Znalezienie
wysokiego, czarnowłosego faceta w tłumie tysięcy podobnych ludzi było tak
trudne jak się wydawało. Alison trzy razy obeszła halę dookoła i ani razu nie
natknęła się na jego znajomą twarz, ani na jakieś specjalne oznaczenie
pomieszczenia z „Szefostwem”, gdzie podobno się udał. Przy czwartym kółku, zwyczajnie
się poddała i postanowiła wrócić do baru. Na szczęście Bobby’iego już tam nie
było. Oparła się o blat, starając się jeszcze raz przeszukać wzrokiem salę. Na
ringu toczyła się jakaś wyjątkowo emocjonująca walka, gdyż prawie każdy z
zebranych skupił na niej wzrok i z pięściami lub alkoholem uniesionym wysoko
nad głowę wykrzykiwał jakieś słowa. Wszystko wyglądało jak prawdziwa gala,
które Alison wcześniej widziała jedynie w telewizji. Pomijając smród i ogólny
brak ładu nie było tutaj tak źle. Ludzie nie zwracali na nią szczególnej uwagi
nawet jak bardziej brutalnie się między nimi przepychała. Zwyczajnie byli na to
uodpornieni, chociaż kiedy ktoś przekraczał granicę, dodatkowo obrażając przy
tym słownie, wtedy zaczynała się jatka, w której udział brały osoby nawet
całkowicie z nią niezwiązane. Podczas swoich obchodów Alison cztery razy mijała
właśnie takie utarczki, przy czym w jedną z nich prawie została wciągnięta.
Od
całych tych emocji w pomieszczeniu aż buchało gorącem. Alison postanowiła ulec
pragnieniu i poszukać czegoś po drugiej stronie lady. Bar oczywiście nie był
przez nikogo obsługiwany. Każdy brał, co chciał, w ogóle przy tym nie płacąc. W
całej Sali było co najmniej dziesięć takich miejsc. Nie zastanawiając się jak
to wygląda, przeskoczyła nad blatem i wylądowała na czymś kruchym po drugiej
stronie, co gorsza to coś wydało dziwny dźwięk, jakby jęknięcie. Dopiero po chwili
Alison zorientowała się, że to jakiś chłopak.
- Przepraszam, nie zauważyłam
cię. – powiedziała od razu, pomagając mu z powrotem usiąść.
- Nic nie szkodzi. – mruknął
płaczliwie, ocierając oczy i zakładając czarne okulary.
- Co tutaj robisz? – spytała jednocześnie
przejeżdżając po nim wzrokiem
W żadnym stopniu nie wyglądał na
osobę, która powinna tutaj być. Był niski i drobny jak dziecko. Włosy miał
rozczochrane i przykryte warstwą brudu.
Przez moment milczał jakby
zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Zgubiłem się. – odparł
niepewnie.
- Jak chcesz mogę pokazać ci
wyjście, coś mi się zdaje, że jeszcze trochę tutaj posiedzę.
- Nie możesz tego zrobić.
- Dlaczego?
- Znaczy fizycznie. – uściślił,
wskazując na swoje okulary. Alison nie do końca rozumiała, o co mu chodzi. –
Możesz mnie zaprowadzić do wyjścia, ale ja i tak go nie zobaczę.
-O! – wydukała – Co w takim razie
podkusiło cię żeby tutaj przyjść? To samobójstwo nawet dla wypasionych
mięśniaków. Ludzie biją się tutaj o byle co.
- To samo pytanie mógłbym zadać
tobie.
- Skąd wiesz, może mam trzy metry
wzrostu i mięsnie jak skała.
- Nie sądzę. Słyszę, jaka jesteś.
Niewysoka i drobna, o długich włosach.
- Dobra przerażasz mnie.
–przyznała – Choć pomogę ci stąd wyjść.
Podparła go pod ramię i
asekurowała, kiedy wstawał. Złapała go za delikatną dłoń i wyprowadziła przed
bar.
- Jestem Alison. – powiedziała
blisko przy jego twarzy by ją usłyszał.
- Nathaniel.
Bobby mówił,
że demoniczną krew da się wyczuć, tak samo jak fakt, że rozmawia się z
wilkołakiem lub wampirem. Alison mogła wyczuć, że Nathaniel nie należy do
żadnej z tych grup. Był zwyczajnym człowiekiem, ślepym młodzieńcem, który
znalazł się w złym miejscu. Musiała jak najszybciej go stąd wydostać. Chłopak
najprawdopodobniej nie wiedział w jakim towarzystwie się znajduje, bo niby z
jakiej racji?
