, mógł przewidzieć, że jest do tego zdolna.

Zrodzeni z jedności.
Połączeni kontrastem.
Równi wobec życia i śmierci.
Przepadną poróżnieni, by wznowić chwałę upadłych.

Darren aż za dobrze znał te słowa. Żył w ich cieniu przez kilkaset lat i mimo tych ograniczeń nigdy nie próbował się uwolnić, ale ona tak. Zrobiła zupełnie inaczej niż on. Dlatego tak dobrze pasowali do tej przepowiedni, zaklęcia, czy czymkolwiek to było. Tak dobrze jak Alison i Christopher teraz.
- Gdzie on teraz jest? – spytał ostrym głosem, podnosząc się z podłogi
- Nigdy go nie spotkałam. Bałam się, że mnie oszuka.
- Wystawiłaś mu Alison.
- Nie miało znaczenia, które z nich zostanie ugryzione. Teraz jedno jest dzieckiem Mroku, a drugie Światła. Nic nie możesz z tym zrobić. Oboje zginą byśmy my mogli żyć.
Darren nigdy nie kochał Aeirin tak, jak powinien, ale też nie tracił nadziei na jej zmianę. Liczył, że każdy kiedyś się nawraca, odnajduje słuszną drogę. Teraz to wszystko runęło. Jego nienawiść narastała. Nie był już w stanie na nią patrzeć. Zacisnął pięści i odwrócił się by wyjść.
- Nie ważne jak podle postąpiłam, ale musisz przyznać, że zwróciłam nam wolność.
Nie przystanął, nie odwrócił się. Zwyczajnie wyszedł zostawiając ją ponownie samą.  Od początku miał swoje podejrzenia, ale do końca wierzył, że się myli. Teraz, kiedy miał już pewność, czuł się jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody. Sytuacja wydawała się beznadziejna, ale istniała szansa, na prawie szczęśliwe zakończenie. Nie był pewien czy oszalał, czy głupio się łudził, ale wierzył, że jego plan zadziała.

