wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 5


 Biuro szefostwa było takie, jakie można sobie wyobrazić. Całe w brązie i czerni, przesiąknięte zapachem papierosów i skóry. Nic wyjątkowego, poza długim oknem, przez które można było obserwować całą, dolną salę, a przede wszystkim ring.
No to już wiadomo jak przykułam ich uwagę. Sama weszłam im na talerz. – pomyślała.
W pomieszczeniu poza Alison i Rainem były jeszcze cztery osoby. Dwóch ochroniarzy w czarnych strojach oraz jedna, skąpo ubrana kobieta siedząca na kolanach starszego mężczyzny, który sądząc po szykownym garniturze był tym dowodzącym.
- Podobno odwołałeś dzisiaj swoją walkę z Cin Cin’em? – przemówił, jak tylko weszli do środka – Widzisz skoro jest coś zapisane, to oznacza, że ma się wydarzyć. - Głos miał spokojny i szorstki jak papier ścierny. Zdecydowanie budził podziw i może nawet strach. – Walka się odbędzie. Jest przełożona na jutro.
- Znajdź sobie kogoś innego.– powiedział Rain
Mężczyzna nie zareagował na niesubordynację i skupił wzrok na Alison.
- A ty to kto? Nie jesteś na żadnej z naszych list, a od razu dostałaś się na ring z takim przeciwnikiem. Gratulacje.
Wstał i wyciągnął do niej dłoń. Bała się cokolwiek powiedzieć, więc tylko podała mu rękę. Mocno ją uścisnął, przytrzymując trochę dłużej niż przy normalnym powitaniu.
- To wszystko, możecie iść. – powiedział i wrócił do biurka.
Rain patrzył na niego podejrzliwie przez moment, ale w końcu się odwrócił, puszczając Alison przodem. Zanim zdążyła zrobić krok rozległ się trzask. Dwójka ochroniarzy zaczęła okładać po plecach zwalonego z nóg Raina.
- Przestańcie! – zawołała rzucając się na jednego z nich.
Odepchnął ją na bok niczym szmacianą lalkę. Uderzyła głową o ścianę na chwilę tracąc ostrość widzenia.
- To ja tutaj dowodzę, a ty masz się mnie słuchać. Nie ustalasz żadnych zasad. - przemówił gromko mężczyzna – Jutro widzę cię na ringu.
Po tych słowach wyszedł ze swoją panią do innego pomieszczenia. Dwóch ochroniarzy nie zaprzestawało ataku. Rain leżał płasko na podłodze nie reagując na żaden z ciosów. W Alison wzburzyła się energia. Jednym skokiem stanęła na nogi. Czuła jak jej ciało szaleje z furii. Już nawet nie potrzebowała żadnego zapalnika, gniew wystarczył. Spojrzała na swoje dłonie. Zmiana nie nadchodziła, ale czuła, że jej siła rośnie. Coś było nie tak. Nie miała czasu by czekać, aż jej ciało zareaguje. Rzuciła się na plecy jednego z ochroniarzy. Miała wrażenie, że już nie jest sobą, że nie panuje nad swoimi kolejnymi ruchami. Zupełnie jakby stała gdzieś obok i to obserwowała. Jej ramiona same oplotły się dookoła szyi mężczyzny. Mocno szarpnęła, słysząc odgłos łamanego karku. Wzrok jej się wyostrzył, czuła strach drugiego z ochroniarzy. Złapał mocno swój kij i zamachnął się w jej stronę. Wyskoczyła wysoko w górę i wylądowała na jego piersi. Siła uderzenia zwaliła go z nóg. Przycisnęła metalową pałkę go jego gardła, dociskając z całej siły do podłogi. Mężczyzna zaczął się miotać, próbując złapać oddech. Machał rękoma, starając się ją zrzucić, ale Alison już postawiła sobie cel. Chciała jego śmierci, pragnęła by jego krew rozlała się na podłodze.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wparował Jake i niemal od razu rzucił się na Alison. Odepchnęła go jedną ręką, pozbawiając swoją ofiarę ostatniej deski ratunku. Ręce mężczyzny bezwładnie opadły na podłogę. Dopiero, kiedy usłyszała, że jego serce przestało pracować, emocje opadły. Odsunęła się od niego jak oparzona, orientując się, co właściwie zrobiła. Z niedowierzaniem spojrzała na własne dłonie, które od napływu adrenaliny trzęsły się jak galareta. Spojrzała na Jake’a. Zdążył się już pozbierać i patrzył na nią z obojętną miną.
- Każdego kiedyś ponoszą emocje. – poklepał ją po plecach – Nadawałabyś się na ring.
- Ja… Oni go bili i…
- Wszystko jasne, ale nie wiem czy on zasługuje na twoją troskę. – zaśmiał się
Szybko jednak mina mu zrzedła, kiedy spojrzał na nadal nieporuszającego się Raina. Podszedł do niego i przewrócił go na plecy. Poobijany wydał z siebie zduszony okrzyk bólu. Odkaszlnął słabo, a z ust zaczęła mu spływać krew.
- Stary nawet na ringu nikt cię tak nie urządził.
- Zamknij się, Jake i pomóż mi wstać. – wycharczał
Podparł go pod ramie i ostrożnie postawił do pionu. Budynek nagle się zatrząsnął prawie z powrotem zwalając ich na podłogę. Na dole rozległy się odgłosy paniki. Jake podał ledwo przytomnego Raina Alison i sam podbiegł do okna.
- Co jest do cholery? Trzęsienie ziemi, czy co? – Odwrócił się do nich i szybko ocenił sytuacje – Wyprowadzę was tylnym wyjściem.
- Zaraz! – Alison nagle zamurowało, kiedy o czymś sobie przypomniała – Nathaniel!
- Kto? – zdziwił się Jake
-Nathaniel, ślepy chłopak. Miałam mu pomóc stąd wyjść.
- Jeden miso na raz, kochana. Dwóch nie uratujesz.
- Nie mogę go zostawić. – uparła się
Jake poddając się wypuścił powietrze.
- W sumie to i tak miałem coś jeszcze sprawdzić. Poszukam tego Srataniela.
- Nathaniela. – warknęła
-No przecież mówię. W końcu tylko jedna osoba tutaj może nosić przyciemniane okulary i jestem nią ja. A wy ruszajcie dupy schodami na dół i pierwsze drzwi na prawo. Oby były otwarte. – polecił i niezbyt się śpiesząc zbiegł na dół.
Alison podciągnęła Raina wyżej i powoli ruszyła w stronę schodów. Ziemia nadal się trzęsła i niejednokrotnie musieli przystawać by złapać równowagę. W końcu jednak udało im się zejść na dół i znaleźć odpowiednie drzwi. Wydostali się na zewnątrz, mogąc wreszcie odetchnąć chłodnym, nocnym powietrzem.
               Mozolnym krokiem przeszli jeszcze kilka przecznic by uniknąć tłumów wybiegających z budynku. Kiedy odgłosy paniki stały się odległe, Alison z ulgą posadziła Raina na ziemi i oparła się o kamienną budowlę, dysząc z wyczerpania. Rana na przedramieniu piekła niemiłosiernie, ale starała się zignorować ból, na rzecz stanu towarzysza.
- Jak się czujesz?
- Mam strzaskane żebra. – odpowiedział rzeczowo – Jedno z nich przebiło skórę. Musisz je umieścić na swoim miejscu bym szybciej wyzdrowiał.
Odwrócił się do niej plecami i ściągnął kurtkę. Cienką, poobdzieraną koszulkę miał przesiąkniętą ciemną krwią. Ostrożnie podciągnęła ją do góry i omal nie odskoczyła, kiedy ujrzała jasną kość całkowicie na wierzchu.
- To obrzydliwe.
- Nie bądź dzieckiem.
Szarpnął za koszulkę, jednym ruchem zrywając ją z siebie. Całą skórę miał posiniaczoną i pokrytą krwiakami. Od łopatek, aż do połowy pleców biegły dwie, grube, czarne szramy, które w pewien sposób układały się w literę „V”.
- Co to jest? – spytała przerażona
- Żebro. – przypomniał z urywanym oddechem. – Naprawdę nie chcę rzygać krwią dalej niż widzę, a tak się stanie, jeśli kości przebiją organy wewnętrzne.
- Co mam zrobić?
- Po prostu wepchnij to na miejsce.
- Wepchnąć na miejsce? Żartujesz?
- Powinno się udać biorąc pod uwagę fakt, że i tak mam tam pewne braki.
On naprawdę mówił poważnie – przeraziła się. Przez cały czas, ani razu nie żartował.
- To nie będzie przyjemne. - zauważyła
- Domyślam się, ale jakoś to zniosę.
- Mówiłam o sobie.
- Po prostu to zrób! – syknął
Zaparł się dłońmi o ścianę, czekając na jej interwencję. Niepewnie przyłożyła dłoń do wystającej kości.
- Nie wiem, czy powinnam tego dotykać. Mam brudne ręce, a co jak dostaniesz zakażenia?
Parsknął śmiechem, co szybko pociągnęło za sobą atak krwawego kaszlu. Sięgnął do kieszeni spodni i podpalił papierosa.
- To mi raczej nie groźne.
- Ale raka płuc to już chyba masz gwarantowanego. – Znacząco spojrzała na używkę między jego palcami.
- Nigdy nie można być całkowicie pewnym.
W duchu się uśmiechnęła, bo to zawsze ona miała w zwyczaju to powtarzać. Świat naprawdę zaczynał wariować.
- W porządku. Postaram się to zrobić i nie zwymiotować jednocześnie.
Odwrócił głowę wpatrując się w ścianę i cierpliwie czekając. Delikatnie dotknęła białego żebra. Kość była całkowicie wygięta w drugą stronę. Alison nie miała pojęcia, jakim cudem możliwe byłoby ponowne ułożenie jej we właściwym miejscu.
- Jak to…?
- Nie ma znaczenia. Zwyczajnie to włóż! Rana musi się zasklepić, a to niemożliwe, jeśli mam kości na zewnątrz.
- Już w porządku. – burknęła, całkowicie nie profesjonalnie wpychając żebro do środka.
Rain napiął plecy i zacisnął zęby. Alison starała się działać szybko, ale ręce miała śliskie od krwi. Jeszcze nigdy nie robiła czegoś takiego, ale po kilku minutach jakoś jej się udało. Nie ustawiła kości tak jak powinna ona leżeć, ale nie miała ochoty dłużej grzebać w jego ciele, zwłaszcza, że widziała, jaki ból mu tym sprawia. Przestawiła mu kość, a on nawet nie jęknął. Jego próg wytrzymałości był zdecydowanie większy niż jej.
