wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 8



             Powoli schodził po kamiennych schodach na najniższy poziom w jego ogromnym domu. Starał się zachować spokój mimo panującego w jego głowie chaosu. Tysiące obaw i przypuszczeń targało jego myślami jakby znajdowały się wewnątrz huraganu. Oddychał powoli by oczyścić umysł. Zapanował nad drżeniem rąk, oraz brzdękiem sztucy, które niespokojnie leżały na tacce, którą niósł. Otwierając potężne, drewniane drzwi wszedł do niewielkiego pokoju, który tymczasowo służył za celę, jednak jego mieszkanka, wcale nie czuła się więziona i to go niepokoiło.
- Przyniosłem obiad. – powiedział stawiając tacę na stoliku nocnym.
Aeirin stała naprzeciwko i wpatrywała się w okno. W tych samych ciuchach i w tym samym nastroju od dnia, w którym tutaj trafiła. Darren już od kilku dni bezskutecznie starał się wydobyć z niej jakieś informacje, które mogłyby im pomóc. Do niektórych wniosków doszedł sam, jednak biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia, jego obawy zaczynały wzrastać.
- Jak się czuje nasz książę? – spytała nawet nie udając ciekawości. Spojrzał na nią ponuro. – Może nie starczy mi magii by wydostać się z tej celi, ale mogę ją użyć w innym celu.
- By podsłuchiwać?
Uśmiechnęła się upiornie, tracąc zainteresowanie widokiem za oknem.
- Daj spokój Darren. Po co tak naprawdę tutaj przychodzisz? Nie dowiesz się ode mnie niczego więcej ponad to, co już sam wiesz, ale nie dopuszczasz do głowy. – Podeszła bliżej stając tuż przed magiczną barierą. Oparła dłoń o niewidoczną ścianę, pochylając się w jego stronę na tyle ile mogła. – Musisz przyznać, że przywróciłam nam życie.
- Kosztem innych. – syknął gniewnie
- Czasami trzeba kogoś poświęcić by samemu móc przetrwać. – odparła całkowicie pozbawiona poczucia winy
- Od początku to zaplanowałaś, prawda? Dotarłaś do nich, mimo że tak uporczywie starałem się ich chronić. Przegrałem…
Odsunął się pod drzwi i pozbawiony sił usiadł na podłodze. Nie chciał okazywać słabości, ale czuł się beznadziejnie bezradny. Tyle lat robił co w jego mocy by zapewnić magicznemu rodzeństwu bezpieczeństwo, a ona i tak zdołała do nich dotrzeć. Co przeoczył? Jak to w ogóle było możliwe?
- Sam nigdy byś się nie odważył, a ja nie mogłam dłużej żyć w strachu. Musiałam to zrobić.
- Poszłaś z nim na układ? – zaśmiał się histerycznie – Z największym bydlakiem, jakiego widziały te światy.
- Nie miałam wyboru.
- Nigdy nie chodziło Ci o kamień, prawda? To była tylko gra. Zmanipulowałaś Williama by ukrył magię z artefaktu w sobie, gdzie teoretycznie byłaby dla ciebie najmniej dostępna. Musiałaś jedynie zaczekać, aż po jego śmierci przekaże ją własnym dzieciom. Uśmiercając alfę z południowego stada i zwalając winę na Drake’a doprowadziłaś do jego spotkania z Alison, przez co mogła połączyć się z bratem.
Zapadła krótka cisza. Wpatrywał się z dołu w jej chłodne, pozbawione uczuć oczy. Ona naprawdę to zrobiła. By chronić siebie, poświęciła niewinnych. To było okrutne nawet jak na nią. Znał ją od początku, mógł przewidzieć, że jest do tego zdolna.

Zrodzeni z jedności.
Połączeni kontrastem.
Równi wobec życia i śmierci.
Przepadną poróżnieni, by wznowić chwałę upadłych.

Darren aż za dobrze znał te słowa. Żył w ich cieniu przez kilkaset lat i mimo tych ograniczeń nigdy nie próbował się uwolnić, ale ona tak. Zrobiła zupełnie inaczej niż on. Dlatego tak dobrze pasowali do tej przepowiedni, zaklęcia, czy czymkolwiek to było. Tak dobrze jak Alison i Christopher teraz.
- Gdzie on teraz jest? – spytał ostrym głosem, podnosząc się z podłogi
- Nigdy go nie spotkałam. Bałam się, że mnie oszuka.
- Wystawiłaś mu Alison.
- Nie miało znaczenia, które z nich zostanie ugryzione. Teraz jedno jest dzieckiem Mroku, a drugie Światła. Nic nie możesz z tym zrobić. Oboje zginą byśmy my mogli żyć.
Darren nigdy nie kochał Aeirin tak, jak powinien, ale też nie tracił nadziei na jej zmianę. Liczył, że każdy kiedyś się nawraca, odnajduje słuszną drogę. Teraz to wszystko runęło. Jego nienawiść narastała. Nie był już w stanie na nią patrzeć. Zacisnął pięści i odwrócił się by wyjść.
- Nie ważne jak podle postąpiłam, ale musisz przyznać, że zwróciłam nam wolność.
Nie przystanął, nie odwrócił się. Zwyczajnie wyszedł zostawiając ją ponownie samą.  Od początku miał swoje podejrzenia, ale do końca wierzył, że się myli. Teraz, kiedy miał już pewność, czuł się jakby ktoś wylał na niego wiadro zimnej wody. Sytuacja wydawała się beznadziejna, ale istniała szansa, na prawie szczęśliwe zakończenie. Nie był pewien czy oszalał, czy głupio się łudził, ale wierzył, że jego plan zadziała.