* * *

Tego wieczoru Hala nie była tak zatłoczona. Znajdowało się w niej mniej więcej połowa osobników z wczoraj. Na środkowym ringu toczyły się jakieś mało ekscytujące walki, które nie przyciągały tak publiczności. Większość osób stała w małych grupach i coś cicho szemrała z pochyloną głową. Ten widok był tak inny od tego, który zastała tutaj wczoraj, że przez chwilę myślała, że nie trafili do odpowiedniego miejsca. Nie bardzo też rozumiała, co planują zrobić, czego szukać, ale mimo wszystko planowała im towarzyszyć. To miejsce poniekąd było ostoją, jeśli w ogóle tak można coś takiego nazwać, dla osób takich jak ona. Powinna umieć się do tego przystosować, skoro już i tak nie mogła liczyć na inny scenariusz. Los zagrał jej kartami i okrutnie przechylił szalę. Mogła się jedynie podporządkować.
- Powinniśmy porozmawiać z Shanon. – zaproponował Rain
- Nigdy w życiu. – wzdrygnął się Jake – Może i była blisko z Elen, ale za żadne skarby nie będę o nic prosił tej wywłoki.
- Nie musisz. - Przystanęli nieco z boku sali i zaczęli się rozglądać. – Namierzona.
Alison spojrzała w kierunku, w którym zerkał. Kilka metrów od nich w tłumie stała wysoka szatynka z wysoko spiętymi, natapirowanymi włosami. Nie wyróżniała się specjalnie w tym mrocznym towarzystwie. Gdyby spotkać ją w środku dnia na głównej ulicy, można by zawiesić oko, ale tutaj prawie każdy wyglądał tak jakby dopiero co uciekł z piekła. Wymieniła krótkie spojrzenie z Rainem, po czym gwałtownie odwróciła wzrok. 
- Nawet nie myśl, że cokolwiek ci powie.
Rain zignorował uwagę przyjaciela i ruszył w stronę dziewczyny. Szedł powoli i nawet na moment nie spuszczał z niej wzroku. Wyglądał jak pantera, która czai się na swoją ofiarę. Stanął za jej plecami, pochylając się w stronę jej głowy. Coś do niej szeptał, ale w takim zgiełku nic nie można było usłyszeć.
- Nie ma szans. Demony mają swoje granice, których… - zamilkł rozszerzając oczy ze zdziwienia, kiedy ręce Raina powędrowały do jej tali. Niemal od razu się odwróciła kuląc w jego ramionach. Stanęła na palcach i zachłannie go pocałowała. – No chyba, że tak.
Alison jak zahipnotyzowana patrzyła jak blade ręce Raina jeżdżą po złotobrązowym ciele dziewczyny.  Tak razem splątani, zaczęli się cofać, aż w końcu zniknęli im z oczu. Alison poczuła nieokreślone ukłucie w brzuchu, po którym szybko zrobiło jej się niedobrze. Gwałtownie odwróciła wzrok, nie rozumiejąc, dlaczego właściwie się złości. Jej serce należy do Drake’a, nie może być zazdrosna o kogoś, kto nawet się nią nie interesuje. Co ważniejsze ona nie powinna interesować się nim.
- On… - odchrząknęła – Czy on często tak robi?
- Sypia z dziewczynami dla informacji? – zaśmiał się – Nie wiem. Aż tak dobrze się nie znamy.
Spojrzał na nią dziwnie krzywiąc głowę. Natychmiast zmieniła temat, by nie nabrał żadnych podejrzeń.
- Już kiedyś taka sytuacja się zdarzyła? Mam na myśli, że ktoś zniknął z niewiadomego powodu.
Jake ciężko westchnął, po czym kiwnął na nią głową, by ruszyła za nim. Znaleźli trochę bardziej ustronne miejsce, gdzie mogli swobodniej porozmawiać bez przekrzykiwania się. Istniało ryzyko, że ktoś może ich podsłuchiwać, ale Jake nie wydawał się tym faktem specjalnie przejęty, więc Alison też nie zamierzała.
-Kiedyś wydarzyło się coś podobnego, ale dyrekcja starała się to zagłuszyć. Kilka lat temu zarejestrowano kilkaset zniknięć. Część z nich została odnaleziona, ale… jakby to określić. Nie byli już całkowicie sobą. Większość była okradziona z ich wyjątkowych części. Ogony, rogi, pazury, czasami nawet skóra. To tak jakby jakiś fanatyk kolekcjonował to wszystko. Po czymś takim ciężko się pozbierać.
- Ale wiadomo kto to był?
- Winnego nie odnaleziono. Ataki wkrótce ustały, a o sprawie zapomniano. Ci którzy to pamiętają proszeni są o dyskrecje. Nie trudno u nas o panikę, w takich sytuacjach, sama rozumiesz.
- W porządku. Ważne by odnaleźć Elen.
Wydawała się ważna dla Nathaniela. Alison z trudem przekonała go by został w domu. Na niewiele by się zdał, a w jego kondycji lepiej nie wpadać w tarapaty. Coś jednak jej w nim nie pasowało. Nie potrafiła określić, co dokładnie. Wyglądał zwyczajnie i niczym specjalnie się nie wyróżniał i może to był problem? Tak dawno nie przebywała w normalnym towarzystwie, że chyba zaczynała bzikować.
- Powęszę tu i tam, ale takie sprawy szybko są wyciszane. Chociaż dzisiejsza frekwencja świadczy o tym, że jednak tym razem nie wyszło im to za dobrze. Spróbuję włamać się do kartotek. Nie czekajcie na mnie, pewnie zmyję się dopiero nad ranem.