Nawet po tym jak skończyła przez jakiś czas się nie ruszał, z papierosem w ustach i zamkniętymi oczami zwyczajnie stał oparty o ścianę, powoli oddychając. Alison miała okazję dokładniej przyjrzeć się jego bliznom. Gdyby nie ich ciemny odcień, wyglądałyby całkiem normalnie, poza tym, że rany, po których zostały musiały być strasznie bolesne. Nie mówiąc już nic o ich rozmiarze. Przechodziły prawie przez całą długość jego pleców. Po czym mógł mieć takie ślady?
- Noc pełna wrażeń, co? – westchnął w końcu, odrywając się od ściany i siadając na betonowym chodniku. – Gównianie wyszło.
Przysiadła się obok niego, patrząc na własne dłonie.
- Dzięki, że wyszedłeś na ring. Nie wiem, co by się stało gdybym musiała walczyć z Cin Cin’em.
- Pewnie skończyłby tak samo jak ci ochroniarze. – Wypuścił ostatnie obłoki dymu i wyrzucił peta.
Alison zaciemniło się w głowie. Wolałaby o tym zapomnieć. Zupełnie nad sobą nie panowała. Co prawda w całym jej życiu często traciła nad sobą kontrolę, ale jeszcze nigdy w takim stopniu. Ostatni raz podobnie się czuła, kiedy zaatakowała Ricki, ale od tamtego czasu wiele się zmieniło. Podejrzewała, że jad Potępionego zaczął już oddziaływać na jej psychikę, czego najbardziej się bała.
- Od jak dawna mieszkasz u Rognera?
- Od dziecka. Wcześniej mieszkałem w Jacksonville.
- Naprawdę? Dlaczego się przeniosłeś?
- Z tego samego powodu, co ty. Jestem na uwięzi. – Ostentacyjnie poruszył palcami przed jej twarzą. Srebrny pierścień zalśnił w świetle nocnej latarni. – Uczę się nie rozwalać wszystkiego za pomocą kiwnięcia głową. – jego głos ociekał sarkazmem.
- Jeśli to nie ty wzniosłeś to trzęsienie ziemi, to całkiem dobrze ci idzie.
- Prawie nic nie pamiętam od momentu upadku na podłogę, aż do wyjścia na zewnątrz. Gdybym się nie odwracał inaczej by się to skończyło. – stwierdził spokojnym głosem
- Ogłuszyli cię.
- Nie. – zaprzeczył
Czekała aż powie coś więcej, ale tak się nie stało. To była cała jego odpowiedź.
- O wow! Właściwie nie wierzę, że normalnie rozmawiamy.
- Dlaczego?
Speszyła się jego poważnym tonem.
-No bo…wcześniej całkowicie mnie olewałeś.
- Myślałem, że jesteś jak reszta.
- To znaczy?
Zerknął na nią z ukosa. Srebrzysto kryształowe oczy ze spokojem ją obserwowały.
- Jesteś prawdziwa. – odpowiedział, po dłuższej chwili odwracając wzrok – I być może masz szansę przetrwać to, z czym się zmagasz.
- Ugryzienie? Nie sądzę. Sam widziałeś, co się ze mną działo. Ja… Nie powinnam się do nikogo zbliżać. To niebezpieczne.
Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Wzrok miał nieobecny jakby odpłynął wspomnieniami gdzieś bardzo daleko. Alison ogarnięta przez cisze nie mogła ochronić się przed rozmyślaniem. Czuła się dziwnie siedząc na mokrym chodniku z rękoma ubrudzonymi w błocie i krwi, podczas gdy jedne z najdroższych jej osób znajdowały się na innym kontynencie. Znów nie mogła się ochronić przed zamartwianiem o Drake’a, ale jej strach dziwnie przygasł. Tak jakby zalewała ją obojętność, co do niego. Nie mogła sama się przed sobą przyznać, że jej serce oddala się od niego. Jaką osobą by się stała, gdyby to była prawda. Może była tylko zmęczona. Miała za sobą ciężką noc, która jeszcze nie dobiegła końca. Całkowicie się w tym pogubiła. 

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 4



               Znalezienie wysokiego, czarnowłosego faceta w tłumie tysięcy podobnych ludzi było tak trudne jak się wydawało. Alison trzy razy obeszła halę dookoła i ani razu nie natknęła się na jego znajomą twarz, ani na jakieś specjalne oznaczenie pomieszczenia z „Szefostwem”, gdzie podobno się udał. Przy czwartym kółku, zwyczajnie się poddała i postanowiła wrócić do baru. Na szczęście Bobby’iego już tam nie było. Oparła się o blat, starając się jeszcze raz przeszukać wzrokiem salę. Na ringu toczyła się jakaś wyjątkowo emocjonująca walka, gdyż prawie każdy z zebranych skupił na niej wzrok i z pięściami lub alkoholem uniesionym wysoko nad głowę wykrzykiwał jakieś słowa. Wszystko wyglądało jak prawdziwa gala, które Alison wcześniej widziała jedynie w telewizji. Pomijając smród i ogólny brak ładu nie było tutaj tak źle. Ludzie nie zwracali na nią szczególnej uwagi nawet jak bardziej brutalnie się między nimi przepychała. Zwyczajnie byli na to uodpornieni, chociaż kiedy ktoś przekraczał granicę, dodatkowo obrażając przy tym słownie, wtedy zaczynała się jatka, w której udział brały osoby nawet całkowicie z nią niezwiązane. Podczas swoich obchodów Alison cztery razy mijała właśnie takie utarczki, przy czym w jedną z nich prawie została wciągnięta.
               Od całych tych emocji w pomieszczeniu aż buchało gorącem. Alison postanowiła ulec pragnieniu i poszukać czegoś po drugiej stronie lady. Bar oczywiście nie był przez nikogo obsługiwany. Każdy brał, co chciał, w ogóle przy tym nie płacąc. W całej Sali było co najmniej dziesięć takich miejsc. Nie zastanawiając się jak to wygląda, przeskoczyła nad blatem i wylądowała na czymś kruchym po drugiej stronie, co gorsza to coś wydało dziwny dźwięk, jakby jęknięcie. Dopiero po chwili Alison zorientowała się, że to jakiś chłopak.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię. – powiedziała od razu, pomagając mu z powrotem usiąść.
- Nic nie szkodzi. – mruknął płaczliwie, ocierając oczy i zakładając czarne okulary.
 - Co tutaj robisz? – spytała jednocześnie przejeżdżając po nim wzrokiem
W żadnym stopniu nie wyglądał na osobę, która powinna tutaj być. Był niski i drobny jak dziecko. Włosy miał rozczochrane i przykryte warstwą brudu.
Przez moment milczał jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Zgubiłem się. – odparł niepewnie.
- Jak chcesz mogę pokazać ci wyjście, coś mi się zdaje, że jeszcze trochę tutaj posiedzę.
- Nie możesz tego zrobić.
- Dlaczego?
- Znaczy fizycznie. – uściślił, wskazując na swoje okulary. Alison nie do końca rozumiała, o co mu chodzi. – Możesz mnie zaprowadzić do wyjścia, ale ja i tak go nie zobaczę.
-O! – wydukała – Co w takim razie podkusiło cię żeby tutaj przyjść? To samobójstwo nawet dla wypasionych mięśniaków. Ludzie biją się tutaj o byle co.
- To samo pytanie mógłbym zadać tobie.
- Skąd wiesz, może mam trzy metry wzrostu i mięsnie jak skała.
- Nie sądzę. Słyszę, jaka jesteś. Niewysoka i drobna, o długich włosach.
- Dobra przerażasz mnie. –przyznała – Choć pomogę ci stąd wyjść.
Podparła go pod ramię i asekurowała, kiedy wstawał. Złapała go za delikatną dłoń i wyprowadziła przed bar.
- Jestem Alison. – powiedziała blisko przy jego twarzy by ją usłyszał.
- Nathaniel.
Bobby mówił, że demoniczną krew da się wyczuć, tak samo jak fakt, że rozmawia się z wilkołakiem lub wampirem. Alison mogła wyczuć, że Nathaniel nie należy do żadnej z tych grup. Był zwyczajnym człowiekiem, ślepym młodzieńcem, który znalazł się w złym miejscu. Musiała jak najszybciej go stąd wydostać. Chłopak najprawdopodobniej nie wiedział w jakim towarzystwie się znajduje, bo niby z jakiej racji?
               Przepychanie przez tłum z ślepą osobą za sobą było trudniejsze i pochłaniało więcej czasu. W dodatku, Alison nie była pewna, czy w ogóle zmierzają w odpowiednim kierunku.
- Wiesz, że mogłabyś mnie równie dobrze zaprowadzić do jakiegoś schowka i zabić, a ja w ogóle bym się nie opierał. – przyznał
- Będziesz musiał zaryzykować i mi zaufać.
- Znasz może Elen Monroe? – zapytał nagle
- Nie, czemu pytasz?
Tłum powoli zaczął się przerzedzać. Marsz stał się bardziej swobodny, ale nadal były momenty, w których musiała kogoś mocniej pchnąć, bo nie reagował na uprzejme „przepraszam”. Czasami nawet „posuń tyłek” nie działało, więc siła fizyczna pozostawała jedynym sposobem. Alison musiała przyznać, że może to było mordęgą, ale w dziwny sposób zaczynało jej się podobać. To naprawdę było podejrzane.
- Tak bez powodu. Myślałem, że jest tu całkiem znana.
Stanęła i odwróciła się w jego stronę.
- To dla niej tu przyszedłeś?
-Nie! – zaprzeczył twardo – Tak! Nie wiem.
- Dobra, widzę, że to jakaś głębsza sprawa. Jak chcesz możemy, o tym pogadać, ale najpierw naprawdę musimy stąd wyjść.
Skinął głową i ruszył przed nią.
- Hej, kobieto! - Usłyszała znajomy głos. Zobaczyła Raina przeciskającego się między ludźmi w jej stronę. Nawet dla niego nie było to łatwe.
- Odsuń się pokrako! – rozległ się groźny głos za jej plecami
Odwróciła się akurat w momencie, w  którym wysoki, napakowany facet, jednym ruchem ręki zwalił Nathaniela z nóg. Chłopak od razu skulił się na podłodze, zdenerwowany szukając czarnych okularów.
- Hej! – krzyknęła do niego – Może znajdź sobie przeciwnika swoich rozmiarów, co?
Podała chłopakowi okulary i powoli pomogła mu wstać.
- Spadaj stąd, mała.  –  odburknął w odpowiedzi – I zabierz kaleczniaka ze sobą.
Alison już miała mu wygarnąć, ale poczuła jak Nathaniel zaciska dłoń, na jej przedramieniu.
