Powoli
schodził po kamiennych schodach na najniższy poziom w jego ogromnym domu. Starał
się zachować spokój mimo panującego w jego głowie chaosu. Tysiące obaw i
przypuszczeń targało jego myślami jakby znajdowały się wewnątrz huraganu.
Oddychał powoli by oczyścić umysł. Zapanował nad drżeniem rąk, oraz brzdękiem
sztucy, które niespokojnie leżały na tacce, którą niósł. Otwierając potężne,
drewniane drzwi wszedł do niewielkiego pokoju, który tymczasowo służył za celę,
jednak jego mieszkanka, wcale nie czuła się więziona i to go niepokoiło.
- Przyniosłem obiad. – powiedział
stawiając tacę na stoliku nocnym.
Aeirin stała naprzeciwko i
wpatrywała się w okno. W tych samych ciuchach i w tym samym nastroju od dnia, w
którym tutaj trafiła. Darren już od kilku dni bezskutecznie starał się wydobyć
z niej jakieś informacje, które mogłyby im pomóc. Do niektórych wniosków
doszedł sam, jednak biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia, jego obawy zaczynały
wzrastać.
- Jak się czuje nasz książę? –
spytała nawet nie udając ciekawości. Spojrzał na nią ponuro. – Może nie starczy
mi magii by wydostać się z tej celi, ale mogę ją użyć w innym celu.
- By podsłuchiwać?
Uśmiechnęła się upiornie, tracąc
zainteresowanie widokiem za oknem.
- Daj spokój Darren. Po co tak
naprawdę tutaj przychodzisz? Nie dowiesz się ode mnie niczego więcej ponad to,
co już sam wiesz, ale nie dopuszczasz do głowy. – Podeszła bliżej stając tuż
przed magiczną barierą. Oparła dłoń o niewidoczną ścianę, pochylając się w jego
stronę na tyle ile mogła. – Musisz przyznać, że przywróciłam nam życie.
- Kosztem innych. – syknął gniewnie
- Czasami trzeba kogoś poświęcić
by samemu móc przetrwać. – odparła całkowicie pozbawiona poczucia winy
- Od początku to zaplanowałaś,
prawda? Dotarłaś do nich, mimo że tak uporczywie starałem się ich chronić.
Przegrałem…
Odsunął się pod drzwi i
pozbawiony sił usiadł na podłodze. Nie chciał okazywać słabości, ale czuł się
beznadziejnie bezradny. Tyle lat robił co w jego mocy by zapewnić magicznemu
rodzeństwu bezpieczeństwo, a ona i tak zdołała do nich dotrzeć. Co przeoczył?
Jak to w ogóle było możliwe?
- Sam nigdy byś się nie odważył,
a ja nie mogłam dłużej żyć w strachu. Musiałam to zrobić.
- Poszłaś z nim na układ? –
zaśmiał się histerycznie – Z największym bydlakiem, jakiego widziały te światy.
- Nie miałam wyboru.
- Nigdy nie chodziło Ci o kamień,
prawda? To była tylko gra. Zmanipulowałaś Williama by ukrył magię z artefaktu w
sobie, gdzie teoretycznie byłaby dla ciebie najmniej dostępna. Musiałaś jedynie
zaczekać, aż po jego śmierci przekaże ją własnym dzieciom. Uśmiercając alfę z
południowego stada i zwalając winę na Drake’a doprowadziłaś do jego spotkania z
Alison, przez co mogła połączyć się z bratem.
Zapadła krótka cisza. Wpatrywał
się z dołu w jej chłodne, pozbawione uczuć oczy. Ona naprawdę to zrobiła. By
chronić siebie, poświęciła niewinnych. To było okrutne nawet jak na nią. Znał
ją od początku, mógł przewidzieć, że jest do tego zdolna.
Zrodzeni z jedności.
Połączeni kontrastem.
Równi wobec życia i śmierci.
Przepadną poróżnieni, by wznowić chwałę upadłych.
