Od
wyjazdu Alison nie było chwili, w której Chris mógłby usiąść i w spokoju
odpocząć. Pracował za trzech i chodził jak na szpilkach, postępując ostrożnie,
a przede wszystkim martwiąc się o przyjaciela. Sprawy stadne dawały mu
możliwość chwilowego zapomnienia o złym stanie Drake’a, ale kiedy wracał do
domu, wszystko napierało na niego jak lawina. Kiedy nie uczestniczył w
przeszukiwaniu miasta, godzinami przesiadywał w jego pokoju, wsłuchując się w
słabe bicie jego serca. Puki istniał ten dźwięk, istniała nadzieja. Niestety
nie tylko to był w stanie wykryć. Nierytmiczne rzężenie, jakby odgłos
ocierających się o siebie ziaren piasku. Srebro przemieszczało się po jego
ciele, przez cały czas. Chris mógł sobie tylko wyobrażać, jakie cierpienie mu
to sprawia. Metal wżerał się w jego ciało, z każdą sekundą odbierając jego
szansę na wyzdrowienie. Obrażenia, jakie odniósł Drake były poważne. Gdyby był
człowiekiem jego organizm już dawno by się poddał. Niestety jego regeneracja
nie była o wiele skuteczniejsza od naturalnych do tego zdolności zwyczajnych
ludzi.
- Nie możesz zrobić już nic
więcej? – pytał za każdym razem Chris, jak tylko widział na swojej drodze
Darrena.
Odpowiedź zawsze brzmiała tak
samo.
- Gdybym potrafił, pomógłbym mu z
tym walczyć.
Sam czarownik nie miał o wiele
łatwiej od Chrisa. Przez większość swojego czasu przesłuchiwał Aeirin, starając
się wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje na temat osoby, której służył
Juan. Udało im się już ustalić, że takowa istnieje, ale jej dane osobowe, albo
choćby miejsce przebywania nadal były nieznane. Darren zaczął podejrzewać, że
nawet ona sama tego nie wie.
- Idziesz dzisiaj spotkać się z
ocalonymi? – zapytał czarownik, wchodząc do pokoju Drake’a.
- Chyba zostanę w domu. – odparł bez
przekonania Chris. Spoglądał w okno i wpatrywał się jak miasto powoli budzi się
do życia. Ludzie zaczęli pojedynczo wypełzać na ulicę, zaspani śpiesząc się do
pracy. Ich życie opierało się na codziennej gonitwie i towarzyszącej temu
wszystkiemu monotoniczności. Chris czasami miał ochotę rzucić to wszystko i
zacząć żyć jak normalny człowiek. Brakowało mu już wytrwałości, by brnąć dalej
przez własne życie. Momenty załamania przychodziły coraz częściej.
- Wiem, że chcesz odzyskać
swojego przyjaciela z powrotem, ale czy nie lepiej byłoby dla niego gdybyś
pozwolił mu odejść.
- To nie jest lepsze, tylko
łatwiejsze. – powiedział cicho.
Błagał by ten moment nigdy nie
nadszedł. Nie chciał decydować o losie przyjaciela zamiast niego.
- Wiesz, że możesz czekać na coś,
co nigdy nie nadejdzie?
- On się obudzi. Musi. – zmierzył
czarownika posępnym spojrzeniem.
Nie złościł się na Darrena, za
to, że myślał rozsądnie. Oszczędzenie bólu najdroższej osobie, takie właśnie
się wydaje, ale Chris i tak wiedział swoje. Miał pewność, że Drake by tego nie
chciał. Zniósłby najgorsze byle tylko móc jeszcze raz spojrzeć na świat, by się
z nią spotkać. Być może to właśnie Alison była tą, która nie pozwalała mu się
poddawać. Może tylko dzięki niej, jego serce jeszcze biło.
- Jest zbyt uparty by odpuścić. –
stwierdził Darren – Kiedy przyniosłeś go do mnie tamtej nocy, byłem pewien, że
nie przeżyje. Był tak słaby i młody. Większość dorosłych wilkołaków nie przetrwałaby
tego, co on. Zdecydowanie jest wyjątkowy, ale czy tym razem to wystarczy?