- W porządku, Aliosn. Chodźmy stąd.
- Gdzieś ty była? – Rain w końcu przedarł się przez publiczność i stanął tuż obok nich
- Któż to nas zaszczycił? – zaczął z udawanym podziwem łysy mięśniak – Słyszałem, że boisz się ze mną walczyć.
Rain stanął wyprostowany jak struna. Wydawało się, że był spokojny, uważnym spojrzeniem obserwując przeciwnika, ale Alison wyczuła zmianę w jego aurze. Nie potrafiła opisać jak to możliwe i skąd to wie, ale miała przeczucie, że to się źle skończy.
- A kto bałby się osiłka, który dobiera sobie jedynie słabszych przeciwników. – warknęła
- Nie z tobą rozmawiam. Chyba już ci mówiłem, że to nie jest miejsce dla ciebie.
Ludzie powoli tracili zainteresowanie walką i zaczęli odwracać się w ich kierunku, licząc na kolejną awanturę. Boże, oni wszyscy naprawdę mieli wywrócone w głowach.
- Podobno jest to miejsce do walki. – zaczęła, wbrew szarpnięciom Nathaniela, wychodząc osiłkowi naprzeciw – Ty jesteś Cin Cin, tak? Chcesz wrażeń? Zmierz się ze mną.
Rozległy się gwizdy podziwu i aplauzy.
- Nie jestem mordercą. Idź zanim przez przypadek ktoś złamię ci paznokieć. – kpił
-Uwierz mi, że nie tak łatwo je złamać.
Rozchyliła dłonie. Czuła jak z czubków jej palców wyrastają pazury. Po zdumionych twarzach publiczności, zorientowała się, że jej oczy zalśniły. Cin Cin w końcu wydał się zainteresowany. Przekrzywił głowę na bok, jakby oceniając jej możliwości. Alison czuła jak nakręca ją adrenalina, chęć walki wydzierała się przez jej skórę.
- Niech i tak będzie. – powiedział w końcu
Jak z automatu tłum zaczął się odsuwać, torując im drogę do ringu. Wszyscy odchodzili na bok, z zainteresowaniem patrząc na Alison. Z każdym krokiem racjonalne myślenie zaczęło wracać. Panika otarła się o jej pewność siebie. Zerknęła za siebie by spojrzeć na Nathaniela, ale ludzie już zamknęli za nią drogę. Setki twarzy, a każda z nich obca. Idący przed nią, co najmniej o połowę większy goryl, z którym miała walczyć, wyglądał na zrelaksowanego. Bo niby, czego miałby się obawiać? Alison sama siebie też nie uważałaby za zagrożenie. Musiała coś wykombinować by wyjść z tego cało.
               Cin Cin jednym skokiem dostał się na podwyższany ring. Alison musiała się trochę wspiąć. Jej wzrost nie przekraczał bynajmniej średniej krajowej. Nie wyglądało to tak wyśmienicie jak u jej poprzednika, ale jakoś jej to nie obchodziło. Jedyne, co teraz miała w głowie, to nie dać się zabić i wypić to piwo, co się go nawarzyło.
- Oj, Alison, ty i ten twój temperament. – szepnęła do sibie
Cin Cin rozłożył ręce jakby chciał przemawiać do tłumu.
- Znasz zasady?
- Pokonać przeciwnika, nie dając się przy tym zabić?
Śmiech rozległ się na sali.
- To twoje marzenie, a ja mówię o zasadach. Nie? To pozwól, że ci je wyjaśnię. Po pierwsze, ucieczka z ringu wiąże się z natychmiastową przegraną oraz pogardą ze strony tłumu. Weszłaś stopą w bagno i teraz ono cię pochłonie. Po drugie, wszystkie rodzaje ataku dozwolone. Taktyka nie jest ważna. Masz pokonać przeciwnika i to najważniejsze. Granie nie fair, wskazane. Po trzecie, walczymy do momentu, aż drugi się podda lub straci przytomność. Śmierć również jest uznawana za przegraną. Wszystko jasne?
Te słowa jakoś nie dodały jej morali i najwyraźniej nie temu służyły.
- Zapomniałeś o najważniejszej. - Oboje odwrócili głowy. Rain wskoczył na ring i stanął po środku. – To jej pierwsza walka tutaj i ma prawo do potrójnego pojedynku.
Cin Cin się roześmiał.
-Prawda. A kto będzie jej armią? Ten kaleczniak?
- Ja. – odparł Rain.
Alison nie bardzo wiedziała, co się dzieje.
- To dwójka, a potrzebne są trzy osoby.
- Ciebie to również obowiązuje.
- Ja nie mam z tym problemu. - Spojrzał za siebie i skinął na kogoś w tłumie. Chwilę potem przy jego ramionach stanęła dwójka innych, równie imponujących wielkoludów. – Gdzie wasz trzeci?
- Co się dzieje? – spytała cicho Alison
- Potrzebujemy trzeciej osoby.
- Zdążyłam zauważyć. Masz tu jakiś przyjaciół?
- Nie szaleńców, którzy piszą się na śmierć. Brawo, kobieto.
- Hej! Nikt cię nie prosił żebyś tutaj przylazł.
- I co? – zapytał głośno Cin Cin – Chyba jednak będzie walka jeden na jednego.
Uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy przyprawił Alison o mdłości.
- I co teraz? – syknęła
- Zejdź z drogi, Rain! – warknął osiłek – Chyba, że ktoś inny ma to za ciebie zrobić.
Zerknął na chłopaków, dając im znak. Dwójka wielkoludów bez wahania ruszyła w jego stronę z zaciśniętymi pięściami. Rain wydał się niewzruszony i nie poruszył się, aż do momentu, w którym jeden z nich chwycił go za ramię. Momentalnie się wykręcił, wyginając rękę przeciwnika tak mocno, aż rozległ się trzask łamanej kości. Następnie skoczył do tyłu i wylądował za plecami Alison.
- Teraz się chowasz? – zdziwiła się
Goryle Cin Cin’a zdążyli się szybko pozbierać i szykowali się do kolejnego ataku. Alison poczuła powiew wiatru, w momencie, w którym brali zamach. Obie ich pięści były wycelowane w twarz Alison. Zamknęła oczy i lekko się skuliła.
Nic się nie wydarzyło.
Rozchyliła powieki. Widziała przed sobą dwóch wściekłych osiłków z brutalną siłą starających się w nich uderzyć. Alison i Raina, chroniła jakaś niewidzialna powłoka, jakby szklana szyba, dzięki której byli dla nich nieosiągalni. Znów przeszył ją ten sam chłód, co w momencie, w którym ją mijał. Wykręciła głowę by na niego spojrzeć. Jego twarz pozostała bez wyrazu.
- Jestem Alison. – powiedziała – Może jestem kobietą, ale na imię mam Alison.
Jeśli spodziewała się jakiejś reakcji to na pewno nie prychnięcia krótkim śmiechem.
- Zdecydowanie. – przyznał
- Dobra, koniec tego cyrku!
Na ring wszedł kolejny mężczyzna, tym razem wyglądający bardziej widowiskowo niż reszta. Może przebijał i samego Raina.  Czarne, puszyste włosy miał zakryte kowbojskim kapeluszem. Blask reflektorów odbijał się od szybek jego ciemnych okularów oraz brązowej butelki piwa, którą trzymał w dłoni. Na sobie nie miał nic poza skórzanymi spodniami, parą butów oraz niechlujnie zarzuconą, skąpą kamizelką. Jego ciało było pokryte czarnymi paskami, szramami i plamami namalowanymi dobrej jakości farbą. Ręce miał jakby przydymione, albo ubrudzone w sadzy, co pewnie było zamierzonym efektem. Alison mogłaby się założyć, że oczy miał pomalowane tak samo jak Rain.
- Tutaj toczy się walka, Jake. – warknął Cin Cin
- Właśnie widzę. – znacząco spojrzał na osiłków, którzy dalej z uporem próbowali przebić się przez niewidzialną powłokę. Alison miała wrażenie, że widzi jej przebłyski za każdym razem, kiedy ich pięści uderzają o jej powierzchnie. – Cokolwiek się tutaj dzieje, ma się skończyć. Szefostwo ma z tobą do pogadania. – wskazał na Raina
Pojawienie się w zdaniu słowa „szefostwo” zmieniło wszystko. Ktokolwiek do niego należał, miał autorytet. Cin Cin zrezygnowany i wściekły przywołał do siebie osiłków i cała trójka zeszła posłusznie z ringu.
Rain wyszedł zza pleców Alison i podał dłoń mężczyźnie, który być może uratował im skórę.
- Dzięki, Jake. Kiedyś się odwdzięczę.
- Tak się z tym nie śpiesz, bo ja wcale nie blefowałem. Oni naprawdę chcą cię u siebie i ją też.
- Mnie? – zdziwiła się
- Jakaś nowa ryba pływa w ich stawie. Nie wiem, kto to jest. – kontynuował dalej – Jeszcze gościa nie widziałem, ale ostatnio przywołują do biura większości zawodników. Coś się kroi i nie wiem, czy wyjdzie nam to na dobre.
Rain z uwagą wysłuchiwał ostrzeżeń przyjaciela i najwyraźniej potraktował je poważnie.
- Dobra, zobaczmy, co dla mnie mają. Prowadź.
W spokoju i bez żadnych problemów, czy krzywych spojrzeń zeszli z ringu. Jake z Rainem szli z przodu i przez cały czas o czymś rozmawiali. Alison próbowała cokolwiek usłyszeć, ale panujący hałas i nowa fascynacja tłumu kolejną walką uniemożliwiała jej to całkowicie. Dopiero, kiedy wyszli przez drzwi do kolejnego pomieszczenia, mogła odetchnąć z ulgą. Głowa zaczynała jej już pękać od tego harmidru.
- Poczekam tutaj. – powiedział Jake
Rain skinął na niego głową i bez dalszych słów  ruszył metalowymi schodami na górę. 

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział 3


               Od wyjazdu Alison nie było chwili, w której Chris mógłby usiąść i w spokoju odpocząć. Pracował za trzech i chodził jak na szpilkach, postępując ostrożnie, a przede wszystkim martwiąc się o przyjaciela. Sprawy stadne dawały mu możliwość chwilowego zapomnienia o złym stanie Drake’a, ale kiedy wracał do domu, wszystko napierało na niego jak lawina. Kiedy nie uczestniczył w przeszukiwaniu miasta, godzinami przesiadywał w jego pokoju, wsłuchując się w słabe bicie jego serca. Puki istniał ten dźwięk, istniała nadzieja. Niestety nie tylko to był w stanie wykryć. Nierytmiczne rzężenie, jakby odgłos ocierających się o siebie ziaren piasku. Srebro przemieszczało się po jego ciele, przez cały czas. Chris mógł sobie tylko wyobrażać, jakie cierpienie mu to sprawia. Metal wżerał się w jego ciało, z każdą sekundą odbierając jego szansę na wyzdrowienie. Obrażenia, jakie odniósł Drake były poważne. Gdyby był człowiekiem jego organizm już dawno by się poddał. Niestety jego regeneracja nie była o wiele skuteczniejsza od naturalnych do tego zdolności zwyczajnych ludzi.