Darren aż za dobrze znał te słowa.
Żył w ich cieniu przez kilkaset lat i mimo tych ograniczeń nigdy nie próbował
się uwolnić, ale ona tak. Zrobiła zupełnie inaczej niż on. Dlatego tak dobrze
pasowali do tej przepowiedni, zaklęcia, czy czymkolwiek to było. Tak dobrze jak
Alison i Christopher teraz.
- Gdzie on teraz jest? – spytał
ostrym głosem, podnosząc się z podłogi
- Nigdy go nie spotkałam. Bałam
się, że mnie oszuka.
- Wystawiłaś mu Alison.
- Nie miało znaczenia, które z
nich zostanie ugryzione. Teraz jedno jest dzieckiem Mroku, a drugie Światła.
Nic nie możesz z tym zrobić. Oboje zginą byśmy my mogli żyć.
Darren nigdy nie kochał Aeirin
tak, jak powinien, ale też nie tracił nadziei na jej zmianę. Liczył, że każdy
kiedyś się nawraca, odnajduje słuszną drogę. Teraz to wszystko runęło. Jego
nienawiść narastała. Nie był już w stanie na nią patrzeć. Zacisnął pięści i
odwrócił się by wyjść.
- Nie ważne jak podle postąpiłam,
ale musisz przyznać, że zwróciłam nam wolność.
Nie przystanął, nie odwrócił się.
Zwyczajnie wyszedł zostawiając ją ponownie samą. Od początku miał swoje podejrzenia, ale do
końca wierzył, że się myli. Teraz, kiedy miał już pewność, czuł się jakby ktoś
wylał na niego wiadro zimnej wody. Sytuacja wydawała się beznadziejna, ale
istniała szansa, na prawie szczęśliwe zakończenie. Nie był pewien czy oszalał,
czy głupio się łudził, ale wierzył, że jego plan zadziała.
* * *
Tego wieczoru
Hala nie była tak zatłoczona. Znajdowało się w niej mniej więcej połowa
osobników z wczoraj. Na środkowym ringu toczyły się jakieś mało ekscytujące
walki, które nie przyciągały tak publiczności. Większość osób stała w małych
grupach i coś cicho szemrała z pochyloną głową. Ten widok był tak inny od tego,
który zastała tutaj wczoraj, że przez chwilę myślała, że nie trafili do
odpowiedniego miejsca. Nie bardzo też rozumiała, co planują zrobić, czego
szukać, ale mimo wszystko planowała im towarzyszyć. To miejsce poniekąd było
ostoją, jeśli w ogóle tak można coś takiego nazwać, dla osób takich jak ona.
Powinna umieć się do tego przystosować, skoro już i tak nie mogła liczyć na
inny scenariusz. Los zagrał jej kartami i okrutnie przechylił szalę. Mogła się
jedynie podporządkować.
- Powinniśmy porozmawiać z
Shanon. – zaproponował Rain
- Nigdy w życiu. – wzdrygnął się
Jake – Może i była blisko z Elen, ale za żadne skarby nie będę o nic prosił tej
wywłoki.
- Nie musisz. - Przystanęli nieco
z boku sali i zaczęli się rozglądać. – Namierzona.
Alison spojrzała w kierunku, w
którym zerkał. Kilka metrów od nich w tłumie stała wysoka szatynka z wysoko
spiętymi, natapirowanymi włosami. Nie wyróżniała się specjalnie w tym mrocznym
towarzystwie. Gdyby spotkać ją w środku dnia na głównej ulicy, można by
zawiesić oko, ale tutaj prawie każdy wyglądał tak jakby dopiero co uciekł z
piekła. Wymieniła krótkie spojrzenie z Rainem, po czym gwałtownie odwróciła
wzrok.
- Nawet nie myśl, że cokolwiek ci
powie.