* * *

Tego wieczoru Hala nie była tak zatłoczona. Znajdowało się w niej mniej więcej połowa osobników z wczoraj. Na środkowym ringu toczyły się jakieś mało ekscytujące walki, które nie przyciągały tak publiczności. Większość osób stała w małych grupach i coś cicho szemrała z pochyloną głową. Ten widok był tak inny od tego, który zastała tutaj wczoraj, że przez chwilę myślała, że nie trafili do odpowiedniego miejsca. Nie bardzo też rozumiała, co planują zrobić, czego szukać, ale mimo wszystko planowała im towarzyszyć. To miejsce poniekąd było ostoją, jeśli w ogóle tak można coś takiego nazwać, dla osób takich jak ona. Powinna umieć się do tego przystosować, skoro już i tak nie mogła liczyć na inny scenariusz. Los zagrał jej kartami i okrutnie przechylił szalę. Mogła się jedynie podporządkować.
- Powinniśmy porozmawiać z Shanon. – zaproponował Rain
- Nigdy w życiu. – wzdrygnął się Jake – Może i była blisko z Elen, ale za żadne skarby nie będę o nic prosił tej wywłoki.
- Nie musisz. - Przystanęli nieco z boku sali i zaczęli się rozglądać. – Namierzona.
Alison spojrzała w kierunku, w którym zerkał. Kilka metrów od nich w tłumie stała wysoka szatynka z wysoko spiętymi, natapirowanymi włosami. Nie wyróżniała się specjalnie w tym mrocznym towarzystwie. Gdyby spotkać ją w środku dnia na głównej ulicy, można by zawiesić oko, ale tutaj prawie każdy wyglądał tak jakby dopiero co uciekł z piekła. Wymieniła krótkie spojrzenie z Rainem, po czym gwałtownie odwróciła wzrok. 
- Nawet nie myśl, że cokolwiek ci powie.
Rain zignorował uwagę przyjaciela i ruszył w stronę dziewczyny. Szedł powoli i nawet na moment nie spuszczał z niej wzroku. Wyglądał jak pantera, która czai się na swoją ofiarę. Stanął za jej plecami, pochylając się w stronę jej głowy. Coś do niej szeptał, ale w takim zgiełku nic nie można było usłyszeć.
- Nie ma szans. Demony mają swoje granice, których… - zamilkł rozszerzając oczy ze zdziwienia, kiedy ręce Raina powędrowały do jej tali. Niemal od razu się odwróciła kuląc w jego ramionach. Stanęła na palcach i zachłannie go pocałowała. – No chyba, że tak.
Alison jak zahipnotyzowana patrzyła jak blade ręce Raina jeżdżą po złotobrązowym ciele dziewczyny.  Tak razem splątani, zaczęli się cofać, aż w końcu zniknęli im z oczu. Alison poczuła nieokreślone ukłucie w brzuchu, po którym szybko zrobiło jej się niedobrze. Gwałtownie odwróciła wzrok, nie rozumiejąc, dlaczego właściwie się złości. Jej serce należy do Drake’a, nie może być zazdrosna o kogoś, kto nawet się nią nie interesuje. Co ważniejsze ona nie powinna interesować się nim.
- On… - odchrząknęła – Czy on często tak robi?
- Sypia z dziewczynami dla informacji? – zaśmiał się – Nie wiem. Aż tak dobrze się nie znamy.
Spojrzał na nią dziwnie krzywiąc głowę. Natychmiast zmieniła temat, by nie nabrał żadnych podejrzeń.
- Już kiedyś taka sytuacja się zdarzyła? Mam na myśli, że ktoś zniknął z niewiadomego powodu.
Jake ciężko westchnął, po czym kiwnął na nią głową, by ruszyła za nim. Znaleźli trochę bardziej ustronne miejsce, gdzie mogli swobodniej porozmawiać bez przekrzykiwania się. Istniało ryzyko, że ktoś może ich podsłuchiwać, ale Jake nie wydawał się tym faktem specjalnie przejęty, więc Alison też nie zamierzała.
-Kiedyś wydarzyło się coś podobnego, ale dyrekcja starała się to zagłuszyć. Kilka lat temu zarejestrowano kilkaset zniknięć. Część z nich została odnaleziona, ale… jakby to określić. Nie byli już całkowicie sobą. Większość była okradziona z ich wyjątkowych części. Ogony, rogi, pazury, czasami nawet skóra. To tak jakby jakiś fanatyk kolekcjonował to wszystko. Po czymś takim ciężko się pozbierać.
- Ale wiadomo kto to był?
- Winnego nie odnaleziono. Ataki wkrótce ustały, a o sprawie zapomniano. Ci którzy to pamiętają proszeni są o dyskrecje. Nie trudno u nas o panikę, w takich sytuacjach, sama rozumiesz.
- W porządku. Ważne by odnaleźć Elen.
Wydawała się ważna dla Nathaniela. Alison z trudem przekonała go by został w domu. Na niewiele by się zdał, a w jego kondycji lepiej nie wpadać w tarapaty. Coś jednak jej w nim nie pasowało. Nie potrafiła określić, co dokładnie. Wyglądał zwyczajnie i niczym specjalnie się nie wyróżniał i może to był problem? Tak dawno nie przebywała w normalnym towarzystwie, że chyba zaczynała bzikować.
- Powęszę tu i tam, ale takie sprawy szybko są wyciszane. Chociaż dzisiejsza frekwencja świadczy o tym, że jednak tym razem nie wyszło im to za dobrze. Spróbuję włamać się do kartotek. Nie czekajcie na mnie, pewnie zmyję się dopiero nad ranem.