- Nie możesz zrobić już nic więcej? – pytał za każdym razem Chris, jak tylko widział na swojej drodze Darrena.
Odpowiedź zawsze brzmiała tak samo.
- Gdybym potrafił, pomógłbym mu z tym walczyć.
Sam czarownik nie miał o wiele łatwiej od Chrisa. Przez większość swojego czasu przesłuchiwał Aeirin, starając się wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje na temat osoby, której służył Juan. Udało im się już ustalić, że takowa istnieje, ale jej dane osobowe, albo choćby miejsce przebywania nadal były nieznane. Darren zaczął podejrzewać, że nawet ona sama tego nie wie.
- Idziesz dzisiaj spotkać się z ocalonymi? – zapytał czarownik, wchodząc do pokoju Drake’a.
- Chyba zostanę w domu. – odparł bez przekonania Chris. Spoglądał w okno i wpatrywał się jak miasto powoli budzi się do życia. Ludzie zaczęli pojedynczo wypełzać na ulicę, zaspani śpiesząc się do pracy. Ich życie opierało się na codziennej gonitwie i towarzyszącej temu wszystkiemu monotoniczności. Chris czasami miał ochotę rzucić to wszystko i zacząć żyć jak normalny człowiek. Brakowało mu już wytrwałości, by brnąć dalej przez własne życie. Momenty załamania przychodziły coraz częściej.
- Wiem, że chcesz odzyskać swojego przyjaciela z powrotem, ale czy nie lepiej byłoby dla niego gdybyś pozwolił mu odejść.
- To nie jest lepsze, tylko łatwiejsze. – powiedział cicho.
Błagał by ten moment nigdy nie nadszedł. Nie chciał decydować o losie przyjaciela zamiast niego.
- Wiesz, że możesz czekać na coś, co nigdy nie nadejdzie?
- On się obudzi. Musi. – zmierzył czarownika posępnym spojrzeniem.
Nie złościł się na Darrena, za to, że myślał rozsądnie. Oszczędzenie bólu najdroższej osobie, takie właśnie się wydaje, ale Chris i tak wiedział swoje. Miał pewność, że Drake by tego nie chciał. Zniósłby najgorsze byle tylko móc jeszcze raz spojrzeć na świat, by się z nią spotkać. Być może to właśnie Alison była tą, która nie pozwalała mu się poddawać. Może tylko dzięki niej, jego serce jeszcze biło.
- Jest zbyt uparty by odpuścić. – stwierdził Darren – Kiedy przyniosłeś go do mnie tamtej nocy, byłem pewien, że nie przeżyje. Był tak słaby i młody. Większość dorosłych wilkołaków nie przetrwałaby tego, co on. Zdecydowanie jest wyjątkowy, ale czy tym razem to wystarczy?
Czarownik już miał się odwrócić i odejść, ale Chris nagle się odezwał. Głosu tak przepełnionego żalem i strachem Darren nie słyszał już dawno.
- Słyszę jak jego serce słabnie. Z godziny na godzinę. W takim tempie nie dożyje jutra.
Po jego twarzy po raz pierwszy spłynęły łzy. Przez cały ten czas wypierał fakt, że Drake może się już nie wygrzebać. Jednak zaprzeczenie nie mogło trwać wiecznie.
- Boję się.
Darren zobaczył w nim tego samego młodego chłopca, który lata temu ostatkiem sił stanął w drzwiach jego domu, z zakrwawionym przyjacielem na rękach. Strach, jaki krył się w jego oczach, zmroził czarownikowi krew w żyłach. Mimo wszystko Chris, ani przez moment nie stracił jasności myślenia. Bez wahania, ani zastanowienia robił wszystko, co mu się nakazało, byle tylko ocalić osobę, która była dla niego niczym brat.
- Boję się, że nie dam rady normalnie żyć, bez niego. Kiedy mi powiedziałeś, że to tylko kwestia kilku lat zanim jego organizm na dobre przestanie walczyć, myślałem, że jestem gotowy, ale teraz wiem, że tak nie jest. Nie da się być przygotowanym na coś takiego. Nie potrafię pozwolić mu odejść.
Darren żył już wystarczająco długo by żegnać bliskie mu osoby, by widzieć, jakie trudne to jest dla innych. Tak naprawdę nie ma słów, które mogłyby jakkolwiek pomóc w takiej sytuacji. Każdy musi znaleźć własny sposób by sobie z tym poradzić.

* * *

Głośna rozmowa wyrwała Alison ze snu. Nadal leżała na starej kanapie w zakurzonej piwnicy. Rozmasowała obolały kark i mrużąc oczy starała się dostrzec źródło głosów. Całkowicie się przebudziła, kiedy na horyzoncie ujrzała Rognera o coś wykłócającego się z czarnowłosym.
- Potrzebuję tych informacji.
- Tydzień bez pierścienia.
- Nie będę się z tobą targował, chłopcze. – burknął czarownik
Blada twarz pozostała bez wyrazu, oczy nieruchomo i z uporem wpatrywały się w Rognera. Nawet stąd Alison dostrzegła ich magicznie kryształową barwę. Musiała przyznać, że ciemny makijaż lepiej je uwydatnia.
Nie skupiając się jednak dłużej na nieznajomym, ruszyła zdenerwowana w stronę czarownika. Stał do niej odwrócony plecami, więc musiała go szarpnąć za bark, by na nią spojrzał. Zrobiła to nieco bardziej brutalnie niż planowała, ale złość pozbawiła ją wyrzutów sumienia.
- Co to do cholery miało być? – wybuchła – W ten sposób chcesz mi pomóc? Zamykając w piwnicy? Wielkie dzięki, ale obejdzie się bez tych uprzejmości.
Zdziwienie, jakie pojawiło się na twarzy czarownika było niczym wisienka na torcie. Zerknął przelotnie na postać obok, która najwyraźniej nie zamierzała się wtrącać. Stał na swoim miejscu i z uwagą przypatrywał się całej sytuacji.
 - Alison, musieliśmy zdobyć pewne informacje. – ku jej zaskoczeniu to nie Rogner powiedział te słowa.
Odwróciła się, dopiero teraz zdając sobie sprawę z obecności przyjaciela.
- Wiedziałeś o tym?
- Pozwól nam wszystko wyjaśnić.
Cofnęła się o krok, nie wierząc w środku jakiego bałaganu się znalazła. Dosłownie i w przenośni.
- Mogłeś chociaż powiedzieć. – syknęła
- Nie mogłem. – odpowiedział cicho
- Brednie!
Już właściwie nie wiedziała, na co i na kogo jest zła. To było jakby wściekłość złapała ją w swoje objęcia i nie pozwoliła się wydostać. Chciała się uspokoić, ale nie miała takiej możliwości. Potrzebowała samotności, by zapobiec dalszym napadom furii. Szybko wybiegła z piwnicy. Nie zatrzymała się dopóki nie stanęła na zewnątrz. Dopiero wtedy pochyliła się do przodu, ciężko dysząc. Żołądek miała ściśnięty i gdyby cokolwiek się w nim znajdowało na pewno by to zwróciła. Po kilku głębszych wdechach zdołała się wyprostować. Mdłości ustały, ale świat wirował jakby była na karuzeli.
Nie wiedziała, która jest godzina, ale niebo zdążyło już przykryć się gwiazdami. Odepchnęła od siebie myśl, że musiała tam siedzieć cały dzień, bo to tylko jeszcze bardziej ją denerwowało. Miała wielką ochotę coś zniszczyć, rozwalić, rozerwać na kawałki. Pierwszym, co się napatoczyło, był wysoki metalowy śmietnik. Musząc się wyładować, zamachnęła się i posłała kubłowi mocnego kopniaka. Pojemnik wyleciał wysoko w powietrze i wylądował na masce samochodu, zaparkowanego przy chodniku. Rozległ się głośny alarm, a tuż za nim rozbłysły szyby w oknach.
Zanim zdenerwowany właściciel auta zdążył wyjść na zewnątrz, ktoś szarpnął Alison za ramię i zmusił do biegu. Od razu rozpoznała go po obdartych, czarnych ubraniach. Bez słowa ruszył sprintem przed siebie. Nie chcąc narażać się sąsiadom, skoczyła za nim.
Biegli jeszcze długo nawet po tym jak piszczący alarm przestał docierać do jej uszu. Alison nie czuła zmęczenia. Gdyby mogła już nigdy by się nie zatrzymała. W końcu to on zarządził przerwę. Wyhamował bez ostrzeżenia, tak gwałtownie, że Alison musiała zawrócić kilka kroków. Podobnie jak ona nie wydawał się przejęty długim sprintem. Twarz miał spokojną i skupioną. Wpatrywał się w nią małymi oczami, już obdarzonymi ciemnym make-upem. Dresowe spodnie zamienił na czarne, powycierane jeansy oraz skórzaną kurtkę.
-Gdzie jesteśmy? – spytała rozglądając się dookoła.
Stali pośrodku wąskiej uliczki, nieoświetlonej przez żadną z latarń. Było ciemno, ale wzrok Alison ostatnio lepiej tolerował brak światła. Z budynku przed nimi dochodziły dziwne dźwięki aplauzu oraz krzyki dezaprobaty. Przekrzywiła głowę, starając się wyczytać coś ze zniszczonego logo.
- Leng y damne? – Nie była pewna, czy dobrze to zrozumiała. Wyglądało jakby brakowało kilku liter.
- To miejsce dla takich jak my. – stwierdził
Powiedział to tak poważnym i głębokim głosem, że aż stanęły jej włosy na karku.
- A co mamy ze sobą wspólnego? – zainteresowała się
Już myślała, że nawiążą normalną konwersacje, ale on standardowo nic więcej nie powiedział, tylko ruszył ku wejściu, które tak jakby można było się spodziewać wcale nie było z przodu. By nie stać jak słup soli na środku drogi, poszła za nim. Pomijając fakt, że wcale nie chciała wracać do domu, a włóczenie się po nieznanym mieście mogłoby się źle skończyć.