Rain zignorował uwagę przyjaciela
i ruszył w stronę dziewczyny. Szedł powoli i nawet na moment nie spuszczał z
niej wzroku. Wyglądał jak pantera, która czai się na swoją ofiarę. Stanął za
jej plecami, pochylając się w stronę jej głowy. Coś do niej szeptał, ale w
takim zgiełku nic nie można było usłyszeć.
- Nie ma szans. Demony mają swoje
granice, których… - zamilkł rozszerzając oczy ze zdziwienia, kiedy ręce Raina
powędrowały do jej tali. Niemal od razu się odwróciła kuląc w jego ramionach.
Stanęła na palcach i zachłannie go pocałowała. – No chyba, że tak.
Alison jak zahipnotyzowana
patrzyła jak blade ręce Raina jeżdżą po złotobrązowym ciele dziewczyny. Tak razem splątani, zaczęli się cofać, aż w
końcu zniknęli im z oczu. Alison poczuła nieokreślone ukłucie w brzuchu, po
którym szybko zrobiło jej się niedobrze. Gwałtownie odwróciła wzrok, nie
rozumiejąc, dlaczego właściwie się złości. Jej serce należy do Drake’a, nie
może być zazdrosna o kogoś, kto nawet się nią nie interesuje. Co ważniejsze ona
nie powinna interesować się nim.
- On… - odchrząknęła – Czy on
często tak robi?
- Sypia z dziewczynami dla
informacji? – zaśmiał się – Nie wiem. Aż tak dobrze się nie znamy.
Spojrzał na nią dziwnie krzywiąc
głowę. Natychmiast zmieniła temat, by nie nabrał żadnych podejrzeń.
- Już kiedyś taka sytuacja się
zdarzyła? Mam na myśli, że ktoś zniknął z niewiadomego powodu.
Jake ciężko westchnął, po czym
kiwnął na nią głową, by ruszyła za nim. Znaleźli trochę bardziej ustronne
miejsce, gdzie mogli swobodniej porozmawiać bez przekrzykiwania się. Istniało
ryzyko, że ktoś może ich podsłuchiwać, ale Jake nie wydawał się tym faktem
specjalnie przejęty, więc Alison też nie zamierzała.
-Kiedyś wydarzyło się coś
podobnego, ale dyrekcja starała się to zagłuszyć. Kilka lat temu zarejestrowano
kilkaset zniknięć. Część z nich została odnaleziona, ale… jakby to określić.
Nie byli już całkowicie sobą. Większość była okradziona z ich wyjątkowych
części. Ogony, rogi, pazury, czasami nawet skóra. To tak jakby jakiś fanatyk
kolekcjonował to wszystko. Po czymś takim ciężko się pozbierać.
- Ale wiadomo kto to był?
- Winnego nie odnaleziono. Ataki
wkrótce ustały, a o sprawie zapomniano. Ci którzy to pamiętają proszeni są o
dyskrecje. Nie trudno u nas o panikę, w takich sytuacjach, sama rozumiesz.
- W porządku. Ważne by odnaleźć
Elen.
Wydawała się ważna dla
Nathaniela. Alison z trudem przekonała go by został w domu. Na niewiele by się
zdał, a w jego kondycji lepiej nie wpadać w tarapaty. Coś jednak jej w nim nie
pasowało. Nie potrafiła określić, co dokładnie. Wyglądał zwyczajnie i niczym
specjalnie się nie wyróżniał i może to był problem? Tak dawno nie przebywała w
normalnym towarzystwie, że chyba zaczynała bzikować.
- Powęszę tu i tam, ale takie
sprawy szybko są wyciszane. Chociaż dzisiejsza frekwencja świadczy o tym, że
jednak tym razem nie wyszło im to za dobrze. Spróbuję włamać się do kartotek.
Nie czekajcie na mnie, pewnie zmyję się dopiero nad ranem.
