No to już wiadomo jak przykułam
ich uwagę. Sama weszłam im na talerz. – pomyślała.
W pomieszczeniu poza Alison i
Rainem były jeszcze cztery osoby. Dwóch ochroniarzy w czarnych strojach oraz
jedna, skąpo ubrana kobieta siedząca na kolanach starszego mężczyzny, który
sądząc po szykownym garniturze był tym dowodzącym.
- Podobno odwołałeś dzisiaj swoją
walkę z Cin Cin’em? – przemówił, jak tylko weszli do środka – Widzisz skoro
jest coś zapisane, to oznacza, że ma się wydarzyć. - Głos miał spokojny i
szorstki jak papier ścierny. Zdecydowanie budził podziw i może nawet strach. –
Walka się odbędzie. Jest przełożona na jutro.
- Znajdź sobie kogoś innego.–
powiedział Rain
Mężczyzna nie zareagował na
niesubordynację i skupił wzrok na Alison.
- A ty to kto? Nie jesteś na
żadnej z naszych list, a od razu dostałaś się na ring z takim przeciwnikiem.
Gratulacje.
Wstał i wyciągnął do niej dłoń.
Bała się cokolwiek powiedzieć, więc tylko podała mu rękę. Mocno ją uścisnął,
przytrzymując trochę dłużej niż przy normalnym powitaniu.
- To wszystko, możecie iść. –
powiedział i wrócił do biurka.
Rain patrzył na niego
podejrzliwie przez moment, ale w końcu się odwrócił, puszczając Alison przodem.
Zanim zdążyła zrobić krok rozległ się trzask. Dwójka ochroniarzy zaczęła
okładać po plecach zwalonego z nóg Raina.
- Przestańcie! – zawołała
rzucając się na jednego z nich.
Odepchnął ją na bok niczym
szmacianą lalkę. Uderzyła głową o ścianę na chwilę tracąc ostrość widzenia.
- To ja tutaj dowodzę, a ty masz
się mnie słuchać. Nie ustalasz żadnych zasad. - przemówił gromko mężczyzna –
Jutro widzę cię na ringu.
Po tych słowach wyszedł ze swoją
panią do innego pomieszczenia. Dwóch ochroniarzy nie zaprzestawało ataku. Rain
leżał płasko na podłodze nie reagując na żaden z ciosów. W Alison wzburzyła się
energia. Jednym skokiem stanęła na nogi. Czuła jak jej ciało szaleje z furii.
Już nawet nie potrzebowała żadnego zapalnika, gniew wystarczył. Spojrzała na
swoje dłonie. Zmiana nie nadchodziła, ale czuła, że jej siła rośnie. Coś było
nie tak. Nie miała czasu by czekać, aż jej ciało zareaguje. Rzuciła się na
plecy jednego z ochroniarzy. Miała wrażenie, że już nie jest sobą, że nie
panuje nad swoimi kolejnymi ruchami. Zupełnie jakby stała gdzieś obok i to
obserwowała. Jej ramiona same oplotły się dookoła szyi mężczyzny. Mocno
szarpnęła, słysząc odgłos łamanego karku. Wzrok jej się wyostrzył, czuła strach
drugiego z ochroniarzy. Złapał mocno swój kij i zamachnął się w jej stronę.
Wyskoczyła wysoko w górę i wylądowała na jego piersi. Siła uderzenia zwaliła go
z nóg. Przycisnęła metalową pałkę go jego gardła, dociskając z całej siły do
podłogi. Mężczyzna zaczął się miotać, próbując złapać oddech. Machał rękoma,
starając się ją zrzucić, ale Alison już postawiła sobie cel. Chciała jego
śmierci, pragnęła by jego krew rozlała się na podłodze.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Do
środka wparował Jake i niemal od razu rzucił się na Alison. Odepchnęła go jedną
ręką, pozbawiając swoją ofiarę ostatniej deski ratunku. Ręce mężczyzny
bezwładnie opadły na podłogę. Dopiero, kiedy usłyszała, że jego serce przestało
pracować, emocje opadły. Odsunęła się od niego jak oparzona, orientując się, co
właściwie zrobiła. Z niedowierzaniem spojrzała na własne dłonie, które od
napływu adrenaliny trzęsły się jak galareta. Spojrzała na Jake’a. Zdążył się
już pozbierać i patrzył na nią z obojętną miną.
- Każdego kiedyś ponoszą emocje.
– poklepał ją po plecach – Nadawałabyś się na ring.
- Ja… Oni go bili i…
- Wszystko jasne, ale nie wiem
czy on zasługuje na twoją troskę. – zaśmiał się
Szybko jednak mina mu zrzedła,
kiedy spojrzał na nadal nieporuszającego się Raina. Podszedł do niego i
przewrócił go na plecy. Poobijany wydał z siebie zduszony okrzyk bólu.
Odkaszlnął słabo, a z ust zaczęła mu spływać krew.
- Stary nawet na ringu nikt cię
tak nie urządził.