Jak tylko przekroczyli próg, dwa razy przechodząc przez grube, metalowe drzwi od razu zalała ją fala gorąca i smrodu. Wielka hala pełna była różnych ludzi, albo stworów, które w dużym stopniu przypominali takowych. Gęste powietrze przepełnione było odorem potu, papierosów i alkoholu. Było tłoczno jak na bazarze, wszyscy gdzieś się przepychali, albo starali się ustać w pionie. Dla niektórych było to trudniejsze niż mogłoby się zdawać. Alison przeszła zaledwie kilka kroków, ale już mogła stwierdzić, że ponad połowa osób tutaj nie jest w trzeźwym stanie. Pełno było zalanych w trzy dupy osiłków oraz zjaranej i naćpanej młodzieży. Alison zaczęła wątpić, czy aby na pewno dobrze ją ocenił. Dopiero potem dostrzegła główny powód zgromadzenia. Na samym środku sali, na lekkim podwyższeniu stał ogrodzony metalową siatką ring, na którym brutalnie biła się jakaś para mężczyzn.
               Czarnowłosy na moment się zatrzymał by spojrzeć na bijatykę. Szybko jednak zrezygnował i ruszył w stronę mniej tłocznego okręgu. Oparł się o coś, co służyło za bar i zapalił papierosa.
- Raczej nie wyglądasz na takiego, co bije się na ringu. – stwierdziła, jeszcze raz patrząc na jego chudą sylwetkę.
- Nie siła jest moim atutem. – odpowiedział otwarcie
Zrezygnowała z dalszego drążenia tematu.
- Dlaczego sądzisz, że tutaj pasuję? – zdziwiła się, patrząc jak jakaś pijana kobieta ostatkiem sił próbuje wywlec nieprzytomnego mężczyznę, głośno przy tym rechocząc. W sumie On mógł czuć się tutaj jak wśród swoich. Duża część przebywających tutaj osób miała zbliżony wygląd, choć jeszcze nie znalazła kogoś, kto mógłby wywrzeć na niej takie wrażenie, jakie wywarł On, kiedy pierwszy raz go zobaczyła. Może to przez swoje wewnętrzne opanowanie oraz hipnotyzujący bezruch, w jaki popadał. Alison zastanawiała się, czy to jest jego sposób na wyżycie się.
- Chcesz komuś obić ryj? Tutaj dostaniesz za to pieniądze. – odpowiedział
- To jest dozwolone?
-Nie, ale lokalne władze tutaj nie zaglądają. Uważają je za przeklęte.
-Dlaczego?
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, jakby chciał zapytać, czy ona tak na serio.
- Rain! – krzyknął ktoś z tłumu. Chwile później ktoś mocno wyskakując w górę, zaczął się do nich przepychać.
- Kurwa, tylko nie on. – warknął.
Alison postanowiła się nie odzywać. W końcu przynajmniej znała słowo, na które reaguje. Niski mężczyzna w białym podkoszulku i z nienaturalnie szerokim uśmiechem stanął tuż przed nimi. Miał krótkie, jasne włosy i mocną opaleniznę. Z wyglądu trochę przypominał jej Rayley’a.
- Obstawiłem połowę mojej poprzedniej wygranej, że skopiesz Cin Cin’owi tyłek, tak, że już nigdy tu nie przyjdzie.
- Dzisiaj nie walczę. – odparł Rain, wyrzucając niedopałek na podłogę, która jak się okazało była już nimi zapełniona.
Nowoprzybyły wyciągnął w jego stronę kawałek papieru, wskazując na coś palcem.
- Już ustawiona. Za kilka minut wchodzisz na ring. Ktoś z szefostwa cię wpisał.
Rain wyrwał kartkę i przelotnie na nią zerknął.
- Ktoś za to beknie. – syknął – Zaraz wracam.
Odwrócił się i zniknął gdzieś w tłumie. Blondyn przez chwilę śledził za nim wzrokiem, potem odwrócił się do Alison. Jego oczy się rozszerzyły jakby dopiero teraz ją zobaczył.
- Jesteś z nim? – spytał zaskoczony
- Przyszliśmy razem. – odparła – Jestem Alison.
Wykrzywił usta w grymasie mówiącym „skoro tak twierdzisz”.
- Bobby. Pierwszy raz tutaj jesteś,co?
- Tak, niedawno przyjechałam do Aberdeen.
- Na walki?
- Nie do końca. O co tutaj właściwie chodzi? – szybko zmieniła temat.
- Możesz zapisać się na walkę i albo przegrasz albo wygrasz. Jeśli to drugie to wiadomo, zyskujesz sławę i trochę gotówki, ale jeśli masz słabego przeciwnika to nie jest jej zbyt wiele.
- Jest jakiś ranking, czy co?
Nie wiedziała dlaczego, ale strasznie ją to ciekawiło. Jak mogła fascynować się taką speluną?
- Każde zwycięstwo i każda porażka jest odnotowana. – odpowiedział, sięgając za bar i wyciągając do połowy zapełnioną whisky. – Walka z kimś, kto ma na swoim koncie wiele zwycięstw jest czymś prestiżowym i każdy chce się na nią dostać. Dlatego też wiele walk rozgrywanych jest raczej poza ringiem. Gościu myśli, że może wygrać na przykład z takim Grawaxem i pcha się do walki, a w rezultacie dostaje raz po pysku i jest lokaut.
- Ten Grawax to jakiś champion.
- Jeden z lepszych. – przyznał – Sam skopałbym mu tyłek, ale wiesz, nie chcę go ośmieszać.
Wzruszył ramionami i pociągnął solidnego łyka. Kiedy odwrócił głowę, Alison dostrzegła mieniącą się łunę biegnącą wzdłuż jego policzka. Wyglądała jak dobrze wypolerowany metal, ukryty tuż pod skórą.
Zauważył, że mu się przygląda.
- Taa. Jak większość tutaj nie jestem zwyczajny. – Mrugnął do niej. – Zresztą ty też nie.
 - Co to ma znaczyć?
Nim zdążyła zareagować sięgnął po jej rękę i wskazał na przedramię.
- Demoniczny jad. Da się to wyczuć. Co cię dorwało?
Zawahała się, zdezorientowana tym, że tak szybko to określił. Nie sądziła, że jest to tak oczywiste.
- Potępiony.
Niemal się nie zakrztusił swoim trunkiem.
- To czym ty jesteś? – wykasłał
- Ty masz metal pod skórą, a mną się dziwisz?
- Nie, nie, nie. – zaprotestował od razu – Po prostu nie spotkałem się z kimś, kto to przeżył, ale to chyba wyjaśnia, dlaczego przyszłaś z Rainem. – Zorientował się, że Alison nie ma bladego pojęcia, o czym mówi, więc dokończył. – No wiesz, o nim też jest sporo plotek. Nikt właściwie nie wie, czym on jest. Zjawił się tutaj kilka lat temu i okazał się nieźle denerwującym wrzodem. Rozgromił większość z najlepszych w przeciągu tygodnia. Niektórzy sądzą, że sam diabeł miewa nad nim pieczę.
- Nie wiem, jakim stworzeniem jest, ale ja jestem Zmiennokształtnym, któremu gorzej się powiodło, jasne?
Nie mając już dłużej ochoty na jego towarzystwo, odsunęła się od baru i ruszyła na poszukiwania Raina, o ile tak naprawdę się nazywał.

środa, 11 lutego 2015

Rozdział 2

Noc była ciężka. Alison nie potrafiła zmusić się do snu w obcym miejscu, tak daleko od rodzinnego miasta. Nieustannie wierciła się na łóżku, starając znaleźć najwygodniejszą pozycje. Pokój, który jej przydzielono nie był duży, ani jakoś ekstremalnie wyposażony. Kilka szafek, w których powinna schować swoje ubrania, miejsce do spania oraz jeden nocny stolik. Leżąc na kołdrze, wpatrywała się w widok za oknem. Miasto było intensywnie oświetlone przez wysokie latarnie, mimo tego nie mogło się równać z Jacksonville. Alison pomyślała, że wcale nie byłoby jej tutaj źle. Gdyby tylko miała wszystkich, na których jej zależy przy sobie. Byłaby wtedy spokojniejsza. A tak nie mogła robić nic poza stałym sprawdzaniem komórki. Liczyła na jakieś nowe wiadomości od Chrisa, jednak żadnych nie dostała od momentu przyjazdu.
Zrezygnowana obróciła się na bok. Kevin i Shila na pewno już dawno odpłynęli w głęboki sen. Widziała jak bardzo byli zmęczeni. Ona również, ale nie na tyle by móc zasnąć. Ciekawił ją chłopak, którego widziała. Starała się o nim nie myśleć, ale nie potrafiła odseparować się od niego na stałe. To było dziwne uczucie. Jakby coś w środku przyciągało ją do niego, ale nie był to pociąg fizyczny. W przeciągu tych kilku sekund dostrzegła, że jego uroda nie należy do przeciętnych, ale to było coś innego. Nie myślała o nim w ten sposób. Właściwie sama nie potrafiła tego wyjaśnić. Nigdy wcześniej tak się nie czuła. To Drake był jej sercem, ale ta tajemnicza postać wżerała się w jej umysł. Alison nie wiedziała, co w tej chwili miała silniejsze.
Przerzucając się z jednej strony na drugą, spróbowała policzyć od zera do stu, a potem z powrotem. Kiedy była już przy siedemdziesięciu, usłyszała, jakiś hałas na korytarzu. Odruchowo spojrzała na zegarek. Było kilka minut po pierwszej w nocy. Kto o tej godzinie też nie mógł zasnąć? Może to Kevin? On też często nie potrafił się zaaklimatyzować.
Ulegając ciekawości wyszła z pokoju i skierowała się w stronę kuchni. W domu było ciemno, jedyne światło dochodziło z kuchni, a konkretnie z otwartej lodówki, w której drzwiach stał owy tajemniczy chłopak. Niechlujnie o nią oparty, wpatrywał się w jej wnętrze w bezruchu. Alison w ciszy mu się przypatrywała. Miał na sobie to samo ubranie co poprzednio z tym, że bardziej wygniecione i brudne. Jasne światło idealnie podkreślało jego ostre rysy twarzy i bladą karnacje.  Mijały minuty, a on nawet przez moment się nie poruszył. Alison zaczynała myśleć, że może wpadł w jakiś stan hibernacji, albo lunatykuje. Tylko, czy wtedy nie byłby w piżamie? W sumie to nie zdziwiłaby się gdyby spał w takim ubraniu. Zdecydowanie nie należał do zwyczajnych osób.
 -Ykhm. – odchrząknęła – Wszystko w porządku? Nie znam się na urządzeniach chłodzących, ale patrzenie się w nie godzinami nie sprawi, że pojawi się w nich coś nowego.
Nie zareagował, więc kontynuowała.