Skinął na nią głową i wkręcił się
między ludzi, lub jak w tym przypadku demony. Alison nie miała zamiaru się
wychylać. Planowała w spokoju zaczekać, aż Rain zrobi swoje. Czas jednak nie
był po jej stronie. Minuty mijały jak godziny. Alison nienawidziła momentów
bezczynności, bo dawały wolne myślom, które od razu atakowały jej umysł. Nie
minęło pół godziny, a poddała się i ruszyła rozprostować nogi. Chodziła w kółko
obserwując wszystkich wokół. Rzeczywiście wiele osobników miało jakieś
nietypowe cechy. Na pierwszy rzut oka normalni ludzie, ale jak się im
przyjrzało, rzucały się w oczy ich zdeformowane kształty. Węża skóra, albo rybie łuski, jaszczurze
ogony i kozie rogi. Zaczęła się zastanawiać, czy coś podobnego stanie się
również z nią. Rain w sumie też był demonem, a nie wyróżniał się tak w tłumie.
Może i ona zachowa swój naturalny kształt.
Była w trakcie drugiego
okrążenia, kiedy kątem oka zauważyła znajomą twarz. Jeden z ochroniarzy,
którego wydawałoby się wczoraj zabiła stał pod ścianą biura dyrekcji. Niemal od
razu ją zauważył i bez zastanowienia zaczął przepychać się w jej stronę. Od
razu się odwróciła torując sobie drogę ucieczki. Nie trwało to długo, bo drugi
z nich wyrósł tuż przed nią. Jak to możliwe, skoro wczoraj dosłownie go
udusiła? Jego twarz pozostała bez wyrazu. Natychmiast złapał ją za barki i mimo
licznych protestów i kopniaków odprowadził do biura. Pchnął ją przez drzwi, tak
mocno, że prawie upadła na drewnianą podłogę tuż przed stopami szefa.
Miał na sobie równie imponująco
drogi garnitur, ale tym razem brakowało u jego boku wyszlifowanej kobiety.
Zerknął na nią przelotnie, po czym usiadł za swoje potężne, dębowe biurko i ze
spokojem położył dłonie na jego blacie, niczym rasowy biznesman.
- Znów się spotykamy moja droga.
Masz proszę ja ciebie odwagę i niezwykły temperament, ale najwyraźniej nie
znasz panujących tu zasad.
- Każdy rodzaj ataku dozwolony. –
powiedziała cytując słowa Cin Cin’a – Granie poniżej pasa wskazane.
- Nie mówię o tym, co dzieje się
na tym zawszonym ringu. Ja jestem od sterowania walkami, to ode mnie zależy,
czy będziesz mogła się wykazać. Walczy się na dole, nie tutaj w biurze. Moi
ochroniarze są nietykalni, a ty przekroczyłaś tą granicę.
- Cin Cin też wszedł panu za
skórę?
Alison nie mogła przeoczyć
lekkiego drgania jego warg, jakby powstrzymywał się przed zaciśnięciem ich
bardzo mocno. Nic więcej nie powiedział. Skinął jedynie na swoich pupilków,
którzy jak w zegarku chwycili ponownie Alison i mocno zaciskając łapy na jej
ramionach, wyprowadzili na dół. Jeśli przez moment głupio myślała, że zwyczajnie
ją wypuszczą to wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy skręcili do bocznego
pomieszczenia. Nie był to pokój gościnny
lub zwykła cela, tylko jakaś prosta wersja pomieszczenia tortur. Na ścianach
wisiało kilka zardzewiałych i pokrytych dziwną mazią ostrych narzędzi, drutów,
noży oraz kombinerek i innych machin służących do miażdżenia kości. Na samym
środku niczym stryczek widniał stalowy stół z grubymi łańcuchami. Na nim
również nie brakowało najróżniejszych plam, które przypominały, co tutaj się
działo. Alison nie mogła zaprzeczyć, że serce podskoczyło jej do gardła. Jej
umysł zalały wspomnienia z makabrycznych tortur, które fundowała jej Aeirin.