- Zamknij się, Jake i pomóż mi
wstać. – wycharczał
Podparł go pod ramie i ostrożnie
postawił do pionu. Budynek nagle się zatrząsnął prawie z powrotem zwalając ich
na podłogę. Na dole rozległy się odgłosy paniki. Jake podał ledwo przytomnego
Raina Alison i sam podbiegł do okna.
- Co jest do cholery? Trzęsienie
ziemi, czy co? – Odwrócił się do nich i szybko ocenił sytuacje – Wyprowadzę was
tylnym wyjściem.
- Zaraz! – Alison nagle
zamurowało, kiedy o czymś sobie przypomniała – Nathaniel!
- Kto? – zdziwił się Jake
-Nathaniel, ślepy chłopak. Miałam
mu pomóc stąd wyjść.
- Jeden miso na raz, kochana.
Dwóch nie uratujesz.
- Nie mogę go zostawić. – uparła
się
Jake poddając się wypuścił
powietrze.
- W sumie to i tak miałem coś
jeszcze sprawdzić. Poszukam tego Srataniela.
- Nathaniela. – warknęła
-No przecież mówię. W końcu tylko
jedna osoba tutaj może nosić przyciemniane okulary i jestem nią ja. A wy
ruszajcie dupy schodami na dół i pierwsze drzwi na prawo. Oby były otwarte. –
polecił i niezbyt się śpiesząc zbiegł na dół.
Alison podciągnęła Raina wyżej i
powoli ruszyła w stronę schodów. Ziemia nadal się trzęsła i niejednokrotnie
musieli przystawać by złapać równowagę. W końcu jednak udało im się zejść na
dół i znaleźć odpowiednie drzwi. Wydostali się na zewnątrz, mogąc wreszcie
odetchnąć chłodnym, nocnym powietrzem.
Mozolnym
krokiem przeszli jeszcze kilka przecznic by uniknąć tłumów wybiegających z
budynku. Kiedy odgłosy paniki stały się odległe, Alison z ulgą posadziła Raina
na ziemi i oparła się o kamienną budowlę, dysząc z wyczerpania. Rana na
przedramieniu piekła niemiłosiernie, ale starała się zignorować ból, na rzecz
stanu towarzysza.
- Jak się czujesz?
- Mam strzaskane żebra. –
odpowiedział rzeczowo – Jedno z nich przebiło skórę. Musisz je umieścić na
swoim miejscu bym szybciej wyzdrowiał.
Odwrócił się do niej plecami i
ściągnął kurtkę. Cienką, poobdzieraną koszulkę miał przesiąkniętą ciemną krwią.
Ostrożnie podciągnęła ją do góry i omal nie odskoczyła, kiedy ujrzała jasną
kość całkowicie na wierzchu.
- To obrzydliwe.
- Nie bądź dzieckiem.
Szarpnął za koszulkę, jednym
ruchem zrywając ją z siebie. Całą skórę miał posiniaczoną i pokrytą krwiakami.
Od łopatek, aż do połowy pleców biegły dwie, grube, czarne szramy, które w
pewien sposób układały się w literę „V”.
- Co to jest? – spytała
przerażona
- Żebro. – przypomniał z urywanym
oddechem. – Naprawdę nie chcę rzygać krwią dalej niż widzę, a tak się stanie,
jeśli kości przebiją organy wewnętrzne.
- Co mam zrobić?
- Po prostu wepchnij to na
miejsce.
- Wepchnąć na miejsce? Żartujesz?
- Powinno się udać biorąc pod
uwagę fakt, że i tak mam tam pewne braki.
On naprawdę mówił poważnie –
przeraziła się. Przez cały czas, ani razu nie żartował.
- To nie będzie przyjemne. -
zauważyła
- Domyślam się, ale jakoś to
zniosę.
- Mówiłam o sobie.
- Po prostu to zrób! – syknął
Zaparł się dłońmi o ścianę,
czekając na jej interwencję. Niepewnie przyłożyła dłoń do wystającej kości.
- Nie wiem, czy powinnam tego
dotykać. Mam brudne ręce, a co jak dostaniesz zakażenia?
Parsknął śmiechem, co szybko
pociągnęło za sobą atak krwawego kaszlu. Sięgnął do kieszeni spodni i podpalił
papierosa.
- To mi raczej nie groźne.
- Ale raka płuc to już chyba masz
gwarantowanego. – Znacząco spojrzała na używkę między jego palcami.
- Nigdy nie można być całkowicie
pewnym.
W duchu się uśmiechnęła, bo to
zawsze ona miała w zwyczaju to powtarzać. Świat naprawdę zaczynał wariować.
- W porządku. Postaram się to
zrobić i nie zwymiotować jednocześnie.
Odwrócił głowę wpatrując się w
ścianę i cierpliwie czekając. Delikatnie dotknęła białego żebra. Kość była
całkowicie wygięta w drugą stronę. Alison nie miała pojęcia, jakim cudem
możliwe byłoby ponowne ułożenie jej we właściwym miejscu.
- Jak to…?