- Widzieliśmy się dziś wieczorem, ale tak szybko wyszedłeś, że nie zdążyłam się przedstawić. Razem z przyjaciółmi zostaniemy tutaj przez jakiś czas, więc pomyślałam, że może warto to zrobić. Jestem Alison.
Spojrzała na niego wyczekująco.
- A ty kim jesteś? – ciągnęła
- A ja jestem… - Zrezygnowanym ruchem zamknął lodówkę. - … niezainteresowany.
Przeczesał włosy palcami i nie zwracając na nią uwagi skierował się na górę. Alison była nieco zdumiona, ale prawdziwe zaskoczenie przyszło w momencie, w którym ją mijał. Nie dotknął jej nawet przez chwilę, ale miała wrażenie, że przez jej ciało przeszła chłodna łuna. Zupełnie jakby pewien rodzaj zimna ciągnął się za nim niczym peleryna. Była pewna, że sobie tego nie wyobraziła, ale cóż mogła zrobić? Nie poznała nawet jego imienia, więc nie miała co liczyć na jakąś dłuższą rozmowę.

* * *
               
Zdeterminowane i irytujące bębnienie zmusiło ją by otworzyła oczy. Ktoś dobijał się do drzwi jej pokoju, ale odgłos był nieco cichszy, niż jej się zdawało. Zmęczonym ruchem przeczesała włosy i zmrużyła oczy przed blaskiem słońca. Świeciło niezwykle intensywnie tego dnia.
- Czego chcesz? – wymamrotała trzymając głowę przy poduszce.
- Jeszcze śpisz? – dobiegło dziwne pytanie, a następnie do środka wmaszerował Kevin, patrząc na nią zdziwionym wzrokiem. – Już dawno minęło południe.
- Co? – gwałtownie spojrzała na zegarek. Rzeczywiście.
- O której się położyłaś?
- Nie pamiętam. – odpowiedziała szczerze – Ale chyba późno.
- To ta zmiana czasu. Musimy się przyzwyczaić. Niektórym wychodzi to lepiej. – uśmiechnął się dumny, że tym razem to on odgrywa rolę porannego ptaszka.
- Nagród nie przewidujemy. – odparła i zaczęła gramolić się z łóżka.
Bez słowa więcej ruszyła do łazienki, do której miała bezpośredni dostęp. Złapała pierwsze lepsze ubrania z torby i zamknęła drzwi. W pomieszczeniu nie było okien, wiec musiała zapalić żarówkę. Jak tylko jej blask rozświetlił łazienkę, od razu zakryła oczy dłonią.
- Żarówki mają napędzane reaktorem jądrowym, czy co?
Zrezygnowana zgasiła światło, zdając się na swój zwierzęcy wzrok. Ciemność była o wiele lepsza, a poruszanie się w niej nie było aż tak trudne jak myślała. Widziała wyraźnie każdy kontur i bez problemu mogła doprowadzić się do ładu. Dziesięć minut później była już z powrotem w pokoju. Kevin siedział na łóżku i patrzył na nią wyczekująco.
- Wiesz, że Rogner nie będzie nam kazał płacić ekstra za prąd, nie?
- A kto wie?
Pytaniem zbyła jego dalsze drążenie tematu. Nie była w nastroju na takie przekomarzanie, co nie było w jej stylu. To zawsze z Kevinem droczyła się najdłużej i uwielbiała momenty, w których udawało jej się go przegadać. Może już z tego wyrosła, albo była zbyt zmęczona? Czuła się jakby w ogóle nie spała i najchętniej od razu wróciłaby do łóżka. Zamiast tego usiadła na podłodze i wpatrywała się w podłogę.
- Jak ręka? – zagadał, kiedy cisza się przedłużała
- Chyba w porządku. Piecze tak samo jak wcześniej.
- Sporo o tym myślałem. - Spojrzała na niego z zainteresowaniem. – No wiesz o tej całej akceptacji, czy jak to się nazywa…
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, Kevin. – wtrąciła – Nie jestem jeszcze gotowa, by o tym rozmawiać.
W głębi serca Alison bała się tego, co może się z nią stać. Widziała, co robili i jak zachowywali się Potępieni. W ich oczach nie było emocji tylko pustka, którą łatwo można było zapełnić rozkazami. Nie wiedziała, czy miałaby w sobie na tyle siły by zapanować nad ciemnością, która już zmierzała do jej serca.
- Wiesz, że jestem tutaj dla ciebie. – Przysiadł się do niej i złapał ją za dłoń. – Uszanuję twoją decyzje jakakolwiek by ona nie była, ale pamiętaj, że drogi są tylko dwie, a ja nie chciałbym żebyś wybrała tą gorszą.
- A która właściwie jest gorsza? – wypaliła
- Śmierć, czy bycie bezdusznym demonem?
Nie przejęła się zszokowanym wyrazem twarzy przyjaciela. Gwałtownie wstała i wyszła z pokoju. Nie obejrzała się, czy ruszył za nią. Nie obchodziło jej to. Jak tylko wybiegła na korytarz napotkała na swojej drodze czarownika, który z dziwnym uśmiechem jej się przyglądał.
- Cieszę się, że już wstałaś. Ponieważ czasu jest niewiele jest coś, co musimy załatwić, co ułatwi mi zdiagnozowanie jak wielką dawkę jadu otrzymałaś. Myślę, że jesteś gotowa by zacząć.
Nim zdążyła odpowiedzieć, czarownik wykonał dziwny gest, po którym gdzieś nad ich głowami rozniósł się ogromny huk, jakby ktoś powywracał meble. Dosłownie sekundę później na schodach stanął rozwścieczony, czarnowłosy chłopak.
Jednak nosił piżamę – zauważyła, przyglądając się długim czarnym dresom. Przynajmniej coś, co można było uznać za piżamę, bo nie miał na sobie nic więcej. Alison dostrzegła jak bardzo był chudy. Mógłby przebić samego Kevina w najciemniejszych okresach życia, kiedy widziało się na nim praktycznie wszystkie żebra. Z tym, że u nieznajomego chłopaka taka budowa dziwnie pasowała i nie wyglądało to jak anorektyczne wychudzenie. Był wystarczająco wysoki by to wszystko zamaskować. Poza tym Alison, widziała już poprzedniego wieczoru jego długie, kościste nogi, więc nie mogła się dziwić, że wyżej jest tak samo. Co więcej duża część jego skóry była zakryta przez tatuaże nieokreślonych kształtów. Prawa ręka była nimi całkowicie zakryta i wyglądała jakby ktoś wysmarował go czarną farbą. Wzory nakładały się na siebie w taki sposób, że z daleka nie rozpoznawało się, co właściwie przedstawiają. Kilka pojedynczych znaków miał też na piersi oraz drugim przedramieniu, na którym widniał jakiś napis.
- Cholera, przecież jest środek dnia! – warknął na czarownika
- Dla ciebie zaczął się już wieczór. – oznajmił Rogner, nieprzejęty wybuchem złości. – Schodzimy do piwnicy.
Chłopak ostentacyjnie przewrócił oczami, ale bez słowa sprzeciwu ruszył w nakazanym kierunku. Następnie to samo zrobiła Alison, a za nią czarownik.
Piwnica miała nieco większą powierzchnię niż sam dom. Przynajmniej taka się wydawała mimo nagminnego zagracenia i pajęczyn. Pomijając kurz i walające się śmieci, była urządzona jak pomieszczenie, w którym ktoś kiedyś mieszkał. Kilka powycieranych, skórzanych kanap, fotele w tym samym stanie, telewizor, którego nie widziała na górze, wieża oraz wiele innych elektronicznych urządzeń.
- Co takiego będziemy robić, że musieliśmy zejść aż do piwnicy?
- Ja nic.  – stwierdził czarownik, który zamiast zejść całkowicie na dół stał przy drzwiach. – Ale wy powinniście się rozgościć.
Po tych słowach wyszedł na zewnątrz i zatrzasnął drzwi. Alison od razu ruszyła w ich stronę i zaczęła szarpać się z klamką.
- Co to ma znaczyć? – krzyknęła uderzając w ich powierzchnię.
Odpowiedzi nie otrzymała. Nie słyszała też niczego, co mogłoby wskazywać na obecność czarownika. Żadnych szmerów, szurania, czy choćby bicia serca.
Nie do końca rozumiejąc, co właściwie miało miejsce odwróciła się z powrotem. Nieznajomy najwyraźniej się nie przejął. Rozsiadł się na jednej z kanap, obserwując stertę gratów, które ustawione były w jednym z kątów.
Alison odpuściła sobie jakąkolwiek próbę rozmowy z nim, sądząc, że i tak nie otrzyma odpowiedzi. Zamiast niepotrzebnie się trudzić, zaczęła bezczynnie krążyć po pomieszczeniu. Nie miała zegarka, ale czas wydawał się dłużyć. Zwyczajnie się nudziła, mimo, że kilkakrotnie zmieniała trasę oraz kierunek swoich wędrówek. Nie mogła przy tym przeoczyć, że w momencie, w którym dostatecznie blisko mijała chłopaka, przeszywał ją ten sam, niewyjaśniony chłód. Musiał zauważyć, że Alison zaczyna coś podejrzewać, bo po kilku godzinach sam zaczął rozmowę.
 - Z jakim demonem zadarłaś, kobieto?
Była tak zaskoczona tym, że się odezwał, że niemal nie odskoczyła. Głos miał tak samo głęboki jak zapamiętała. Niezwykle dojrzały i niepasujący do jego buntowniczego wyglądu. Chociaż teraz jak był tylko w spodniach, nie wyglądał już aż tak intrygująco, chociaż nadal w nieznany jej sposób ją przyciągał.
- Czy jak ci odpowiem, to potem dalej będziesz udawał, że mnie tutaj nie ma?
- Zależy jak ciekawą osobą się okażesz. – zerknął na nią całkowicie poważnie. Kryształowe oczy przeszyły ją na wskroś.
 - To już chyba ustaliłeś. – odpowiedziała odwracając się od niego. Nie mogła znieść spojrzenia przeżerającego się przez jej skórę.