Czarownik już miał się odwrócić i
odejść, ale Chris nagle się odezwał. Głosu tak przepełnionego żalem i strachem
Darren nie słyszał już dawno.
- Słyszę jak jego serce słabnie.
Z godziny na godzinę. W takim tempie nie dożyje jutra.
Po jego twarzy po raz pierwszy
spłynęły łzy. Przez cały ten czas wypierał fakt, że Drake może się już nie
wygrzebać. Jednak zaprzeczenie nie mogło trwać wiecznie.
- Boję się.
Darren zobaczył w nim tego samego
młodego chłopca, który lata temu ostatkiem sił stanął w drzwiach jego domu, z
zakrwawionym przyjacielem na rękach. Strach, jaki krył się w jego oczach,
zmroził czarownikowi krew w żyłach. Mimo wszystko Chris, ani przez moment nie
stracił jasności myślenia. Bez wahania, ani zastanowienia robił wszystko, co mu
się nakazało, byle tylko ocalić osobę, która była dla niego niczym brat.
- Boję się, że nie dam rady
normalnie żyć, bez niego. Kiedy mi powiedziałeś, że to tylko kwestia kilku lat
zanim jego organizm na dobre przestanie walczyć, myślałem, że jestem gotowy,
ale teraz wiem, że tak nie jest. Nie da się być przygotowanym na coś takiego.
Nie potrafię pozwolić mu odejść.
Darren żył już wystarczająco
długo by żegnać bliskie mu osoby, by widzieć, jakie trudne to jest dla innych.
Tak naprawdę nie ma słów, które mogłyby jakkolwiek pomóc w takiej sytuacji.
Każdy musi znaleźć własny sposób by sobie z tym poradzić.
* * *
Głośna rozmowa wyrwała Alison ze
snu. Nadal leżała na starej kanapie w zakurzonej piwnicy. Rozmasowała obolały
kark i mrużąc oczy starała się dostrzec źródło głosów. Całkowicie się
przebudziła, kiedy na horyzoncie ujrzała Rognera o coś wykłócającego się z
czarnowłosym.
- Potrzebuję tych informacji.
- Tydzień bez pierścienia.
- Nie będę się z tobą targował,
chłopcze. – burknął czarownik
Blada twarz pozostała bez wyrazu,
oczy nieruchomo i z uporem wpatrywały się w Rognera. Nawet stąd Alison
dostrzegła ich magicznie kryształową barwę. Musiała przyznać, że ciemny makijaż
lepiej je uwydatnia.
Nie skupiając się jednak dłużej
na nieznajomym, ruszyła zdenerwowana w stronę czarownika. Stał do niej
odwrócony plecami, więc musiała go szarpnąć za bark, by na nią spojrzał.
Zrobiła to nieco bardziej brutalnie niż planowała, ale złość pozbawiła ją
wyrzutów sumienia.
- Co to do cholery miało być? –
wybuchła – W ten sposób chcesz mi pomóc? Zamykając w piwnicy? Wielkie dzięki,
ale obejdzie się bez tych uprzejmości.
Zdziwienie, jakie pojawiło się na
twarzy czarownika było niczym wisienka na torcie. Zerknął przelotnie na postać
obok, która najwyraźniej nie zamierzała się wtrącać. Stał na swoim miejscu i z
uwagą przypatrywał się całej sytuacji.
- Alison, musieliśmy zdobyć pewne informacje.
– ku jej zaskoczeniu to nie Rogner powiedział te słowa.
Odwróciła się, dopiero teraz
zdając sobie sprawę z obecności przyjaciela.
- Wiedziałeś o tym?
- Pozwól nam wszystko wyjaśnić.
Cofnęła się o krok, nie wierząc w
środku jakiego bałaganu się znalazła. Dosłownie i w przenośni.