Skinął na nią głową i wkręcił się między ludzi, lub jak w tym przypadku demony. Alison nie miała zamiaru się wychylać. Planowała w spokoju zaczekać, aż Rain zrobi swoje. Czas jednak nie był po jej stronie. Minuty mijały jak godziny. Alison nienawidziła momentów bezczynności, bo dawały wolne myślom, które od razu atakowały jej umysł. Nie minęło pół godziny, a poddała się i ruszyła rozprostować nogi. Chodziła w kółko obserwując wszystkich wokół. Rzeczywiście wiele osobników miało jakieś nietypowe cechy. Na pierwszy rzut oka normalni ludzie, ale jak się im przyjrzało, rzucały się w oczy ich zdeformowane kształty.  Węża skóra, albo rybie łuski, jaszczurze ogony i kozie rogi. Zaczęła się zastanawiać, czy coś podobnego stanie się również z nią. Rain w sumie też był demonem, a nie wyróżniał się tak w tłumie. Może i ona zachowa swój naturalny kształt.
Była w trakcie drugiego okrążenia, kiedy kątem oka zauważyła znajomą twarz. Jeden z ochroniarzy, którego wydawałoby się wczoraj zabiła stał pod ścianą biura dyrekcji. Niemal od razu ją zauważył i bez zastanowienia zaczął przepychać się w jej stronę. Od razu się odwróciła torując sobie drogę ucieczki. Nie trwało to długo, bo drugi z nich wyrósł tuż przed nią. Jak to możliwe, skoro wczoraj dosłownie go udusiła? Jego twarz pozostała bez wyrazu. Natychmiast złapał ją za barki i mimo licznych protestów i kopniaków odprowadził do biura. Pchnął ją przez drzwi, tak mocno, że prawie upadła na drewnianą podłogę tuż przed stopami szefa.
Miał na sobie równie imponująco drogi garnitur, ale tym razem brakowało u jego boku wyszlifowanej kobiety. Zerknął na nią przelotnie, po czym usiadł za swoje potężne, dębowe biurko i ze spokojem położył dłonie na jego blacie, niczym rasowy biznesman.
- Znów się spotykamy moja droga. Masz proszę ja ciebie odwagę i niezwykły temperament, ale najwyraźniej nie znasz panujących tu zasad.
- Każdy rodzaj ataku dozwolony. – powiedziała cytując słowa Cin Cin’a – Granie poniżej pasa wskazane.
- Nie mówię o tym, co dzieje się na tym zawszonym ringu. Ja jestem od sterowania walkami, to ode mnie zależy, czy będziesz mogła się wykazać. Walczy się na dole, nie tutaj w biurze. Moi ochroniarze są nietykalni, a ty przekroczyłaś tą granicę.
- Cin Cin też wszedł panu za skórę?
Alison nie mogła przeoczyć lekkiego drgania jego warg, jakby powstrzymywał się przed zaciśnięciem ich bardzo mocno. Nic więcej nie powiedział. Skinął jedynie na swoich pupilków, którzy jak w zegarku chwycili ponownie Alison i mocno zaciskając łapy na jej ramionach, wyprowadzili na dół. Jeśli przez moment głupio myślała, że zwyczajnie ją wypuszczą to wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy skręcili do bocznego pomieszczenia.  Nie był to pokój gościnny lub zwykła cela, tylko jakaś prosta wersja pomieszczenia tortur. Na ścianach wisiało kilka zardzewiałych i pokrytych dziwną mazią ostrych narzędzi, drutów, noży oraz kombinerek i innych machin służących do miażdżenia kości. Na samym środku niczym stryczek widniał stalowy stół z grubymi łańcuchami. Na nim również nie brakowało najróżniejszych plam, które przypominały, co tutaj się działo. Alison nie mogła zaprzeczyć, że serce podskoczyło jej do gardła. Jej umysł zalały wspomnienia z makabrycznych tortur, które fundowała jej Aeirin. Nie czuła już w sobie światła, które pomagało jej rozwiać te obrazy. Niemal czuła każdy rodzaj bólu, jaki jej zafundowała. Wyrywane paznokcie, przypalaną skórę i łamane kości. Każdy rodzaj agonii, jaki tylko istniał wdarł się do jej wnętrza, odbierając dech. Miała wrażenie, że jej płuca płoną, próbowała kaszlnąć, ale coś zalewało jej gardło. Poczuła jak ktoś szarpnął nią do tyłu, wyciągając jej głowę z ogromnej beczki. Przez chwilę walczyła, by złapać oddech, a kiedy jej się udało ponownie została pchnięta w dół. Woda była lodowata, sprawiała, że Alison powoli traciła świadomość. Ochroniarze dali jej nauczkę topiąc ją kilka razy. Już nawet straciła rachubę ile razy była na skraju omdlenia od zimna i wody, która zalewała jej płuca. Po wszystkim wyrzucili ją na ulice jak zwykłego śmiecia, pozostawiając ją samą sobie, przemoczoną i przemarzniętą.
Potrzebowała kilku minut by się pozbierać. Ręce drżały jej z zimna, kiedy próbowała wstać. Noc była chłodna i wietrzna, przeszywając ją za każdym razem jak tylko myślała, że czuje się lepiej i jest w stanie iść. Nie dała rady się podnieść. Siedziała na chodniku drżąc i kaszląc. Jej ciało powoli się regenerowało, a ona potrzebowała odpoczynku. Podczołgała się pod ścianę budynku i opierając się o niego, zamknęła oczy.