Skinął na nią głową i wkręcił się między ludzi, lub jak w tym przypadku demony. Alison nie miała zamiaru się wychylać. Planowała w spokoju zaczekać, aż Rain zrobi swoje. Czas jednak nie był po jej stronie. Minuty mijały jak godziny. Alison nienawidziła momentów bezczynności, bo dawały wolne myślom, które od razu atakowały jej umysł. Nie minęło pół godziny, a poddała się i ruszyła rozprostować nogi. Chodziła w kółko obserwując wszystkich wokół. Rzeczywiście wiele osobników miało jakieś nietypowe cechy. Na pierwszy rzut oka normalni ludzie, ale jak się im przyjrzało, rzucały się w oczy ich zdeformowane kształty.  Węża skóra, albo rybie łuski, jaszczurze ogony i kozie rogi. Zaczęła się zastanawiać, czy coś podobnego stanie się również z nią. Rain w sumie też był demonem, a nie wyróżniał się tak w tłumie. Może i ona zachowa swój naturalny kształt.
Była w trakcie drugiego okrążenia, kiedy kątem oka zauważyła znajomą twarz. Jeden z ochroniarzy, którego wydawałoby się wczoraj zabiła stał pod ścianą biura dyrekcji. Niemal od razu ją zauważył i bez zastanowienia zaczął przepychać się w jej stronę. Od razu się odwróciła torując sobie drogę ucieczki. Nie trwało to długo, bo drugi z nich wyrósł tuż przed nią. Jak to możliwe, skoro wczoraj dosłownie go udusiła? Jego twarz pozostała bez wyrazu. Natychmiast złapał ją za barki i mimo licznych protestów i kopniaków odprowadził do biura. Pchnął ją przez drzwi, tak mocno, że prawie upadła na drewnianą podłogę tuż przed stopami szefa.
Miał na sobie równie imponująco drogi garnitur, ale tym razem brakowało u jego boku wyszlifowanej kobiety. Zerknął na nią przelotnie, po czym usiadł za swoje potężne, dębowe biurko i ze spokojem położył dłonie na jego blacie, niczym rasowy biznesman.
- Znów się spotykamy moja droga. Masz proszę ja ciebie odwagę i niezwykły temperament, ale najwyraźniej nie znasz panujących tu zasad.
- Każdy rodzaj ataku dozwolony. – powiedziała cytując słowa Cin Cin’a – Granie poniżej pasa wskazane.
- Nie mówię o tym, co dzieje się na tym zawszonym ringu. Ja jestem od sterowania walkami, to ode mnie zależy, czy będziesz mogła się wykazać. Walczy się na dole, nie tutaj w biurze. Moi ochroniarze są nietykalni, a ty przekroczyłaś tą granicę.
- Cin Cin też wszedł panu za skórę?
Alison nie mogła przeoczyć lekkiego drgania jego warg, jakby powstrzymywał się przed zaciśnięciem ich bardzo mocno. Nic więcej nie powiedział. Skinął jedynie na swoich pupilków, którzy jak w zegarku chwycili ponownie Alison i mocno zaciskając łapy na jej ramionach, wyprowadzili na dół. Jeśli przez moment głupio myślała, że zwyczajnie ją wypuszczą to wątpliwości szybko się rozwiały, kiedy skręcili do bocznego pomieszczenia.  Nie był to pokój gościnny lub zwykła cela, tylko jakaś prosta wersja pomieszczenia tortur. Na ścianach wisiało kilka zardzewiałych i pokrytych dziwną mazią ostrych narzędzi, drutów, noży oraz kombinerek i innych machin służących do miażdżenia kości. Na samym środku niczym stryczek widniał stalowy stół z grubymi łańcuchami. Na nim również nie brakowało najróżniejszych plam, które przypominały, co tutaj się działo. Alison nie mogła zaprzeczyć, że serce podskoczyło jej do gardła. Jej umysł zalały wspomnienia z makabrycznych tortur, które fundowała jej Aeirin. Nie czuła już w sobie światła, które pomagało jej rozwiać te obrazy. Niemal czuła każdy rodzaj bólu, jaki jej zafundowała. Wyrywane paznokcie, przypalaną skórę i łamane kości. Każdy rodzaj agonii, jaki tylko istniał wdarł się do jej wnętrza, odbierając dech. Miała wrażenie, że jej płuca płoną, próbowała kaszlnąć, ale coś zalewało jej gardło. Poczuła jak ktoś szarpnął nią do tyłu, wyciągając jej głowę z ogromnej beczki. Przez chwilę walczyła, by złapać oddech, a kiedy jej się udało ponownie została pchnięta w dół. Woda była lodowata, sprawiała, że Alison powoli traciła świadomość. Ochroniarze dali jej nauczkę topiąc ją kilka razy. Już nawet straciła rachubę ile razy była na skraju omdlenia od zimna i wody, która zalewała jej płuca. Po wszystkim wyrzucili ją na ulice jak zwykłego śmiecia, pozostawiając ją samą sobie, przemoczoną i przemarzniętą.
Potrzebowała kilku minut by się pozbierać. Ręce drżały jej z zimna, kiedy próbowała wstać. Noc była chłodna i wietrzna, przeszywając ją za każdym razem jak tylko myślała, że czuje się lepiej i jest w stanie iść. Nie dała rady się podnieść. Siedziała na chodniku drżąc i kaszląc. Jej ciało powoli się regenerowało, a ona potrzebowała odpoczynku. Podczołgała się pod ścianę budynku i opierając się o niego, zamknęła oczy.