Nie czuła już w sobie światła, które pomagało jej rozwiać te obrazy. Niemal
czuła każdy rodzaj bólu, jaki jej zafundowała. Wyrywane paznokcie, przypalaną
skórę i łamane kości. Każdy rodzaj agonii, jaki tylko istniał wdarł się do jej
wnętrza, odbierając dech. Miała wrażenie, że jej płuca płoną, próbowała
kaszlnąć, ale coś zalewało jej gardło. Poczuła jak ktoś szarpnął nią do tyłu,
wyciągając jej głowę z ogromnej beczki. Przez chwilę walczyła, by złapać
oddech, a kiedy jej się udało ponownie została pchnięta w dół. Woda była
lodowata, sprawiała, że Alison powoli traciła świadomość. Ochroniarze dali jej
nauczkę topiąc ją kilka razy. Już nawet straciła rachubę ile razy była na
skraju omdlenia od zimna i wody, która zalewała jej płuca. Po wszystkim
wyrzucili ją na ulice jak zwykłego śmiecia, pozostawiając ją samą sobie,
przemoczoną i przemarzniętą.
Potrzebowała kilku minut by się
pozbierać. Ręce drżały jej z zimna, kiedy próbowała wstać. Noc była chłodna i
wietrzna, przeszywając ją za każdym razem jak tylko myślała, że czuje się
lepiej i jest w stanie iść. Nie dała rady się podnieść. Siedziała na chodniku
drżąc i kaszląc. Jej ciało powoli się regenerowało, a ona potrzebowała
odpoczynku. Podczołgała się pod ścianę budynku i opierając się o niego,
zamknęła oczy.
* * *
Poczuła
jakby ktoś gwałtownie wyszarpnął ją z błogiej ciemności. Łapczywie nabrała
powietrza jakby była pozbawiona tchu przez bardzo długi czas. Jej serce
galopowało jak szalone, a w głowie kręciło się jakby siedziała na środku
karuzeli. Ręce drżały jej z zimna, a skóra była bledsza niż zwykle. Próbowała
ustalić gdzie się znajduje, ale obraz niemiłosiernie wirował. Potrzebowała
kilku głębokich wdechów oraz paru mrugnięć, by opanować własne ciało.
Nadal
siedziała na mokrym chodniku przed Halą, ale nie była już sama. Tuż przed nią
spoczywał Rain z zamiłowaniem palący papierosa. Był odwrócony do niej plecami i
nawet nie drgnął, kiedy się obudziła.
- Co się stało? – spytała
starając się odnaleźć cokolwiek w umysłowej pustce.
- Umarłaś. – stwierdził obojętnie
Spojrzała na niego z szeroko
otwartymi oczami. Czyżby robił sobie z niej żarty? Nie, on nigdy nie żartował.
- Jak to umarłam, skoro żyję?
Wypuścił kłęby dymu i z
rezygnacją kręcąc głową, wyrzucił niedopałek. Alison zauważyła, że za każdym
razem nie kończy papierosa. Wypala go mniej więcej do połowy i wyrzuca, jakby
nagle się rozmyślił.
- Zgaduję, że to hipotermia.
Jesteś cała mokra i trzęsiesz się jak galareta.
- Twojemu szefowi nie spodobało
się, że obiłam dwóch jego goryli. Oni żyją, jak to możliwe?
- Są demonami. Naprawdę jesteś
cholernie beznadziejna w tych sprawach. – Odwrócił głowę w jej stronę i powiedział
poważnym głosem – Zapamiętaj sobie raz na zawsze, my nie umieramy na śmierć.
Możesz nas wysadzić na kawałki, a my będziemy kupą gówna, która nigdy się nie
pozbiera i przez wieczność będzie czuła każdy odłamek własnego ciała. Nie jest
nam dana łaska skonania. Witaj w piekle.
Przez moment milczała oszołomiona
nowymi informacjami. Jak to nigdy nie umierają? Będzie żyła wiecznie? Nie miała
pojęcia, czy się cieszyć czy płakać. Wszyscy odejdą, a ona będzie dalej w
stałym punkcie. Już nigdy nie będzie miała szansy ruszyć naprzód. Wieczność to
dość długo, nigdy się o nią nie prosiła.