Przepychanie
przez tłum z ślepą osobą za sobą było trudniejsze i pochłaniało więcej czasu. W
dodatku, Alison nie była pewna, czy w ogóle zmierzają w odpowiednim kierunku.
- Wiesz, że mogłabyś mnie równie
dobrze zaprowadzić do jakiegoś schowka i zabić, a ja w ogóle bym się nie
opierał. – przyznał
- Będziesz musiał zaryzykować i
mi zaufać.
- Znasz może Elen Monroe? –
zapytał nagle
- Nie, czemu pytasz?
Tłum powoli zaczął się
przerzedzać. Marsz stał się bardziej swobodny, ale nadal były momenty, w
których musiała kogoś mocniej pchnąć, bo nie reagował na uprzejme
„przepraszam”. Czasami nawet „posuń tyłek” nie działało, więc siła fizyczna
pozostawała jedynym sposobem. Alison musiała przyznać, że może to było mordęgą,
ale w dziwny sposób zaczynało jej się podobać. To naprawdę było podejrzane.
- Tak bez powodu. Myślałem, że
jest tu całkiem znana.
Stanęła i odwróciła się w jego
stronę.
- To dla niej tu przyszedłeś?
-Nie! – zaprzeczył twardo – Tak!
Nie wiem.
- Dobra, widzę, że to jakaś
głębsza sprawa. Jak chcesz możemy, o tym pogadać, ale najpierw naprawdę musimy
stąd wyjść.
Skinął głową i ruszył przed nią.
- Hej, kobieto! - Usłyszała
znajomy głos. Zobaczyła Raina przeciskającego się między ludźmi w jej stronę.
Nawet dla niego nie było to łatwe.
- Odsuń się pokrako! – rozległ
się groźny głos za jej plecami
Odwróciła się akurat w momencie,
w którym wysoki, napakowany facet,
jednym ruchem ręki zwalił Nathaniela z nóg. Chłopak od razu skulił się na
podłodze, zdenerwowany szukając czarnych okularów.
- Hej! – krzyknęła do niego –
Może znajdź sobie przeciwnika swoich rozmiarów, co?
Podała chłopakowi okulary i
powoli pomogła mu wstać.
- Spadaj stąd, mała. – odburknął w odpowiedzi – I zabierz kaleczniaka
ze sobą.
Alison już miała mu wygarnąć, ale
poczuła jak Nathaniel zaciska dłoń, na jej przedramieniu.
- W porządku, Aliosn. Chodźmy
stąd.
- Gdzieś ty była? – Rain w końcu
przedarł się przez publiczność i stanął tuż obok nich
- Któż to nas zaszczycił? –
zaczął z udawanym podziwem łysy mięśniak – Słyszałem, że boisz się ze mną
walczyć.
Rain stanął wyprostowany jak
struna. Wydawało się, że był spokojny, uważnym spojrzeniem obserwując
przeciwnika, ale Alison wyczuła zmianę w jego aurze. Nie potrafiła opisać jak
to możliwe i skąd to wie, ale miała przeczucie, że to się źle skończy.
- A kto bałby się osiłka, który
dobiera sobie jedynie słabszych przeciwników. – warknęła
- Nie z tobą rozmawiam. Chyba już
ci mówiłem, że to nie jest miejsce dla ciebie.
Ludzie powoli tracili
zainteresowanie walką i zaczęli odwracać się w ich kierunku, licząc na kolejną
awanturę. Boże, oni wszyscy naprawdę mieli wywrócone w głowach.
- Podobno jest to miejsce do
walki. – zaczęła, wbrew szarpnięciom Nathaniela, wychodząc osiłkowi naprzeciw –
Ty jesteś Cin Cin, tak? Chcesz wrażeń? Zmierz się ze mną.
Rozległy się gwizdy podziwu i
aplauzy.
- Nie jestem mordercą. Idź zanim
przez przypadek ktoś złamię ci paznokieć. – kpił
-Uwierz mi, że nie tak łatwo je
złamać.
Rozchyliła dłonie. Czuła jak z
czubków jej palców wyrastają pazury. Po zdumionych twarzach publiczności,
zorientowała się, że jej oczy zalśniły. Cin Cin w końcu wydał się
zainteresowany. Przekrzywił głowę na bok, jakby oceniając jej możliwości. Alison
czuła jak nakręca ją adrenalina, chęć walki wydzierała się przez jej skórę.