 * * *

               Poczuła jakby ktoś gwałtownie wyszarpnął ją z błogiej ciemności. Łapczywie nabrała powietrza jakby była pozbawiona tchu przez bardzo długi czas. Jej serce galopowało jak szalone, a w głowie kręciło się jakby siedziała na środku karuzeli. Ręce drżały jej z zimna, a skóra była bledsza niż zwykle. Próbowała ustalić gdzie się znajduje, ale obraz niemiłosiernie wirował. Potrzebowała kilku głębokich wdechów oraz paru mrugnięć, by opanować własne ciało.
               Nadal siedziała na mokrym chodniku przed Halą, ale nie była już sama. Tuż przed nią spoczywał Rain z zamiłowaniem palący papierosa. Był odwrócony do niej plecami i nawet nie drgnął, kiedy się obudziła.
- Co się stało? – spytała starając się odnaleźć cokolwiek w umysłowej pustce.
- Umarłaś. – stwierdził obojętnie
Spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Czyżby robił sobie z niej żarty? Nie, on nigdy nie żartował.
- Jak to umarłam, skoro żyję?
Wypuścił kłęby dymu i z rezygnacją kręcąc głową, wyrzucił niedopałek. Alison zauważyła, że za każdym razem nie kończy papierosa. Wypala go mniej więcej do połowy i wyrzuca, jakby nagle się rozmyślił.
- Zgaduję, że to hipotermia. Jesteś cała mokra i trzęsiesz się jak galareta.
- Twojemu szefowi nie spodobało się, że obiłam dwóch jego goryli. Oni żyją, jak to możliwe?
- Są demonami. Naprawdę jesteś cholernie beznadziejna w tych sprawach. – Odwrócił głowę w jej stronę i powiedział poważnym głosem – Zapamiętaj sobie raz na zawsze, my nie umieramy na śmierć. Możesz nas wysadzić na kawałki, a my będziemy kupą gówna, która nigdy się nie pozbiera i przez wieczność będzie czuła każdy odłamek własnego ciała. Nie jest nam dana łaska skonania. Witaj w piekle.
Przez moment milczała oszołomiona nowymi informacjami. Jak to nigdy nie umierają? Będzie żyła wiecznie? Nie miała pojęcia, czy się cieszyć czy płakać. Wszyscy odejdą, a ona będzie dalej w stałym punkcie. Już nigdy nie będzie miała szansy ruszyć naprzód. Wieczność to dość długo, nigdy się o nią nie prosiła.
- Nie ma wyjątków? – spytała słabo
Zerknął na nią przelotnie, po czym z powrotem odwrócił się plecami. To zapewne musiało znaczyć „nie”. Katastrofa za katastrofą, do tego małomówny towarzysz.
- Dowiedziałeś się czegoś? – starała się nie myśleć, o swojej nowopoznanej umiejętności lub nie umiejętności skonania.
- Nic istotnego, poza faktem, że Shanon jest słabą kochanką. Wyższy mi świadkiem, że nie miałem pojęcia, że ma język węża.
Skrzywiła się na ten obraz. Potrząsnęła głową, by jak najszybciej pozbyć się swoich chorych wyobrażeń. Nic jej to nie obchodziło, ani jego metody na zdobywanie informacji, ani brudne ciekawostki z łóżkowych przygód.
- Chyba powinniśmy już wracać. – zaproponowała powoli stając na nogi
Rain splunął na jezdnie, po czym również się podniósł. Bez słowa ruszył przed siebie. Alison przemoczona i przemarznięta podążyła za nim, starając się nie myśleć za wiele. Fakt, że przed chwilą umarła, a teraz jak gdyby nigdy nic chodzi sobie po mieście, trochę ją zmieszał. Nie wiele pamiętała od momentu wyprowadzenia z biura. Obrazy były wybrakowane i przepełnione ciemnością. Znajdowała się w nicości, a wydostanie się z niej było gwałtowne i nieprzyjemne. Jeśli tak wyglądało umieranie i ponowne wracanie do żywych, to nie chciała więcej tego doświadczać.
- Jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć o takich jak ja?
Nie miała ochoty na więcej niespodzianek. Jak już być zgniecionym przez informacje to lepiej od razu mieć to za sobą. Rain, tak jak można było się spodziewać nie był zainteresowany odpowiedzią.
- Zresztą nieważne. – burknęła obejmując się ramionami
Chłód wsiąkał w jej ciało jak woda w gąbkę. Skoro już ożyła, to czy nie powinna czuć się lepiej? Tym czasem miała wrażenie, że błoga ciemność ponownie ją zaatakuje. Uporczywie starała się utrzymać oczy otwarte, ale z każdym krokiem było coraz ciężej.
Na szczęście droga do domu nie była taka długa. Wrócili nieco inną trasą, by nie napatoczyć się przypadkiem na sąsiada, któremu zniszczyła samochód.
Będąc jeszcze na zewnątrz zauważyli, że światło w kuchni się pali. Nie było ich ponad dwadzieścia cztery godziny. Do zniknięcia Raina, na pewno Rogner był już przyzwyczajony, ale znając Kevina odchodził od zmysłów.
Nie zdziwiło jej, kiedy po wejściu do salonu, od razu wszyscy wstali z przerażeniem patrząc w ich stronę. Zaskoczył ją fakt, że żaden z nich się nie odezwał. Dopiero po chwili ujrzała nową twarz.
- Rusty?
Miała ochotę podbiec do niego i go uścisnąć, ale po minach zebranych stwierdziła, że coś jest nie tak. Wlepiając wzrok w podłogę wyszedł jej naprzeciw. Niezręczną ciszę przerwał Rain, który niezbyt delikatnie trzasnął drzwiami i nie patrząc na innych ruszył schodami na górę. Rusty z lekkim strachem odprowadził go wzrokiem, analizując jego wygląd. Następnie spojrzał na Alison. Jego oczy były jakby pozbawione życia. Tak smutne, jak jeszcze nigdy u niego nie widziała.
- Musimy porozmawiać. Chodzi o Drake’a.