Nic więcej nie powiedział. Kiedy cisza się przedłużała, Alison odważyła się na niego zerknąć. Położył się na jednej z kanap i najwyraźniej zasnął. Tak cicho jak tylko potrafiła zbliżyła się na kilka kroków, by lepiej się mu przyjrzeć. Jego klatka piersiowa spokojnie unosiła się i opadała, a oczy co jakiś czas wykonywały gwałtowny ruch pod zamkniętymi powiekami. Zdecydowanie pogrążył się we śnie. Właściwie Alison była tak zmęczona, że najchętniej zrobiłaby to samo. Jednak czysta ciekawość zabraniała jej tego. Stanęła po drugiej stronie oparcia i lekko się wychylając, przejechała po nim wzrokiem. Zauważyła, że tatuaże na jego ramieniu przedstawiają głównie pióra, które w dziwny sposób się ze sobą łączyły, biegnąc po całej ręce i docierając aż do szyi. Co jakiś czas pojawiały się dziwne symbole, których znaczenia nie znała. Powędrowała dalej koncentrując się na dużym tatuażu na lewym obojczyku. Nie było to nic niezwykłego, chociaż było dość dziwnym pomysłem. Trzy nierówne kreski, jakby ślady po pazurach. To napisu Alison ciekawa była najbardziej. Nie znała tego języka, a pismo było tak zawiłe, że z trudem mogła je odczytać.
Per aspera…
Nagle się poruszył, zakładając ramię za głowę i całkowicie zasłaniając napis. Jednak jej oczom ukazał się nowy, tuż pod żebrami. Był tak mały, że ledwo widoczny. Zwyczajna gwiazda, a raczej jej kontury. Dziwne miejsce jak na tak mały znak-pomyślała.
Westchnęła i oparła się o kanapę. Co niby miałaby tutaj robić i jak długo zostać? Co to da Rognerowi, że zamknie ją na kilka godzin z mało otwartym towarzysko facetem?
W końcu jej ciało nie wytrzymało i zwyczajnie musiała się położyć. Wybrała sobie sofę stojącą jak najdalej w kącie i nie narzekając zbyt długo na niekomfortowe poduchy, zasnęła. 

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 1

Słońce powoli chowało się daleko za horyzontem w momencie, w którym przylecieli na lotnisko w Aberdeen. Miasteczko tak bardzo różniło się od potężnego Jacksonville. Alison polubiła to miejsce w momencie, w którym zaczęli kierować się do centrum. Właściwie nie było dużej różnicy między obrzeżami, a środkową częścią. Im głębiej wjeżdżało się do miasta tym zabudowy były gęstsze, ale nic poza tym. Dom na domie, a większość z nich to zwyczajne parterówki. Nie było potężnych wieżowców, ani drapaczy chmur. Nie widziało się tej nowoczesności, wypolerowanych na błysk szklanych gigantów, równo wystrzyżonych krzaków i czystych chodników. Brakowało też najzwyklejszych korków i zatłoczonych miejsc. Aberdeen nie należało do małych miast, ale nie odczuwało się tak jego rozmiarów. Miejsce miało swoją duszę i nie było zapchane przez centra handlowe, czy banki. Wijące się kilometrami alejki, okrążały budowle mieszkalne niczym drugi płot. Alison czuła się jakby kręcili się w kółko, chociaż taksówkarz, zapewniał, że jedzie prawidłowo i, że  należy się do tego zwyczajnie przyzwyczaić. Jako z nowoprzybyłymi podzielił się również z nimi kawałkami z historii miasta, ale Alison niezbyt wsłuchiwała się w jego słowa. Rana na przedramieniu nie dawała jej chwili wytchnienia. Nie bolała tak bardzo jakby można było się tego spodziewać, ale niemiłosiernie swędziała. Zupełnie jakby jakieś robaki krążyły po jej skórze i co jakiś czas wgryzały się w jej tkankę. Miała nie ściągać opatrunku dopóki nie dotrą na miejsce, ale jej samokontrola była na wyczerpaniu. Na szczęście często odbiegała myślami daleko stąd, przynajmniej na moment zapominając o nieprzyjemnym pieczeniu. Martwiła się o tych, których zostawiła w Jacksonville. Bała się o Drake’a, a fakt, że nie mogła go nawet zobaczyć, przyprawiał ją o dziwne ukłucie w brzuchu. Obecność Kevina dodawała jej otuchy, a jego nietypowa fryzura całkowicie ją rozpraszała. Obiecała, że powstrzyma się od komentarzy, ale czasami zwyczajnie nie potrafiła się powstrzymać.
 - Teraz zmienisz swój styl i staniesz się punkiem?
 - To… - zaczął energicznie machać dłonią dookoła głowy – …nie jest na zawsze. Blizny zapewne zostaną, ale włosy muszą odrosnąć. Prawda? – skierował się do Shili, która milczała od samego wyjazdu z lotniska.
 - Zapewne. – mruknęła wymijająco
 - Zapewne? – wydał się zszokowany – Obiecałaś, że odzyskam je całkowicie.
- Nie zgodziłbyś się na znaki gdybym powiedziała inaczej. – stwierdziła
- To prawda. – zgodziła się Alison – Spokojnie, na pewno odrosną.
Lekko szturchnęła jego ramię by poprawić mu humor. Nie do końca przyniosło to zamierzony rezultat. Najwyraźniej ryzyko, że już nie odzyska swojej złotej grzywy było dla niego poważnym problemem. Z jednej strony Alison cieszyła się, że nic poważniejszego nie zaprząta jego głowy. Obydwoje nie mieli łatwo przez ostatnie miesiące. Alison wiedziała, że po sprawie z Juanem, Kevinowi nie udało się skontaktować z rodzicami. Nadal przekonywał się, że na pewno wyjechali daleko poza granice kraju, do dziadków i do tej pory nie mieli możliwości by dać po sobie znak, co też niosłoby ze sobą pewne ryzyko. W głębi duszy jednak, oboje wiedzieli jak okrutna może być prawda. Z południowego stada nie znaleziono ocalałych. Alison nie miała nawet informacji o Olivii. Ostatni raz widziała ją w mieszkaniu Kevina, kiedy ten jeszcze nic nie pamiętał. Istniała spora szansa, że udało jej się wydostać, ale nie można było mieć całkowitej pewności. Po przylocie, kiedy Alison mogła wreszcie włączyć telefon, odczytała kilka SMS-ów od jej brata o tym, że garstka niedobitków ze stad przeżyła i teraz wszyscy jednoczą się w odnalezieniu innych ocalałych. Wśród nich był między innymi Rayley oraz dwójka wilkołaków, którzy jako pierwsi przedstawili się Alison, kiedy ta wygrała pojedynek. Udało im się wyprowadzić trochę osób podczas zamieszania w starych magazynach. Wśród nich były głównie dzieci. To była niezwykle dobra wiadomość, która niemal od razu poprawiła jej humor. Teraz pozostawało mieć nadzieję, że odnajdą więcej ocalałych i trzy stada być może wreszcie połączą się w jedno, tak jak zawsze marzył jej ojciec. Alison pomyślała, że Chris byłby idealnym alfą. Miał w sobie wszystko, co powinien takowy posiadać. Cierpliwość, siłę, wyrozumiałość oraz niezwykłe zaangażowanie. Pytanie, czy inni zaakceptowaliby jego naturę. To, że nie był wilkołakiem nie miało większego znaczenia, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie podjudzał innych.
- Jesteśmy na miejscu. – oznajmiła Shila, wyciągając pieniądze by zapłacić taksówkarzowi
Alison spojrzała przez okno i wybałuszyła oczy. Samochód stanął przy niewysokim budynku, który wyglądał jak zminimalizowana wersja bloku mieszkalnego. Miał zaledwie cztery piętra i zajmował powierzchnię nie większą, niż dawny dom Alison.
- To nie jest coś, czego można by się spodziewać po tak starym czarowniku, co? – zagadał Kevin
- Do Rognera należy cały budynek. Wynajął go by mieć spokój oraz oszczędzić sobie natarczywych sąsiadów, którzy mogliby się skarżyć na hałasy. – wyjaśniła Shila
- Skąd to wiesz? – zdziwiła się Alison, nadal lekko zszokowana patrząc na budynek
Shila nie odpowiedziała tylko ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Kevin wzruszył ramionami i chwytając ich bagaże podążył za nią. Jak na nieokreślony czas pobytu nie mieli ich zbyt wiele, zaledwie kilka toreb i jeden większy plecak. To był dla Alison nikły znak, że nie zostaną tu na długo. Być może Darren to przewidział, kto wie? – łudziła się.
- Nie przejmujcie się, jeśli wyda się wam zbyt bezpośredni lub grubiański. Żyje już setki lat i zdaje mu się, że już wszystko widział. Nasza w tym głowa by przekonać, go, że twój przypadek nie należy do codziennych.
- Fajnie, że tak to nazywasz. – mruknęła pod nosem Alison, w momencie, kiedy Shila nacisnęła przycisk domofonu.
Po kilku sygnałach odezwał się szorstki, męski głos.
- Nie jestem zainteresowany żadnymi środkami czystości. Mam wszystko, czego potrzeba.
- Tu Shila Ravenwood. Przybywamy od Darrena…
- Och! No tak! Wchodźcie.
Krótki zgrzyt, a potem głos otwieranego zamka. Shila nieco zmieszana sięgnęła po klamkę i weszła do środka. Zaraz za nią Alison i Kevin. Cała trójka stanęła w krótkim korytarzu, na końcu, którego znajdowały się tylko jedne drzwi. Bez wahania skierowali się w ich stronę. Zanim weszli do środka, Shila nabrała powietrza i przez sekundę spojrzała na Alison. Na jej twarzy widniał lekki uśmiech, który mimo jej wdzięku wyglądał na wymuszony. Nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi. Nikt nie przywitał ich w progu. Z daleka dochodziły do nich odgłosy krzątania. Przed sobą mieli strome schody, solidnie obłożone czerwoną wykładziną. Po lewej widniała seria zamkniętych drzwi, natomiast po przeciwnej otwarta przestrzeń salonu, który wąskim przejściem łączył się z kuchnią, z której dochodziły hałasy. Niepewnie weszli do pokoju, szukając gospodarza.
- Siadajcie przy stole, albo coś. – zawołał z sąsiedniego pomieszczenia – Ktoś coś chce? Zapomniałem kupić herbaty, ale mam wodę.
Alison usłyszała stłumione prychnięcie Kevina i mimo woli sama się uśmiechnęła.
- Wystarczy nam woda. –zapewniła Shila mierząc ich wzrokiem. Oczywiście nie było w niej złości. Raczej dyskretny znak by nad sobą zapanowali.
Zanim zdążyli zająć miejsca, na stole pojawiły się trzy szklanki całkowicie wypełnione krystalicznym płynem. Spragnieni upili kilka łyków. Zanim Alison zdążyła dobrze przełknąć tuż przed nią zmaterializował się średniej postury mężczyzna, z zaciekawieniem ją obserwując. Z zaskoczenia niemal na niego napluła. Zdążyła się jednak powstrzymać i z trudem połknęła wodę. Przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej oka. Wydawało się, że nie miał więcej niż trzydzieści pięć lat, ale to była jedynie zewnętrzna powłoka, pod którą namacalna była niezwykła moc. Alison czuła jak potężna była jego aura, zupełnie jakby powietrze wokół niego zostało naładowane.