- Mogłeś chociaż powiedzieć. –
syknęła
- Nie mogłem. – odpowiedział
cicho
- Brednie!
Już właściwie nie wiedziała, na
co i na kogo jest zła. To było jakby wściekłość złapała ją w swoje objęcia i
nie pozwoliła się wydostać. Chciała się uspokoić, ale nie miała takiej
możliwości. Potrzebowała samotności, by zapobiec dalszym napadom furii. Szybko
wybiegła z piwnicy. Nie zatrzymała się dopóki nie stanęła na zewnątrz. Dopiero
wtedy pochyliła się do przodu, ciężko dysząc. Żołądek miała ściśnięty i gdyby
cokolwiek się w nim znajdowało na pewno by to zwróciła. Po kilku głębszych
wdechach zdołała się wyprostować. Mdłości ustały, ale świat wirował jakby była
na karuzeli.
Nie wiedziała, która jest
godzina, ale niebo zdążyło już przykryć się gwiazdami. Odepchnęła od siebie
myśl, że musiała tam siedzieć cały dzień, bo to tylko jeszcze bardziej ją
denerwowało. Miała wielką ochotę coś zniszczyć, rozwalić, rozerwać na kawałki.
Pierwszym, co się napatoczyło, był wysoki metalowy śmietnik. Musząc się
wyładować, zamachnęła się i posłała kubłowi mocnego kopniaka. Pojemnik wyleciał
wysoko w powietrze i wylądował na masce samochodu, zaparkowanego przy chodniku.
Rozległ się głośny alarm, a tuż za nim rozbłysły szyby w oknach.
Zanim zdenerwowany właściciel
auta zdążył wyjść na zewnątrz, ktoś szarpnął Alison za ramię i zmusił do biegu.
Od razu rozpoznała go po obdartych, czarnych ubraniach. Bez słowa ruszył
sprintem przed siebie. Nie chcąc narażać się sąsiadom, skoczyła za nim.
Biegli jeszcze długo nawet po tym
jak piszczący alarm przestał docierać do jej uszu. Alison nie czuła zmęczenia.
Gdyby mogła już nigdy by się nie zatrzymała. W końcu to on zarządził przerwę.
Wyhamował bez ostrzeżenia, tak gwałtownie, że Alison musiała zawrócić kilka
kroków. Podobnie jak ona nie wydawał się przejęty długim sprintem. Twarz miał
spokojną i skupioną. Wpatrywał się w nią małymi oczami, już obdarzonymi ciemnym
make-upem. Dresowe spodnie zamienił na czarne, powycierane jeansy oraz skórzaną
kurtkę.
-Gdzie jesteśmy? – spytała rozglądając
się dookoła.
Stali pośrodku wąskiej uliczki,
nieoświetlonej przez żadną z latarń. Było ciemno, ale wzrok Alison ostatnio
lepiej tolerował brak światła. Z budynku przed nimi dochodziły dziwne dźwięki
aplauzu oraz krzyki dezaprobaty. Przekrzywiła głowę, starając się wyczytać coś
ze zniszczonego logo.
- Leng y damne? – Nie była pewna, czy dobrze to zrozumiała. Wyglądało
jakby brakowało kilku liter.
- To miejsce dla takich jak my. –
stwierdził
Powiedział to tak poważnym i
głębokim głosem, że aż stanęły jej włosy na karku.
- A co mamy ze sobą wspólnego? –
zainteresowała się
Już myślała, że nawiążą normalną
konwersacje, ale on standardowo nic więcej nie powiedział, tylko ruszył ku
wejściu, które tak jakby można było się spodziewać wcale nie było z przodu. By
nie stać jak słup soli na środku drogi, poszła za nim. Pomijając fakt, że wcale
nie chciała wracać do domu, a włóczenie się po nieznanym mieście mogłoby się
źle skończyć.