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 7


Hałas dobiegający z dołu uświadomił Alison, że Nathaniel już wstał i prawdopodobnie ona powinna zrobić to samo. Z trudem rozkleiła oczy, orientując się, że leży na łóżku razem z Rainem, a jego ręka spoczywa przewieszona przez jej ramię. W pośpiechu zaczęła sobie przypominać wydarzenia zanim poszła spać. Po tym jak nie znalazła żadnego śladu na swojej skórze, który mógłby świadczyć o tym, że miała gnijącą ranę, postanowiła się wykąpać. Trochę jej to zajęło zanim zmyła z siebie całą krew. Potem walnęła się od razu na łóżko, a Rain zniknął w łazience. Musiał położyć się koło niej, kiedy ta już spała.
Przekręciła się na bok. Mimo zgrzytania, jakie wydały zardzewiałe sprężyny, ten się nie obudził. Czuła się trochę niezręcznie leżąc tak blisko niego, słysząc rytmiczne bicie jego serca i spokojny oddech. Twarz miał rozluźnioną i łagodną jak dziecko, w przeciwieństwie do oblicza, jakie nosił normalnie. Oczy wciąż pomalowane na czarno, wyglądały jakby skrywały potępioną duszę. Włosy rozczochrane, czysto grafitowe, zakrywały niemal całą poduszkę.
Alison zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę są do siebie podobni. Teraz, kiedy jad Potępionego bez oporu przepływał przez jej żyły i wsiąkał w jej cielesność, czy istniała szansa na ocalenie? Czy nie było tak, że właśnie przegrała swoją walkę? Co mogłaby uczynić by pozostać sobą? Nie chciała stać się zimną istotą, dla której życie przyjaciół jest nic niewarte. Nie chciała być taka jak Aeirin, taka jak Juan. Skoro teraz w jakimś stopniu była Potępioną, to jak powinna chronić resztki własnej duszy? Póki pamiętała o bracie i Drake’u, którego zostawiła poważnie rannego, była spokojna. Nadal jej na nich zależało, a to był dowód, że jeszcze nie zatraciła siebie w ciemności.
Nie chciała się przyznawać, ale czuła, że jest inna. Było w niej coś, co ją przerażało. Pewnego rodzaju pustka, która chciała ogarnąć ją całą. Alison miała wrażenie, że ta obojętność rosła z każdą minutą. Nie mogła pozwolić jej się rozwinąć. Musiała pozostać sobą za wszelką cenę, ale kim tak naprawdę była?
Pozostawiając rozmyślania wygrzebała się z objęć Raina i powoli zeszła na dół. Nathaniel krzątał się po kuchni, stukając talerzami.
- Już wstaliście? – zapytał zanim jeszcze przekroczyła próg
- Rain jeszcze śpi.
- Nie dziwię się. Dopiero późne popołudnie.
Alison zerknęła na zasłonięte rolety. Wkroczyła do salonu i delikatnie odchyliła jedną z nich. Blask słońca niemal od razu ją oślepił. Musiała zmrużyć oczy, by wytrzymać padające na nią promienie. Poza tym, że rozbolała ją głowa, to słońce nie parzyło jej skóry, tak jak przewidziała.
- To czym właściwie jesteś? – spytał siadając na kanapie i zajadając się zrobioną kanapką.
Zawahała się przez moment nie wiedząc czy właściwie powinna mu cokolwiek mówić. Nie wiadomo jaką wiedze na temat nadnaturalnego świata posiadał.
-  Byłam zmiennokształtnym.
- Co się zmieniło? – dopytywał z pełną buzią
- Powiedzmy, że los nie był dla mnie łaskawy.
Nagle jakby się zmieszał. Wymacał ręką stół i odłożył nadgryzioną kanapkę. Schylił głowę i zaczął bawić się własnymi palcami. Coś go dręczyło. Alison postanowiła dać mu czas. Nie chciała na siłę pchać się tam gdzie nie jest mile widziana.
Starała się oczyścić umysł z błądzących myśli. Spoglądała na niedokończone śniadanie Nathaniela, zdając sobie sprawę, że praktycznie nie jadła od kilku dni. Co gorsza wcale nie czuła się głodna.
- Pomyślałem o tym, co wczoraj mówiłaś. – zaczął nieśmiało – Przepraszam, że tak cię spławiłem. Naprawdę zależy mi by odnaleźć Elen i chyba jednak przyda mi się pomoc.
- Co tak naprawdę się między wami wydarzyło? – spytała odwracając wzrok od kanapki.
Przetarł oczy ukryte za ciemnymi okularami i pociągnął nosem.
- Naprawdę myślałem, że mnie kocha. Dobrze się między nami układało, aż do zeszłego tygodnia. Wyczuwałem, że tego dnia była jakaś dziwna i nieobecna. Zbywała moje pytania, odsuwała się, kiedy przechodziłem obok. Wieczorem oznajmiła, że nie może tak dłużej. Powiedziała, że odchodzi, od tak. Zapytałem, dlaczego, ale ona nie chciała odpowiedzieć. Kiedy zacząłem naciskać, krzyknęła, że nie może żyć z kaleką. Próbowała mnie zranić, ale wiedziałam, że nie to miała na myśli. Chciała bym ją znienawidził i faktycznie przez pierwsze dwa dni tak było. Potem do mnie dotarło, że moje kalectwo było czymś, co kochała we mnie najbardziej.
- Nie rozumiem.
- Elen miała dość nietypowy problem, albo moc. Nie wiem jak to nazwać. Potrafiła stać się całkowicie niewidzialna, czasami nawet o tym nie wiedząc. Momentami traciła nad sobą kontrolę, ale ja byłem w stanie ją dostrzec nawet, kiedy inni nie mogli. Wiedziałem, że byłem dla niej jak dar. Może to dziwnie zabrzmi, ale nawet ona sama mi tak powiedziała, że czekała na mnie tak długo. To nie miałoby sensu, skoro zostawiła mnie z tego powodu, prawda?
To rzeczywiście była dziwna historia i nie miała żadnego sensu. Alison zrozumiała, że jego podejrzenia są uzasadnione.
- Jaka jest twoja teoria? – spytała
- Przychodziłem na Halę przez cały czas, ale jej nie znalazłem. Nikt nie widział jej od tamtego czasu. Przynajmniej tak twierdzili ci, co nie naśmiewali się ze mnie. Może tylko robili sobie żarty, ale ja uważam, że ona naprawdę zniknęła i jestem pewien, że nie z własnej woli.
- Sugerujesz, że ktoś ją porwał?
Niepewnie kiwnął głową.
- Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić by ją odnaleźć, ale ty… Znaczy on..- wskazał palcami na schody, za którymi była odseparowana sypialnia – On zna teren. Powiedział, że Elen już nie walczy. Co to znaczy? Może widział ją jeszcze po naszej kłótni.
- Nie wiem. To jego powinieneś…
Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z rozmachem. Ktoś cały zasłonięty płaszczem wpadł do środka, niemal natychmiast zatrzaskując je z powrotem. Alison stanęła jak wryta, patrząc jak postać osuwa się na podłogę, odsłaniając kaptur.
- Jake? Co ty tutaj robisz?
- Gdzie on jest? – wydyszał – Dzwonię do niego od trzech godzin!
Niezgrabnie stanął na nogi, całkowicie zrzucając płaszcz. Tym razem Alison zignorowała jego wygląd. Chyba już się przyzwyczaiła do towarzystwa, które lubi ciemną farbę, makijaż i skórę.
- Śpi na górze. – odpowiedział Nathaniel, zupełnie nie zaskoczony nagłym wtargnięciem
- Jakie to typowe. – mruknął kręcąc głową – A ty jak się czujesz, kochana?
- Coś się stało?
- Nie. Wpadłem na herbatę, ryzykując poważne poparzenia skóry, ale nie przejmuj się, lubię czasami pożyć na krawędzi. Tak to się mówi?
- Czasami? Walczysz na śmiercionośnej arenie z jeszcze bardziej śmiercionośnymi brutalami. – stwierdził Nathaniel
- A ty! Przypomnij mi proszę, dlaczego jeszcze stąpasz po tej ziemi.
- Bo udzieliłem schronienia twoim przyjaciołom. – odpowiedział niewzruszony
- Chrzanić tych przemądrzałych ludzi.
Jake machnął ręką i jakby był u siebie wyszedł do kuchni w poszukiwaniu czegoś do picia. Alison ruszyła za nim.
- Więc dlaczego tutaj jesteś, ryzykując swoją nieskazitelną cerę? – nie odpuszczała
- Zaraz wyjaśnię, ale najpierw…
Wziął stojącą na blacie szklankę i nalał wody z kranu. Duszkiem opróżnił jej zawartość i mijając Alison w przejściu pobiegł na górę. Ciekawa dalszych wydarzeń nie odstępowała go na krok. Bezceremonialnie wtargnął do sypialni, jednym ruchem ściągając pościel. Rain tylko się przekręcił, w pół śnie otwierając jedno oko, by zobaczyć, kto mu przeszkodził.
- Dzwoniłem! Setki razy! – warknął Jake
- Wyłączyłem telefon. Tylko raz. – wymamrotał, chowając twarz w poduszkę.
- Czy chociaż raz możesz potraktować mnie poważnie, bo to jest P O W A Ż N A sprawa!
- Jake, ile razy mam ci powtarzać… - jego słowa były stłumione przez pościel – Nie interesuje mnie to, że twoja prostownica nie działa.
- Co? Ja nie prostuję włosów.
- Może powinieneś zacząć.
- Dosyć tego!
Gwałtownie zamachnął się ręką, jednym ruchem wywracając łóżko do góry nogami. Rain uderzył o przeciwległą ścianę i osunął się na podłogę.
- Zwariowałeś bezmózgi kretynie! – warknął, rozmasowując głowę
- Cieszę się, że już wstałeś. Masz pięć sekund by się ogarnąć. Czekam na dole.
Po tych słowach jak gdyby nigdy nic, pogwizdując, tanecznym krokiem opuścił pokój.
- Zaczynam go lubić. – przyznała Alison
- Jest cały twój. – burknął Rain, niezgrabnie podnosząc się z podłogi.
- Przyniosłem ci trochę ubrań. – powiedział Nathaniel, stojąc w progu, jak zwykle poruszając się niezwykle cicho jak na człowieka – Co to był za hałas?
Alison odebrała od niego stertę ciuchów i rzuciła je w stronę Raina. Zamykając drzwi pociągnęła niewidomego za sobą, odwracając jego uwagę od bałaganu, jaki zrobił Jake. Nathaniel może nic nie widział, ale słuch miał nieskazitelny.