Jakby wciąż na coś czekał, wyciągnął rękę w jej stronę.
- Rogner Ruinerweel do usług.
- Alison Stevenson.
Uścisnęła jego dłoń, nieco zdeprymowana jego nieustępliwym spojrzeniem. W końcu jednak skupił swoją uwagę na pozostałych, przedstawiając się również im, po czym rozsiadł się na czwartym krześle, wyjaśniając.
- Wybaczcie mi to nietypowe zachowanie. Woda, którą wypiliście jest święcona. Byłem ciekaw twojej reakcji, Alison. Jeśli oczywiście chcecie, możecie dostać cokolwiek zapragniecie do picia.
- Nawet jakbym poprosił o czerwone wino dokladnie z roku 1435? – zaciekawił się Kevin
Alison zauważyła jak Shila napina plecy z obawy na reakcję czarownika. Ten jednak jedynie się roześmiał. Na drewnianym blacie ni stąd ni zowąd pojawiła się smukła butelka, wypełniona winem. Kevin zaskoczony spojrzał na nalepkę.
- Nie wierzę.
- Po świecie łażą stwory, których nie pojmuje ludzka wyobraźnia, a ty nie możesz uwierzyć w butelkę starego wina? – Zakrył usta dłonią i dokończył szeptem. – Między nami, to naprawdę rzadki okaz, więc zachowaj je na wyjątkową okazję.
Kevin nadal oszołomiony, przytaknął głową.
- Jesteśmy wdzięczni, że zgodziłeś się nam pomóc. – Shila przejęła inicjatywę. – To dla nas wiele znaczy.
- Domyślam się, ale osobiście nie mogę wam niczego zagwarantować. Nie spotkałem się z przypadkiem ugryzienia zmiennokształtnego przez jednego z Potępionych, chociaż wiem jak plugawą są zarazą. Ile czasu minęło od ugryzienia?
- Niecała doba. – odpowiedziała Shila
- To niezwykle dużo. Mogę zobaczyć?
Alison spojrzała na przedramię. Bandaż zdążył już przesiąknąć czarnym płynem. Wyciągnęła rękę w jego stronę i zaczęła odwijać opatrunek. Wszyscy w skupieniu obserwowali jej ruchy. Nawet Shila wyciągnęła szyję, by lepiej widzieć. Rana okazała się paskudna i równie paskudnie śmierdziała. Tkanka wokół ugryzienia sczerniała jakby ktoś ją przypalił, a z rany sączył się gęsty płyn, który konsystencją i barwą przypominał smołę.
- Wygląda normalnie tak jak powinno. – westchnął – Jednak twój organizm nie pozwala przenosić się truciźnie w takim tempie jak zazwyczaj.
- To dobrze, czy źle? – spytała Alison
- Zależy jak na to spojrzeć. - Podparł brodę ręką, nadal obserwując jej ranę. - Niestety nie istnieje droga ratunku od tego jadu. Nie da się go w żaden sposób usunąć, co więcej takowa próba definitywnie zakończyłaby się śmiercią. Demoniczne substancje to paskudna sprawa.
- Co więc nam pozostaje? – Kevin dołączył się do dyskusji
Czarownik nabrał powietrza i zaczął się zastanawiać. Skupienie było intensywnie widoczne na jego twarzy. Alison wykorzystała moment ciszy by rozejrzeć się dookoła. Salon nie należał do dużych i nie był jakoś nowocześnie urządzony, podobnie zresztą jak kuchnia. Meble były czysto drewniane, niepolakierowane, o chropowatej powierzchni i ciemnej barwie. Pod ich stopami rozłożony był masywny, bordowy dywan, którego krawędź sięgała korytarza. Zero elektronicznego sprzętu, jedynie niewielkie radio ustawione na komodzie. Wszystko w ciepłych, przyjaznych odcieniach. Alison czuła się trochę jak w domu gdzie mogliby mieszkać jej dziadkowie. Osobiście nigdy ich nie poznała, ale gdyby miałaby kiedyś ich odwiedzić to właśnie tak wyobrażałaby sobie wnętrze ich domu.
- Widzę jedynie jedną opcję, która mogłaby cię zainteresować. – powiedział w końcu – Zaakceptowanie tego.
- Co? – pytanie jednocześnie rozległo się z trzech stron
- Nie do końca w ten sposób, jaki myślicie. Gdybyś była wilkołakiem koniec byłby tylko jeden-przemiana. Organizm zmiennokształtnych jest inny, wyjątkowy. Pochłaniacie każdy rodzaj magii jak gąbki i przystosowujecie się do tego. Przy odrobinie pomocy mogłabyś funkcjonować z tą trucizną prawie normalnie.
- Co oznacza to „prawie”? – zwątpił Kevin
- Przeżyłabyś, ale to może cię przerosnąć. Psychicznie.
- Alison jest silna. – zapewnił
- Nie śmiem wątpić, ale to rodzaj ciemności, która nigdy nie da ci odpocząć. Jeśli ją zaakceptujesz, będzie towarzyszyła ci na każdym kroku, będziesz ją odczuwać, coś jak twoja zła strona. Niewiele osób jest w stanie to znieść.
- Jak bardzo to na mnie wpłynie?
- Całkowicie. – odpowiedział wprost. – Może wpłynąć na twoje zachowanie, osobowość, a nawet na wygląd.
Alison potrzebowała chwili by odetchnąć i wszystko przemyśleć. Nie wiedziała jakiej pomocy lub słów oczekiwała od potężnego czarownika, kiedy do niego jechała. Może łudziła się o lepszy scenariusz, na całkowite ozdrowienie. Niestety świat nie był aż tak piękny, przynajmniej nie jej. Życie często wbijało jej nóż w plecy i pozbawiało sił. Musiała być zdeterminowana, by mimo tylu przeszkód nadal brnąć naprzód.
- Powiedzmy, że bym to zaakceptowała. Co bym musiała zrobić?
- To trochę skomplikowane, ale najłatwiej będzie wspomóc te działanie zaklęciem. Można powiedzieć, że w momencie, w którym się ze mną skontaktowano w twojej sprawie już począłem do niego przygotowania, ale ostatecznie decyzja i tak należy do ciebie.
Kevin ujął jej dłoń i spojrzał głęboko w oczy.
- Nie musisz podejmować jej dzisiaj. – uspokoił ją
- Szczerze to czas jest ograniczony. – wtrącił czarownik. Widząc piorunujący wzrok Kevina, dodał. – Ale jeden dzień nas nie zbawi. Wszyscy powinniście odpocząć. Może pokaże wam pokoje? – zaproponował.
- Wy idźcie. – poleciła Alison
Bez słowa oboje kiwnęli głowami i wstali od stołu.
- Traficie bez problemu. – stwierdził czarownik, pokazując palcem na przeciwległe drzwi. – Rozpakujecie się i najlepiej odświeżcie.
Kevin lekko się skrzywił i zmarszczył nos. Po chwili jednak zdecydował odpuścić dalsze komentarze i chwytając za torby razem z Shilą wyszedł do innego pomieszczenia. Alison została sama z Rognerem, skubiąc rękaw bluzy.
- Spotkał się pan kiedyś z podobnym przypadkiem? – spytała nieśmiało
- Nie panuj mi tutaj. – zaśmiał się – Może i jestem stary, ale wcale nie muszę się tak przez was czuć. Wracając do pytania… - Poklepał się palcem po brodzie, przeszukując własne wspomnienia – Może nie z identycznym, ale znam kilka osób, które…
Na korytarzu rozniósł się głuchy stukot, po czym ktoś z góry zaczął zbiegać po schodach. Przez korytarz przemknęła ciemna postać i zniknęła gdzieś za ścianą przy frontowych drzwiach.
- Wychodzę. – rozbrzmiał intensywnie głęboki głos
- Masz pierścień? – spytał czarownik, nawet się nie odwracając w jego stronę.
Rozległo się zduszone burknięcie, które brzmiało trochę jak potwierdzenie. Czarownik nabrał powietrza i spojrzał gdzieś poza ramieniem Alison, jakby na coś czekał. Za ścianą rozległ się stukot i wyraźne szarpanie się z klamką. Rogner wyciągnął do góry dłoń, na której spoczywał okrągły, srebrny pierścień. Osoba za ścianą stłumiła przekleństwo i lekko uderzyła w drzwi. Alison wyciągnęła w jego stronę szyję, by móc go wreszcie ujrzeć. W końcu wszedł do salonu i nawet przez sekundę nie zwracając na nią uwagi, zrezygnowany spojrzał na pierścień. Alison nie mogła powiedzieć, że nie zaskoczył jej jego wygląd. Był tak specyficzny, że aż przerażająco przyciągający. Grafitowo czarne włosy, wygolone z jednej strony miał zaczesane na bok. Były na tyle długie, że ich końcówki znikały gdzieś za karkiem. W jego ubraniu nie było, ani jednego kolorowego akcentu. Smukła, wysoka sylwetka i niezwykle długie nogi, a wszystko odziane w skórę niczym u najwierniejszego fana hard rocka. Kurtka z ćwiekami, rękawiczki bez palców, obcisłe spodnie, potężne buciory i liczne bransolety. Jednak nie ubranie wywarło na Alison największe wrażenie. To twarz przyciągnęła całą jej uwagę. Kryształowo iskrzące się oczy miał pokryte czarną kredką, a może nawet farbą. Nie był to lekki akcent, ale prawdziwie okryte ciemnością oczy. Alison zdążyła jeszcze zerknąć na przekutą dolną wargę oraz kawałek tatuażu, który wydostał się spod kołnierza kurtki, zanim chłopak zgarnął pierścień, odwrócił się i bez słowa wyszedł. To było doprawdy niezwykłe. Rogner musiał zauważyć jej zdumienie, które w pewnym sensie mieszało się z podziwem.
- Tak, wspominałem coś o podobnych przypadkach. Życie z demonicznymi środkami jest możliwe…
Jego słowa przestały docierać do jej uszu. Zupełnie się wyłączyła, analizując jeszcze raz w myślach wygląd nieznajomego. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, ale prezentował się niezwykle dojrzale pomimo całej tej mrocznej aury. A jego kości policzkowe? Cóż nie widziała jeszcze piękniej wyrzeźbionej twarzy. Kiedy jej myśli i wyobrażenia zaczęły biec w niebezpiecznym kierunku, szybko się opamiętała.
-  Przepraszam, ale ja chyba też powinnam odpocząć.
Niemal wyskoczyła z krzesła i biegiem ruszyła w stronę drzwi, za którymi zniknął Kevin z Shilą.