- Nie ma wyjątków? – spytała
słabo
Zerknął na nią przelotnie, po
czym z powrotem odwrócił się plecami. To zapewne musiało znaczyć „nie”.
Katastrofa za katastrofą, do tego małomówny towarzysz.
- Dowiedziałeś się czegoś? –
starała się nie myśleć, o swojej nowopoznanej umiejętności lub nie umiejętności
skonania.
- Nic istotnego, poza faktem, że
Shanon jest słabą kochanką. Wyższy mi świadkiem, że nie miałem pojęcia, że ma
język węża.
Skrzywiła się na ten obraz.
Potrząsnęła głową, by jak najszybciej pozbyć się swoich chorych wyobrażeń. Nic
jej to nie obchodziło, ani jego metody na zdobywanie informacji, ani brudne
ciekawostki z łóżkowych przygód.
- Chyba powinniśmy już wracać. –
zaproponowała powoli stając na nogi
Rain splunął na jezdnie, po czym
również się podniósł. Bez słowa ruszył przed siebie. Alison przemoczona i
przemarznięta podążyła za nim, starając się nie myśleć za wiele. Fakt, że przed
chwilą umarła, a teraz jak gdyby nigdy nic chodzi sobie po mieście, trochę ją
zmieszał. Nie wiele pamiętała od momentu wyprowadzenia z biura. Obrazy były
wybrakowane i przepełnione ciemnością. Znajdowała się w nicości, a wydostanie się
z niej było gwałtowne i nieprzyjemne. Jeśli tak wyglądało umieranie i ponowne
wracanie do żywych, to nie chciała więcej tego doświadczać.
- Jest jeszcze coś, co powinnam
wiedzieć o takich jak ja?
Nie miała ochoty na więcej niespodzianek.
Jak już być zgniecionym przez informacje to lepiej od razu mieć to za sobą. Rain,
tak jak można było się spodziewać nie był zainteresowany odpowiedzią.
- Zresztą nieważne. – burknęła obejmując
się ramionami
Chłód wsiąkał w jej ciało jak
woda w gąbkę. Skoro już ożyła, to czy nie powinna czuć się lepiej? Tym czasem
miała wrażenie, że błoga ciemność ponownie ją zaatakuje. Uporczywie starała się
utrzymać oczy otwarte, ale z każdym krokiem było coraz ciężej.
Na szczęście droga do domu nie
była taka długa. Wrócili nieco inną trasą, by nie napatoczyć się przypadkiem na
sąsiada, któremu zniszczyła samochód.
Będąc jeszcze na zewnątrz
zauważyli, że światło w kuchni się pali. Nie było ich ponad dwadzieścia cztery
godziny. Do zniknięcia Raina, na pewno Rogner był już przyzwyczajony, ale
znając Kevina odchodził od zmysłów.
Nie zdziwiło jej, kiedy po
wejściu do salonu, od razu wszyscy wstali z przerażeniem patrząc w ich stronę.
Zaskoczył ją fakt, że żaden z nich się nie odezwał. Dopiero po chwili ujrzała
nową twarz.
- Rusty?
Miała ochotę podbiec do niego i
go uścisnąć, ale po minach zebranych stwierdziła, że coś jest nie tak.
Wlepiając wzrok w podłogę wyszedł jej naprzeciw. Niezręczną ciszę przerwał
Rain, który niezbyt delikatnie trzasnął drzwiami i nie patrząc na innych ruszył
schodami na górę. Rusty z lekkim strachem odprowadził go wzrokiem, analizując
jego wygląd. Następnie spojrzał na Alison. Jego oczy były jakby pozbawione
życia. Tak smutne, jak jeszcze nigdy u niego nie widziała.
- Musimy porozmawiać. Chodzi o
Drake’a.