*  * *

               Dokładnie piętnaście minut później cała trójka doczekała się schodzącego z góry Raina. Co dziwniejsze nie wyglądał jakby specjalnie się szykował. Nawet nie zakładał ubrań, które przyniósł mu Rain. Zwyczajnie zarzucił skórzaną kurtkę na nagie ramiona.
- Pasują? – spytał Nathaniel
Rain spojrzał na niego jak na pomyleńca.
- Jak ulał. – skłamał. Widząc, że wszystkie miejsca siedzące są już zajęte wybrał ścianę naprzeciwko Jake’a, który od samego początku mierzył go ponurym spojrzeniem. Alison dostrzegła, że jeszcze całkowicie nie doszedł do siebie. Momentami utykał, albo zaciskał zęby z bólu. – A więc co takiego strasznego się wydarzyło?
- Myślę, że nie ma co tłumaczyć. – zerknął znacząco na Nathaniela – Sam zobaczysz.
- O co konkretnie chodzi? – wtrąciła się Alison.
Nie podobał jej się sposób Jake’a na odtrącanie Nathaniela. Ta sprawa mogła jego nie dotyczyć, albo wychodzić poza jego wiedzę, ale mimo wszystko znajdowali się w jego domu i nie powinni go tak traktować. Jednocześnie w duchu ucieszyła się, że jeszcze reaguje na takie szczegóły.
Jake przez moment się wahał. Nie był przekonany, czy powinien cokolwiek teraz mówić. W końcu jednak zebrał siły.
- Cin Cin przepadł.
- To dlatego musiałem wstawać w południe? Jednego drania mniej. – burknął Rain
- Zamknij się. Wiesz, że to poważna sprawa. To nie pierwszy raz, kiedy…
- To samo spotkało Elen. – włączył się Nathaniel wyczuwając odpowiedni moment.
Jake momentalnie spojrzał w jego stronę, zdziwiony, że chłopak ma o tym jakiekolwiek pojęcie. W jednej chwili Alison widziała jak zmienia swój punkt widzenia, co do niewidomego, niepozornego chłopaka.
- Masz na myśli Elen Monroe?
- Podobno wyjechała z miasta. – stwierdził Rain
- Mi też nie pasowało jej zniknięcie. Dzieje się tutaj coś poważnego. Sami widzieliście wczorajsze wstrząsy. Możliwe, że w całym tym zamieszaniu porwano Cin Cin’a.
- Ale po co? – zdziwiła się Alison – Po co ktoś miałby to robić?
Zapadła grobowa cisza. Jake i Rain wymienili tajemnicze spojrzenia. Nathaniel wyczekująco kręcił głową, jakby na nich zerkał. Alison zaczynała nabierać podejrzeń, co do jego wady wzroku.
- Musimy to sprawdzić. – stwierdził ostatecznie Rain. 