 * * *

               Poczuła jakby ktoś gwałtownie wyszarpnął ją z błogiej ciemności. Łapczywie nabrała powietrza jakby była pozbawiona tchu przez bardzo długi czas. Jej serce galopowało jak szalone, a w głowie kręciło się jakby siedziała na środku karuzeli. Ręce drżały jej z zimna, a skóra była bledsza niż zwykle. Próbowała ustalić gdzie się znajduje, ale obraz niemiłosiernie wirował. Potrzebowała kilku głębokich wdechów oraz paru mrugnięć, by opanować własne ciało.
               Nadal siedziała na mokrym chodniku przed Halą, ale nie była już sama. Tuż przed nią spoczywał Rain z zamiłowaniem palący papierosa. Był odwrócony do niej plecami i nawet nie drgnął, kiedy się obudziła.
- Co się stało? – spytała starając się odnaleźć cokolwiek w umysłowej pustce.
- Umarłaś. – stwierdził obojętnie
Spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Czyżby robił sobie z niej żarty? Nie, on nigdy nie żartował.
- Jak to umarłam, skoro żyję?
Wypuścił kłęby dymu i z rezygnacją kręcąc głową, wyrzucił niedopałek. Alison zauważyła, że za każdym razem nie kończy papierosa. Wypala go mniej więcej do połowy i wyrzuca, jakby nagle się rozmyślił.
- Zgaduję, że to hipotermia. Jesteś cała mokra i trzęsiesz się jak galareta.
- Twojemu szefowi nie spodobało się, że obiłam dwóch jego goryli. Oni żyją, jak to możliwe?
- Są demonami. Naprawdę jesteś cholernie beznadziejna w tych sprawach. – Odwrócił głowę w jej stronę i powiedział poważnym głosem – Zapamiętaj sobie raz na zawsze, my nie umieramy na śmierć. Możesz nas wysadzić na kawałki, a my będziemy kupą gówna, która nigdy się nie pozbiera i przez wieczność będzie czuła każdy odłamek własnego ciała. Nie jest nam dana łaska skonania. Witaj w piekle.
Przez moment milczała oszołomiona nowymi informacjami. Jak to nigdy nie umierają? Będzie żyła wiecznie? Nie miała pojęcia, czy się cieszyć czy płakać. Wszyscy odejdą, a ona będzie dalej w stałym punkcie. Już nigdy nie będzie miała szansy ruszyć naprzód. Wieczność to dość długo, nigdy się o nią nie prosiła.
- Nie ma wyjątków? – spytała słabo
Zerknął na nią przelotnie, po czym z powrotem odwrócił się plecami. To zapewne musiało znaczyć „nie”. Katastrofa za katastrofą, do tego małomówny towarzysz.
- Dowiedziałeś się czegoś? – starała się nie myśleć, o swojej nowopoznanej umiejętności lub nie umiejętności skonania.
- Nic istotnego, poza faktem, że Shanon jest słabą kochanką. Wyższy mi świadkiem, że nie miałem pojęcia, że ma język węża.
Skrzywiła się na ten obraz. Potrząsnęła głową, by jak najszybciej pozbyć się swoich chorych wyobrażeń. Nic jej to nie obchodziło, ani jego metody na zdobywanie informacji, ani brudne ciekawostki z łóżkowych przygód.
- Chyba powinniśmy już wracać. – zaproponowała powoli stając na nogi