Jak tylko
przekroczyli próg, dwa razy przechodząc przez grube, metalowe drzwi od razu
zalała ją fala gorąca i smrodu. Wielka hala pełna była różnych ludzi, albo
stworów, które w dużym stopniu przypominali takowych. Gęste powietrze przepełnione
było odorem potu, papierosów i alkoholu. Było tłoczno jak na bazarze, wszyscy
gdzieś się przepychali, albo starali się ustać w pionie. Dla niektórych było to
trudniejsze niż mogłoby się zdawać. Alison przeszła zaledwie kilka kroków, ale
już mogła stwierdzić, że ponad połowa osób tutaj nie jest w trzeźwym stanie.
Pełno było zalanych w trzy dupy osiłków oraz zjaranej i naćpanej młodzieży.
Alison zaczęła wątpić, czy aby na pewno dobrze ją ocenił. Dopiero potem
dostrzegła główny powód zgromadzenia. Na samym środku sali, na lekkim podwyższeniu
stał ogrodzony metalową siatką ring, na którym brutalnie biła się jakaś para
mężczyzn.
Czarnowłosy
na moment się zatrzymał by spojrzeć na bijatykę. Szybko jednak zrezygnował i
ruszył w stronę mniej tłocznego okręgu. Oparł się o coś, co służyło za bar i
zapalił papierosa.
- Raczej nie wyglądasz na takiego,
co bije się na ringu. – stwierdziła, jeszcze raz patrząc na jego chudą
sylwetkę.
- Nie siła jest moim atutem. –
odpowiedział otwarcie
Zrezygnowała z dalszego drążenia
tematu.
- Dlaczego sądzisz, że tutaj
pasuję? – zdziwiła się, patrząc jak jakaś pijana kobieta ostatkiem sił próbuje
wywlec nieprzytomnego mężczyznę, głośno przy tym rechocząc. W sumie On mógł
czuć się tutaj jak wśród swoich. Duża część przebywających tutaj osób miała
zbliżony wygląd, choć jeszcze nie znalazła kogoś, kto mógłby wywrzeć na niej
takie wrażenie, jakie wywarł On, kiedy pierwszy raz go zobaczyła. Może to przez
swoje wewnętrzne opanowanie oraz hipnotyzujący bezruch, w jaki popadał. Alison
zastanawiała się, czy to jest jego sposób na wyżycie się.
- Chcesz komuś obić ryj? Tutaj
dostaniesz za to pieniądze. – odpowiedział
- To jest dozwolone?
-Nie, ale lokalne władze tutaj
nie zaglądają. Uważają je za przeklęte.
-Dlaczego?
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem,
jakby chciał zapytać, czy ona tak na serio.
- Rain! – krzyknął ktoś z tłumu. Chwile
później ktoś mocno wyskakując w górę, zaczął się do nich przepychać.
- Kurwa, tylko nie on. – warknął.
Alison postanowiła się nie
odzywać. W końcu przynajmniej znała słowo, na które reaguje. Niski mężczyzna w
białym podkoszulku i z nienaturalnie szerokim uśmiechem stanął tuż przed nimi.
Miał krótkie, jasne włosy i mocną opaleniznę. Z wyglądu trochę przypominał jej
Rayley’a.
- Obstawiłem połowę mojej
poprzedniej wygranej, że skopiesz Cin Cin’owi tyłek, tak, że już nigdy tu nie
przyjdzie.
- Dzisiaj nie walczę. – odparł Rain,
wyrzucając niedopałek na podłogę, która jak się okazało była już nimi
zapełniona.
Nowoprzybyły wyciągnął w jego
stronę kawałek papieru, wskazując na coś palcem.
- Już ustawiona. Za kilka minut
wchodzisz na ring. Ktoś z szefostwa cię wpisał.
Rain wyrwał kartkę i przelotnie
na nią zerknął.
- Ktoś za to beknie. – syknął –
Zaraz wracam.
Odwrócił się i zniknął gdzieś w
tłumie. Blondyn przez chwilę śledził za nim wzrokiem, potem odwrócił się do
Alison. Jego oczy się rozszerzyły jakby dopiero teraz ją zobaczył.
- Jesteś z nim? – spytał zaskoczony
- Przyszliśmy razem. – odparła –
Jestem Alison.