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 6


               Długo siedzieli tak w ciszy na chłodnym, wilgotnym betonie, oboje pogrążeni we własnych myślach. Alison starała się nic nie mówić, nie wiedząc, na co właściwie czekają. Noc wydawała się chłodna, ale ona nie odczuwała temperatury. Zupełnie jakby zatrzymała się w czasie. Co chwilę grzebała po kieszeniach licząc, że może wzięła ze sobą telefon. Chris mógł coś napisać. Potrzebowała stałego dostępu do informacji. Obawy jednak szybko stały się mniej ważne, kiedy ogarnęło ją zmęczenie. Z każdą minutą była coraz bardziej śpiąca, powieki stawały się cięższe. Trudno było jej utrzymać je otwarte. Czasami przyłapywała siebie na przysypianiu. Nie była właściwie pewna, czy na moment nie zasnęła i czy przypadkiem nie chrapała. Kiedy jednak spytała o to Raina nic nie odpowiedział. Był blady i nie wyglądał dobrze, ale wzrok miał skupiony jakby nad czymś intensywnie się zastanawiał. Alison zdążyła się już nawet przyzwyczaić do papierosowego dymu, który cały czas przesiąkał powietrze. Nawet po tylu latach z Kevinem nie potrafiła ignorować tego zapachu, ale po kilku godzinach z palącym jednego za drugim Rainem, patrzyła obojętnie na kolejne, które wyciągał. Odgłos zapalniczki przynajmniej wybudzał ją ze snu.
               Usłyszała zbliżające się kroki. W pół śnie zerknęła na ulice. Przetarła oczy i ujrzała maszerującego w ich stronę Jake’a. Od razu rozpoznała go po kowbojskim kapeluszu. Kto normalny nosi coś takiego w kraju gdzie przez większość czasu pada?
- Nie najlepsze miejsce na drzemkę, kochana. – powiedział stając tuż przed nią.
Z trudem zmusiła się by wstać i jakoś rozbudzić.
- Gdzie Nathaniel?
- Kto? – zdziwił się. Po chwili jednak informację dotarły do jego mózgu. – A, ślepy chłopak. Jest cały, ale jak jeszcze będzie za mną łaził to osobiście złamię mu kilka kości. Co z nim?
Odruchowo zerknęła za siebie. Nawet nie podniósł głowy by spojrzeć na kumpla. Z równą pasją palił swojego papierosa.
- Nic nie mówi już od dłuższego czasu.
Jake nie wydał się tym faktem zaskoczony. Ukucnął przed siedzącym Rainem i spojrzał mu w oczy jakby czegoś w nich szukał.
- Mam złamane żebra, ośle. Od tego się nie ślepnie. – stwierdził beznamiętnie, przelotnie patrząc na kowbojski kapelusz.
- Noc się kończy, bracie. Niedługo wstanie słońce. Będziesz tutaj tak siedział?
- To źle? – spytała Alison, zaintrygowana dziwnym tonem Jake’a.
Spojrzał na nią jak na głupią i zmarszczył brwi.
- Ona tak serio? – zerknął z ukosa na Raina.
- Demoniczne bydle użarło ją kilka dni temu. – wybełkotał– Jeszcze nie …
Nagle pochylił się do przodu i zwymiotował krwią. Zaatakowany przez kaszel oparł się głową o jezdnie, starając się uspokoić oddech.
- Nie jest dobrze, chłopie. – stwierdził Jake – Musimy cię stąd zabrać i to szybko, zanim wyplujesz własne płuca.
- Ja mieszkam przecznice stąd.
Alison niemal nie odskoczyła, zaskoczona głosem Nathaniela. Stał tuż przy nich z rękami schowanymi w kieszeniach bluzy i głową ukrytą pod kołnierzem.
- A jednak za mną łazisz. – mruknął Jake
- Nathaniel, co ty tutaj robisz?
- Idę do domu. – powiedział niewinnym głosem – Jak chcecie to możecie się tam schronić.
Nastała krótka cisza. Jake pytająco spojrzał na Alison, ale ta nie rozumiała niezręczności sytuacji.
- Kim ty właściwie jesteś, co? – zainteresował się
- Czuję krew. – stwierdził Nathaniel, ignorując pytanie – Rozumiem, że to Czarna Strefa.
- Czarna Strefa? – Alison coraz bardziej zaczynała się gubić.
- Chrzanić to. Prowadź, o ile w ogóle jest to możliwe, skoro nic nie widzisz.
Jake przerzucił Raina przez ramię i bez dalszych wątpliwości ruszył powoli za Nathanielem. Alison całkowicie zdezorientowana podążyła za nimi. Kilka minut później stali już przed niską, starą kamienicą, których nie brakowało na przedmieściach Aberdeen.
               Nathaniel wygrzebał metalowy klucz ze spodni i niezgrabnym ruchem przekręcił zamek. Mieszkał na parterze, więc Jake nie miał problemu z wnoszeniem rannego. Jak tylko weszli do środka zwyczajnie położył go na jednej z kanap, nie troszcząc się o to, czy jest mu wygodnie.
- Wykurujesz się. – stwierdził z pewnością – Ale musisz tu zostać i dać sobie odpocząć. Ja spadam do siebie zanim nastanie ranek. Zasłoń wszystkie okna. – polecił Nathanielowi i ruszył z powrotem w stronę drzwi. Zanim wyszedł rzucił na odchodne. – Jesteśmy kwita, ślepy chłopcze.
Nathaniel pochylił głowę i głęboko westchnął. Wyglądał na zmęczonego i styranego. Alison chciała go jakoś pocieszyć, ale nie była mistrzem w tych sprawach.
- Sam tutaj mieszkasz? – spytała, rozpoczynając rozmowę
Rain wydawał się leżeć nieruchomo i chyba zamierzał zasnąć, więc zostawiła go samego sobie. Ruszyła za Nathanielem do niewielkiej kuchni. Mieszkanko nie było duże, ale przytulne. Urządzone po staremu i w ciemnych barwach.
- Teraz już tak. – mruknął zasuwając żaluzje. Ich obecność trochę ją niepokoiła. Może to, ze ktoś nie widzi nie oznacza, że nie wyczuwa promieni słońca. Może w jakiś sposób je sobie wyobraża, ale żeby posiadać zasłony. Wisiały one na każdym oknie, a Nathaniel sprawnie zasuwał każdą z nich, jakby robił to codziennie. – Może jestem tylko ślepym człowiekiem, ale nie jestem głupi. Wiem, co dzieje się tam na hali. To miejsce dla demonów.
- Co? – Alison niemal się nie przewróciła
- Jemu nic nie będzie. Wieczorem znów będzie pełen życia, cały i zdrowy.
- Skąd to wszystko wiesz?
Przekręcił głowę w jej stronę, jakby chciał zmierzyć ją wzrokiem. Miał nałożone ciemne okulary, ale Alison miała wrażenie, że za nimi kryje się spokojne spojrzenie, które kiedyś było pełne życia. Teraz jedynie mleczna pustka.
- Moja dawna dziewczyna była jedną z nich.
- Elen? Dlatego o nią pytałeś. – przypomniała sobie – Pokłóciliście się?
- Zostawiła mnie kilka dni temu. Od tamtej chwili jej nie widziałem. Próbowałem o nią pytać, ale tamci nie są zbyt uprzejmi. Niewiele udało mi się dowiedzieć. – westchnął
- Elen już nie walczy. – stwierdził Rain stając w progu i słabo opierając się o framugę drzwi. – Masz może wode? – spytał
Kiwał się w przód i w tył, jakby znowu miał zwymiotować.
- Na górze jest pokój, w którym nie ma żadnych okien. Możecie tam przesiedzieć dzień. W lodówce powinieneś znaleźć kilka butelek z wodą.
Rain nie dziękując ruszył od razu we wskazanym kierunku, mozolnie przesuwając stopy po podłodze. Wyglądał okropnie. Alison miała złe przeczucia, co do jego stanu fizycznego.
- Jesteś wielki. – powiedziała szczerze – Jesteśmy twoimi dłużnikami.