- Niech i tak będzie. –
powiedział w końcu
Jak z automatu tłum zaczął się
odsuwać, torując im drogę do ringu. Wszyscy odchodzili na bok, z
zainteresowaniem patrząc na Alison. Z każdym krokiem racjonalne myślenie
zaczęło wracać. Panika otarła się o jej pewność siebie. Zerknęła za siebie by
spojrzeć na Nathaniela, ale ludzie już zamknęli za nią drogę. Setki twarzy, a
każda z nich obca. Idący przed nią, co najmniej o połowę większy goryl, z
którym miała walczyć, wyglądał na zrelaksowanego. Bo niby, czego miałby się
obawiać? Alison sama siebie też nie uważałaby za zagrożenie. Musiała coś
wykombinować by wyjść z tego cało.
Cin
Cin jednym skokiem dostał się na podwyższany ring. Alison musiała się trochę
wspiąć. Jej wzrost nie przekraczał bynajmniej średniej krajowej. Nie wyglądało
to tak wyśmienicie jak u jej poprzednika, ale jakoś jej to nie obchodziło.
Jedyne, co teraz miała w głowie, to nie dać się zabić i wypić to piwo, co się
go nawarzyło.
- Oj, Alison, ty i ten twój
temperament. – szepnęła do sibie
Cin Cin rozłożył ręce jakby
chciał przemawiać do tłumu.
- Znasz zasady?
- Pokonać przeciwnika, nie dając
się przy tym zabić?
Śmiech rozległ się na sali.
- To twoje marzenie, a ja mówię o
zasadach. Nie? To pozwól, że ci je wyjaśnię. Po pierwsze, ucieczka z ringu
wiąże się z natychmiastową przegraną oraz pogardą ze strony tłumu. Weszłaś
stopą w bagno i teraz ono cię pochłonie. Po drugie, wszystkie rodzaje ataku
dozwolone. Taktyka nie jest ważna. Masz pokonać przeciwnika i to najważniejsze.
Granie nie fair, wskazane. Po trzecie, walczymy do momentu, aż drugi się podda
lub straci przytomność. Śmierć również jest uznawana za przegraną. Wszystko
jasne?
Te słowa jakoś nie dodały jej
morali i najwyraźniej nie temu służyły.
- Zapomniałeś o najważniejszej. -
Oboje odwrócili głowy. Rain wskoczył na ring i stanął po środku. – To jej
pierwsza walka tutaj i ma prawo do potrójnego pojedynku.
Cin Cin się roześmiał.
-Prawda. A kto będzie jej armią?
Ten kaleczniak?
- Ja. – odparł Rain.
Alison nie bardzo wiedziała, co
się dzieje.
- To dwójka, a potrzebne są trzy
osoby.
- Ciebie to również obowiązuje.
- Ja nie mam z tym problemu. -
Spojrzał za siebie i skinął na kogoś w tłumie. Chwilę potem przy jego ramionach
stanęła dwójka innych, równie imponujących wielkoludów. – Gdzie wasz trzeci?
- Co się dzieje? – spytała cicho
Alison
- Potrzebujemy trzeciej osoby.
- Zdążyłam zauważyć. Masz tu
jakiś przyjaciół?
- Nie szaleńców, którzy piszą się
na śmierć. Brawo, kobieto.
- Hej! Nikt cię nie prosił żebyś
tutaj przylazł.
- I co? – zapytał głośno Cin Cin
– Chyba jednak będzie walka jeden na jednego.
Uśmiech, jaki pojawił się na jego
twarzy przyprawił Alison o mdłości.
- I co teraz? – syknęła
- Zejdź z drogi, Rain! – warknął
osiłek – Chyba, że ktoś inny ma to za ciebie zrobić.
Zerknął na chłopaków, dając im
znak. Dwójka wielkoludów bez wahania ruszyła w jego stronę z zaciśniętymi
pięściami. Rain wydał się niewzruszony i nie poruszył się, aż do momentu, w
którym jeden z nich chwycił go za ramię. Momentalnie się wykręcił, wyginając rękę
przeciwnika tak mocno, aż rozległ się trzask łamanej kości. Następnie skoczył
do tyłu i wylądował za plecami Alison.
- Teraz się chowasz? – zdziwiła
się
Goryle Cin Cin’a zdążyli się
szybko pozbierać i szykowali się do kolejnego ataku. Alison poczuła powiew
wiatru, w momencie, w którym brali zamach. Obie ich pięści były wycelowane w
twarz Alison. Zamknęła oczy i lekko się skuliła.
Nic się nie wydarzyło.