Wykrzywił usta w grymasie
mówiącym „skoro tak twierdzisz”.
- Bobby. Pierwszy raz tutaj
jesteś,co?
- Tak, niedawno przyjechałam do
Aberdeen.
- Na walki?
- Nie do końca. O co tutaj
właściwie chodzi? – szybko zmieniła temat.
- Możesz zapisać się na walkę i
albo przegrasz albo wygrasz. Jeśli to drugie to wiadomo, zyskujesz sławę i
trochę gotówki, ale jeśli masz słabego przeciwnika to nie jest jej zbyt wiele.
- Jest jakiś ranking, czy co?
Nie wiedziała dlaczego, ale
strasznie ją to ciekawiło. Jak mogła fascynować się taką speluną?
- Każde zwycięstwo i każda
porażka jest odnotowana. – odpowiedział, sięgając za bar i wyciągając do połowy
zapełnioną whisky. – Walka z kimś, kto ma na swoim koncie wiele zwycięstw jest
czymś prestiżowym i każdy chce się na nią dostać. Dlatego też wiele walk
rozgrywanych jest raczej poza ringiem. Gościu myśli, że może wygrać na przykład
z takim Grawaxem i pcha się do walki, a w rezultacie dostaje raz po pysku i
jest lokaut.
- Ten Grawax to jakiś champion.
- Jeden z lepszych. – przyznał –
Sam skopałbym mu tyłek, ale wiesz, nie chcę go ośmieszać.
Wzruszył ramionami i pociągnął
solidnego łyka. Kiedy odwrócił głowę, Alison dostrzegła mieniącą się łunę
biegnącą wzdłuż jego policzka. Wyglądała jak dobrze wypolerowany metal, ukryty
tuż pod skórą.
Zauważył, że mu się przygląda.
- Taa. Jak większość tutaj nie
jestem zwyczajny. – Mrugnął do niej. – Zresztą ty też nie.
- Co to ma znaczyć?
Nim zdążyła zareagować sięgnął po
jej rękę i wskazał na przedramię.
- Demoniczny jad. Da się to
wyczuć. Co cię dorwało?
Zawahała się, zdezorientowana
tym, że tak szybko to określił. Nie sądziła, że jest to tak oczywiste.
- Potępiony.
Niemal się nie zakrztusił swoim
trunkiem.
- To czym ty jesteś? – wykasłał
- Ty masz metal pod skórą, a mną
się dziwisz?
- Nie, nie, nie. – zaprotestował od
razu – Po prostu nie spotkałem się z kimś, kto to przeżył, ale to chyba wyjaśnia,
dlaczego przyszłaś z Rainem. – Zorientował się, że Alison nie ma bladego
pojęcia, o czym mówi, więc dokończył. – No wiesz, o nim też jest sporo plotek.
Nikt właściwie nie wie, czym on jest. Zjawił się tutaj kilka lat temu i okazał
się nieźle denerwującym wrzodem. Rozgromił większość z najlepszych w przeciągu
tygodnia. Niektórzy sądzą, że sam diabeł miewa nad nim pieczę.
- Nie wiem, jakim stworzeniem
jest, ale ja jestem Zmiennokształtnym, któremu gorzej się powiodło, jasne?
Nie mając już dłużej ochoty na
jego towarzystwo, odsunęła się od baru i ruszyła na poszukiwania Raina, o ile
tak naprawdę się nazywał.
Wow ja chce jeszcze i jeszcze i jeszcze ... Nie wiem jak wytrzymam ten czas do nn a i dzięki że o Drake wspomniałaś i prosze on musi przeżyć O.O czekam na nn i na twoją książke ;)
OdpowiedzUsuńAgata jak zwykle ma rację ;), chce nexta ! Nie mogę się doczekać <3
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się kontynuacji rozdziałów, jesteś wspaniałą osoba, dzięki tobie czuję dreszczyk emocji i bardzo się cieszę, ze mogłam cię poznać.
OdpowiedzUsuń