- W porządku. Sam chyba też się położę. To była ciężka noc.
Bez problemu minął ją w kuchni jakby wiedział gdzie dokładnie stoi i wrócił do głównego pokoju. Ostrożnie usiadł na łóżku i przekręcił głowę w stronę Alison.
- Nie wyszłaś jeszcze. – stwierdził
Złapała się na tym, że obserwuje każdy jego ruch. Zupełnie nie wyobrażała sobie życia w ciemnościach. Nie miałaby odwagi funkcjonować tak jak on. Mimo wszystko wydawał się pozostawać silny. Jego psychika była mocno podbudowana, mimo że on sam na takiego nie wyglądał. Alison czuła do niego pewną sympatię i szczerze chciała mu pomóc.
- To nie moja sprawa, ale … - zaczęła siadając na fotelu naprzeciwko niego – jeśli chcesz możemy poszukać jej razem.
- Myślę, że powinnaś już iść na górę. Tam będziesz bezpieczniejsza.
- Słońce mi nie grozi. – stwierdziła nadal nie do końca rozumiejąc, dlaczego miałoby być inaczej
- Ale zacznie. - Ton jego głosu niemal ją przygniótł. Nagle wydał się taki twardy i nieugięty. Spojrzała na niego zaciekawiona, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił. – Idź już. – polecił
Nie mając większego wyboru, spełniła jego polecenie. Temat Elen był drażliwy, a ona była dla niego całkowicie obca. Nic dziwnego, że nie chce się z nią dzielić niuansami z własnego życia. Po cichu weszła po schodach, znajdując odpowiedni pokój. W środku było ciemno, ale nadnaturalna zdolność jej wzroku pozwalała zobaczyć wszystko wyraźnie. Pomieszczenie było skromnie urządzone. Jedno łóżko, szafa i mała lodówka. Na ścianach nie widniało żadne zdjęcie, obraz, ani plakat. Tak jak powiedział wcześniej Nathaniel brakowało też okien.
               Rain siedział na łóżku, mocno pochylony do przodu z głową schowaną między kolanami. Nie poruszył się nawet odrobinę, kiedy podeszła do niego bliżej.
- Jak się czujesz? – szepnęła
- Jakbym miał zdruzgotane żebra, a jak myślisz? – syknął
- Nie goisz się w nienaturalnym tempie? – zdziwiła się
Nie odpowiedział.
- Słońce szkodzi wszystkim…
- Demonom? – dokończył – Każdemu, kto ma chociaż odrobinę ich jadu lub w jakkolwiek małym stopniu nim jest. Jesteśmy stworzeniami nocnymi.
Alison jeszcze nie do końca rozumiała pojęcie „demon”. Czy były to stwory z piekła, które podobnie jak diabeł kusiły do zła? Nie wyglądały na takowe. Skąd, więc taka nazwa? A może to były zwyczajne stworzenia takie jak wampiry i wilkołaki, tylko, że przez brak jawnie widocznych wspólnych cech nie znaleziono dla nich innej nazwy?
- Ci wszyscy na hali, to demony, prawda? - Podniósł głowę i na nią spojrzał. Jego oczy iskrzyły w ciemnościach niczym dwa diamenty. – Dlatego mnie tam zaprowadziłeś. Bo sama nim jestem.
Nie otrzymała potwierdzenia, ale również go nie potrzebowała. Czuła jak się zmienia. Stała się coraz bardziej obojętna na krzywdę bliskich, łatwiej było wyprowadzić ją z równowagi. Nie była już dłużej sobą. Miała ochotę płakać, ale łzy nie spływały po jej policzkach.
- To mnie zniszczy. – wydukała
- Wielu z nas nie daje sobie z tym rady, dlatego też wyżywamy się na arenie. Nie jest łatwo być potępionym przez światło. Stajesz się jedną z nas. Z minuty na minutę coraz bardziej przypominasz demona. Nie musisz się rozczulać, wszyscy wiedzą jak mamy przesrane. Wielu z nas przeszło przez większe piekło niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Twój problem z własnymi emocjami i faktem, że stajesz się obojętna to pestka.
- Nie masz prawa tak mówić. – syknęła – Nie wiesz, przez co przeszłam. Kim jesteś, by mnie oceniać?
- Potworem, takim samym jak ty.
Gwałtownie się odwróciła starając się zachować spokój. Jej serce galopowało jak szalone. Czuła jak złość przepływa przez jej żyły i napędza do działania. Zacisnęła pięści, walcząc z ochotą uderzenia go. Zamknęła oczy przywołując obrazy, które mogłyby jej pomóc. Zobaczyła roześmianą twarz Kevina, troskę w oczach Chrisa, błękitną głębie, która była w stanie ją uspokoić nawet w najgorszych momentach. Drake przywracał ją do pionu. Hamował ją przed pochopnym czynem agresji. Z każdym oddechem napięcie powoli znikało. Odetchnęła ostatni raz i się odwróciła. Rain patrzył na nią z zainteresowaniem i niemal podziwem. Trzymając się za złamane żebra powoli wstał by zrównać się z nią wzrokiem. Stanął tak blisko, że była w stanie dokładniej przyjrzeć się jego nieskazitelnie jasnej skórze, czuła zapach jego ciała - ostry, orzeźwiający. Srebrno kryształowe oczy nieruchomo się w nią wpatrywały. Bała się poruszyć, niemal przestała oddychać. Widziała w nim coś bardzo dziwnego. Nie potrafiła tego określić, ale jego oczy wydawały się takie znajome. Czuła z nim jakiegoś rodzaju powiązanie, którego nie była w stanie wyjaśnić. Kim on tak naprawdę był?
- Co robisz? – udało jej się wydukać
Sięgnął dłonią do jej przedramienia i zaczął odwijać niestarannie zawiązany, brudny bandaż. Obserwowała każdy jego ruch w napięciu. Nie miała pojęcia do czego zmierzał. Dopiero kiedy jej oczom ukazała się czysta, blada skóra, zrozumiała.
- Całkowicie się zagoiło. Twój organizm już nie walczy.
- Co to oznacza?  - spytała przerażona
- Że nie potrzebujesz już pomocy Rognera. – zaśmiał się pod nosem, jednak to wcale nie było oznaką wesołości.
- Ale jak to możliwe?
Nie sądziła, że to się stanie tak bezboleśnie, w ogóle niewyczuwalnie. Nie widziała żadnej różnicy, nie mogłaby nawet określić, kiedy to się stało. Nie wierzyła, że to ot tak się wydarzyło. Powinno być trudniejsze. Jak jej ciało mogło się tak zwyczajnie podporządkować?
- Nie do ciebie należała ta decyzja. – powiedział
Alison wybałuszyła oczy, dopiero po chwili orientując się, że odpowiedział na jej niezadane pytanie. Gwałtownie wyszarpnęła rękę z jego dłoni i zaczęła dokładnie ją oglądać. Gdzieś musiał zostać jakiś znak. Blizna, zaczerwienienie, cokolwiek.
Nie było nic.

*  * *

               Wybudził się z półsnu czując ostre pieczenie w klatce. Jakby coś wyżerało go od środka. Spojrzał na swoje dłonie przerażony. Cała jego skóra iskrzyła jasnym światłem, tak jak przy zmianie. Coś było nie tak. Ból utrudniał mu oddychanie. Starał się krzyknąć by zawołać pomoc, ale z jego gardła wydobyło się tylko ciche rzężenie. Wyplątał się z pościeli i upadł na podłogę. Z trudem zmusił własne ciało by stanęło na nogi. Walcząc z paraliżującym bólem, obijając się o ściany wyszedł na korytarz. Ciężko było mu pozostać przytomnym. Przed oczami mu ciemniało, ale starał się utrzymać świadomość.
- Darren! – krzyknął zachrypniętym głosem
Nie zdołał zrobić już ani jednego kroku więcej. Kolana się pod nim ugięły, zwalając go na posadzkę.