- Nie ma znaczenia. Zwyczajnie to
włóż! Rana musi się zasklepić, a to niemożliwe, jeśli mam kości na zewnątrz.
- Już w porządku. – burknęła,
całkowicie nie profesjonalnie wpychając żebro do środka.
Rain napiął plecy i zacisnął
zęby. Alison starała się działać szybko, ale ręce miała śliskie od krwi.
Jeszcze nigdy nie robiła czegoś takiego, ale po kilku minutach jakoś jej się
udało. Nie ustawiła kości tak jak powinna ona leżeć, ale nie miała ochoty
dłużej grzebać w jego ciele, zwłaszcza, że widziała, jaki ból mu tym sprawia.
Przestawiła mu kość, a on nawet nie jęknął. Jego próg wytrzymałości był
zdecydowanie większy niż jej.
Nawet po tym jak skończyła przez
jakiś czas się nie ruszał, z papierosem w ustach i zamkniętymi oczami
zwyczajnie stał oparty o ścianę, powoli oddychając. Alison miała okazję
dokładniej przyjrzeć się jego bliznom. Gdyby nie ich ciemny odcień, wyglądałyby
całkiem normalnie, poza tym, że rany, po których zostały musiały być strasznie
bolesne. Nie mówiąc już nic o ich rozmiarze. Przechodziły prawie przez całą
długość jego pleców. Po czym mógł mieć takie ślady?
- Noc pełna wrażeń, co? –
westchnął w końcu, odrywając się od ściany i siadając na betonowym chodniku. –
Gównianie wyszło.
Przysiadła się obok niego,
patrząc na własne dłonie.
- Dzięki, że wyszedłeś na ring.
Nie wiem, co by się stało gdybym musiała walczyć z Cin Cin’em.
- Pewnie skończyłby tak samo jak
ci ochroniarze. – Wypuścił ostatnie obłoki dymu i wyrzucił peta.
Alison zaciemniło się w głowie.
Wolałaby o tym zapomnieć. Zupełnie nad sobą nie panowała. Co prawda w całym jej
życiu często traciła nad sobą kontrolę, ale jeszcze nigdy w takim stopniu.
Ostatni raz podobnie się czuła, kiedy zaatakowała Ricki, ale od tamtego czasu
wiele się zmieniło. Podejrzewała, że jad Potępionego zaczął już oddziaływać na
jej psychikę, czego najbardziej się bała.
- Od jak dawna mieszkasz u
Rognera?
- Od dziecka. Wcześniej
mieszkałem w Jacksonville.
- Naprawdę? Dlaczego się
przeniosłeś?
- Z tego samego powodu, co ty. Jestem
na uwięzi. – Ostentacyjnie poruszył palcami przed jej twarzą. Srebrny pierścień
zalśnił w świetle nocnej latarni. – Uczę się nie rozwalać wszystkiego za pomocą
kiwnięcia głową. – jego głos ociekał sarkazmem.
- Jeśli to nie ty wzniosłeś to
trzęsienie ziemi, to całkiem dobrze ci idzie.
- Prawie nic nie pamiętam od
momentu upadku na podłogę, aż do wyjścia na zewnątrz. Gdybym się nie odwracał
inaczej by się to skończyło. – stwierdził spokojnym głosem
- Ogłuszyli cię.
- Nie. – zaprzeczył
Czekała aż powie coś więcej, ale
tak się nie stało. To była cała jego odpowiedź.
- O wow! Właściwie nie wierzę, że
normalnie rozmawiamy.
- Dlaczego?
Speszyła się jego poważnym tonem.
-No bo…wcześniej całkowicie mnie
olewałeś.
- Myślałem, że jesteś jak reszta.
- To znaczy?
Zerknął na nią z ukosa.
Srebrzysto kryształowe oczy ze spokojem ją obserwowały.
- Jesteś prawdziwa. –
odpowiedział, po dłuższej chwili odwracając wzrok – I być może masz szansę
przetrwać to, z czym się zmagasz.
- Ugryzienie? Nie sądzę. Sam
widziałeś, co się ze mną działo. Ja… Nie powinnam się do nikogo zbliżać. To
niebezpieczne.
Na jego twarzy pojawił się lekki
uśmiech. Wzrok miał nieobecny jakby odpłynął wspomnieniami gdzieś bardzo
daleko. Alison ogarnięta przez cisze nie mogła ochronić się przed rozmyślaniem.
Czuła się dziwnie siedząc na mokrym chodniku z rękoma ubrudzonymi w błocie i
krwi, podczas gdy jedne z najdroższych jej osób znajdowały się na innym
kontynencie. Znów nie mogła się ochronić przed zamartwianiem o Drake’a, ale jej
strach dziwnie przygasł. Tak jakby zalewała ją obojętność, co do niego. Nie
mogła sama się przed sobą przyznać, że jej serce oddala się od niego. Jaką
osobą by się stała, gdyby to była prawda. Może była tylko zmęczona. Miała za
sobą ciężką noc, która jeszcze nie dobiegła końca. Całkowicie się w tym
pogubiła.