Rozchyliła powieki. Widziała
przed sobą dwóch wściekłych osiłków z brutalną siłą starających się w nich
uderzyć. Alison i Raina, chroniła jakaś niewidzialna powłoka, jakby szklana
szyba, dzięki której byli dla nich nieosiągalni. Znów przeszył ją ten sam
chłód, co w momencie, w którym ją mijał. Wykręciła głowę by na niego spojrzeć.
Jego twarz pozostała bez wyrazu.
- Jestem Alison. – powiedziała –
Może jestem kobietą, ale na imię mam Alison.
Jeśli spodziewała się jakiejś
reakcji to na pewno nie prychnięcia krótkim śmiechem.
- Zdecydowanie. – przyznał
- Dobra, koniec tego cyrku!
Na ring wszedł kolejny mężczyzna,
tym razem wyglądający bardziej widowiskowo niż reszta. Może przebijał i samego
Raina. Czarne, puszyste włosy miał
zakryte kowbojskim kapeluszem. Blask reflektorów odbijał się od szybek jego
ciemnych okularów oraz brązowej butelki piwa, którą trzymał w dłoni. Na sobie
nie miał nic poza skórzanymi spodniami, parą butów oraz niechlujnie zarzuconą,
skąpą kamizelką. Jego ciało było pokryte czarnymi paskami, szramami i plamami
namalowanymi dobrej jakości farbą. Ręce miał jakby przydymione, albo ubrudzone
w sadzy, co pewnie było zamierzonym efektem. Alison mogłaby się założyć, że
oczy miał pomalowane tak samo jak Rain.
- Tutaj toczy się walka, Jake. –
warknął Cin Cin
- Właśnie widzę. – znacząco spojrzał
na osiłków, którzy dalej z uporem próbowali przebić się przez niewidzialną
powłokę. Alison miała wrażenie, że widzi jej przebłyski za każdym razem, kiedy
ich pięści uderzają o jej powierzchnie. – Cokolwiek się tutaj dzieje, ma się
skończyć. Szefostwo ma z tobą do pogadania. – wskazał na Raina
Pojawienie się w zdaniu słowa „szefostwo”
zmieniło wszystko. Ktokolwiek do niego należał, miał autorytet. Cin Cin
zrezygnowany i wściekły przywołał do siebie osiłków i cała trójka zeszła
posłusznie z ringu.
Rain wyszedł zza pleców Alison i
podał dłoń mężczyźnie, który być może uratował im skórę.
- Dzięki, Jake. Kiedyś się
odwdzięczę.
- Tak się z tym nie śpiesz, bo ja
wcale nie blefowałem. Oni naprawdę chcą cię u siebie i ją też.
- Mnie? – zdziwiła się
- Jakaś nowa ryba pływa w ich
stawie. Nie wiem, kto to jest. – kontynuował dalej – Jeszcze gościa nie
widziałem, ale ostatnio przywołują do biura większości zawodników. Coś się kroi
i nie wiem, czy wyjdzie nam to na dobre.
Rain z uwagą wysłuchiwał
ostrzeżeń przyjaciela i najwyraźniej potraktował je poważnie.
- Dobra, zobaczmy, co dla mnie
mają. Prowadź.
W spokoju i bez żadnych
problemów, czy krzywych spojrzeń zeszli z ringu. Jake z Rainem szli z przodu i
przez cały czas o czymś rozmawiali. Alison próbowała cokolwiek usłyszeć, ale panujący
hałas i nowa fascynacja tłumu kolejną walką uniemożliwiała jej to całkowicie.
Dopiero, kiedy wyszli przez drzwi do kolejnego pomieszczenia, mogła odetchnąć z
ulgą. Głowa zaczynała jej już pękać od tego harmidru.
- Poczekam tutaj. – powiedział Jake
Rain skinął na niego głową i bez
dalszych słów ruszył metalowymi schodami
na górę.
Wspaniale, imponująco i perfekcyjnie napisany rozdział.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że mnie nie zawiedziesz i tak się stało, pozostało powiedzieć mi jedynie dziękuję.
Wiem jakie trudne jest kreowanie i zrealizowanie postaci Nathaniela.
C. Clare napisała cudowny cytat:
''Zawsze trzeba być ostrożnym z książkami i z tym, co w nich jest, bo słowa mają moc zmieniania ludzi.''
Zdecydowanie wpasowuje się ono to całego opowiadania i Twojej osobowości.
Jesteś cudowną osobą, której nigdy nie będę źle życzyć, co jest jedną z rzecz, którą cenię w ludziach.