Rain splunął na jezdnie, po czym również się podniósł. Bez słowa ruszył przed siebie. Alison przemoczona i przemarznięta podążyła za nim, starając się nie myśleć za wiele. Fakt, że przed chwilą umarła, a teraz jak gdyby nigdy nic chodzi sobie po mieście, trochę ją zmieszał. Nie wiele pamiętała od momentu wyprowadzenia z biura. Obrazy były wybrakowane i przepełnione ciemnością. Znajdowała się w nicości, a wydostanie się z niej było gwałtowne i nieprzyjemne. Jeśli tak wyglądało umieranie i ponowne wracanie do żywych, to nie chciała więcej tego doświadczać.
- Jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć o takich jak ja?
Nie miała ochoty na więcej niespodzianek. Jak już być zgniecionym przez informacje to lepiej od razu mieć to za sobą. Rain, tak jak można było się spodziewać nie był zainteresowany odpowiedzią.
- Zresztą nieważne. – burknęła obejmując się ramionami
Chłód wsiąkał w jej ciało jak woda w gąbkę. Skoro już ożyła, to czy nie powinna czuć się lepiej? Tym czasem miała wrażenie, że błoga ciemność ponownie ją zaatakuje. Uporczywie starała się utrzymać oczy otwarte, ale z każdym krokiem było coraz ciężej.
Na szczęście droga do domu nie była taka długa. Wrócili nieco inną trasą, by nie napatoczyć się przypadkiem na sąsiada, któremu zniszczyła samochód.
Będąc jeszcze na zewnątrz zauważyli, że światło w kuchni się pali. Nie było ich ponad dwadzieścia cztery godziny. Do zniknięcia Raina, na pewno Rogner był już przyzwyczajony, ale znając Kevina odchodził od zmysłów.
Nie zdziwiło jej, kiedy po wejściu do salonu, od razu wszyscy wstali z przerażeniem patrząc w ich stronę. Zaskoczył ją fakt, że żaden z nich się nie odezwał. Dopiero po chwili ujrzała nową twarz.
- Rusty?
Miała ochotę podbiec do niego i go uścisnąć, ale po minach zebranych stwierdziła, że coś jest nie tak. Wlepiając wzrok w podłogę wyszedł jej naprzeciw. Niezręczną ciszę przerwał Rain, który niezbyt delikatnie trzasnął drzwiami i nie patrząc na innych ruszył schodami na górę. Rusty z lekkim strachem odprowadził go wzrokiem, analizując jego wygląd. Następnie spojrzał na Alison. Jego oczy były jakby pozbawione życia. Tak smutne, jak jeszcze nigdy u niego nie widziała.
- Musimy porozmawiać. Chodzi o Drake’a.

2 komentarze:

  1. Światełko, Żarówo ma neonowa,
    Jestem zachwycona tym rozdziałem. Cały czas mnie zaskakujesz. Masz genialne, kreatywne pomysły. I chyba zakochałam się w tym Rainie. Jest cudny.
    I tak w ogóle to kategorycznie zabraniam Ci kończyć w takim momencie.
    I co tu robi Rusty?
    Dużo informacji w tym rozdziale. Dobrze, bo można lepiej poznać ten świat demonów
    Ogółem to w skali 1 - 10 to masz 11.

    ~Pozdrawiam, Pomylona.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee to tak nie mogło się skończyć przecież jak Rusty przyjechał to Drake musi nie żyć a to przecież nie możliwe :((((((( rozdział zajebisty (przepraszam za wyrażenia) ale rozwaliłaś mnie tym że ona umarła a później przeżyła a tak w ogóle to rozdział wychodzi poza skale oceniania tak między nami to pomylona ma racje nie wolno ci kończyć w takim momencie czekam na nn i książkę XD

    OdpowiedzUsuń