czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 4



               Znalezienie wysokiego, czarnowłosego faceta w tłumie tysięcy podobnych ludzi było tak trudne jak się wydawało. Alison trzy razy obeszła halę dookoła i ani razu nie natknęła się na jego znajomą twarz, ani na jakieś specjalne oznaczenie pomieszczenia z „Szefostwem”, gdzie podobno się udał. Przy czwartym kółku, zwyczajnie się poddała i postanowiła wrócić do baru. Na szczęście Bobby’iego już tam nie było. Oparła się o blat, starając się jeszcze raz przeszukać wzrokiem salę. Na ringu toczyła się jakaś wyjątkowo emocjonująca walka, gdyż prawie każdy z zebranych skupił na niej wzrok i z pięściami lub alkoholem uniesionym wysoko nad głowę wykrzykiwał jakieś słowa. Wszystko wyglądało jak prawdziwa gala, które Alison wcześniej widziała jedynie w telewizji. Pomijając smród i ogólny brak ładu nie było tutaj tak źle. Ludzie nie zwracali na nią szczególnej uwagi nawet jak bardziej brutalnie się między nimi przepychała. Zwyczajnie byli na to uodpornieni, chociaż kiedy ktoś przekraczał granicę, dodatkowo obrażając przy tym słownie, wtedy zaczynała się jatka, w której udział brały osoby nawet całkowicie z nią niezwiązane. Podczas swoich obchodów Alison cztery razy mijała właśnie takie utarczki, przy czym w jedną z nich prawie została wciągnięta.
               Od całych tych emocji w pomieszczeniu aż buchało gorącem. Alison postanowiła ulec pragnieniu i poszukać czegoś po drugiej stronie lady. Bar oczywiście nie był przez nikogo obsługiwany. Każdy brał, co chciał, w ogóle przy tym nie płacąc. W całej Sali było co najmniej dziesięć takich miejsc. Nie zastanawiając się jak to wygląda, przeskoczyła nad blatem i wylądowała na czymś kruchym po drugiej stronie, co gorsza to coś wydało dziwny dźwięk, jakby jęknięcie. Dopiero po chwili Alison zorientowała się, że to jakiś chłopak.
- Przepraszam, nie zauważyłam cię. – powiedziała od razu, pomagając mu z powrotem usiąść.
- Nic nie szkodzi. – mruknął płaczliwie, ocierając oczy i zakładając czarne okulary.
 - Co tutaj robisz? – spytała jednocześnie przejeżdżając po nim wzrokiem
W żadnym stopniu nie wyglądał na osobę, która powinna tutaj być. Był niski i drobny jak dziecko. Włosy miał rozczochrane i przykryte warstwą brudu.
Przez moment milczał jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Zgubiłem się. – odparł niepewnie.
- Jak chcesz mogę pokazać ci wyjście, coś mi się zdaje, że jeszcze trochę tutaj posiedzę.
- Nie możesz tego zrobić.
- Dlaczego?
- Znaczy fizycznie. – uściślił, wskazując na swoje okulary. Alison nie do końca rozumiała, o co mu chodzi. – Możesz mnie zaprowadzić do wyjścia, ale ja i tak go nie zobaczę.
-O! – wydukała – Co w takim razie podkusiło cię żeby tutaj przyjść? To samobójstwo nawet dla wypasionych mięśniaków. Ludzie biją się tutaj o byle co.
- To samo pytanie mógłbym zadać tobie.
- Skąd wiesz, może mam trzy metry wzrostu i mięsnie jak skała.
- Nie sądzę. Słyszę, jaka jesteś. Niewysoka i drobna, o długich włosach.
- Dobra przerażasz mnie. –przyznała – Choć pomogę ci stąd wyjść.
Podparła go pod ramię i asekurowała, kiedy wstawał. Złapała go za delikatną dłoń i wyprowadziła przed bar.
- Jestem Alison. – powiedziała blisko przy jego twarzy by ją usłyszał.
- Nathaniel.
Bobby mówił, że demoniczną krew da się wyczuć, tak samo jak fakt, że rozmawia się z wilkołakiem lub wampirem. Alison mogła wyczuć, że Nathaniel nie należy do żadnej z tych grup. Był zwyczajnym człowiekiem, ślepym młodzieńcem, który znalazł się w złym miejscu. Musiała jak najszybciej go stąd wydostać. Chłopak najprawdopodobniej nie wiedział w jakim towarzystwie się znajduje, bo niby z jakiej racji?
               Przepychanie przez tłum z ślepą osobą za sobą było trudniejsze i pochłaniało więcej czasu. W dodatku, Alison nie była pewna, czy w ogóle zmierzają w odpowiednim kierunku.
- Wiesz, że mogłabyś mnie równie dobrze zaprowadzić do jakiegoś schowka i zabić, a ja w ogóle bym się nie opierał. – przyznał
- Będziesz musiał zaryzykować i mi zaufać.
- Znasz może Elen Monroe? – zapytał nagle
- Nie, czemu pytasz?
Tłum powoli zaczął się przerzedzać. Marsz stał się bardziej swobodny, ale nadal były momenty, w których musiała kogoś mocniej pchnąć, bo nie reagował na uprzejme „przepraszam”. Czasami nawet „posuń tyłek” nie działało, więc siła fizyczna pozostawała jedynym sposobem. Alison musiała przyznać, że może to było mordęgą, ale w dziwny sposób zaczynało jej się podobać. To naprawdę było podejrzane.
- Tak bez powodu. Myślałem, że jest tu całkiem znana.
Stanęła i odwróciła się w jego stronę.
- To dla niej tu przyszedłeś?
-Nie! – zaprzeczył twardo – Tak! Nie wiem.
- Dobra, widzę, że to jakaś głębsza sprawa. Jak chcesz możemy, o tym pogadać, ale najpierw naprawdę musimy stąd wyjść.
Skinął głową i ruszył przed nią.
- Hej, kobieto! - Usłyszała znajomy głos. Zobaczyła Raina przeciskającego się między ludźmi w jej stronę. Nawet dla niego nie było to łatwe.
- Odsuń się pokrako! – rozległ się groźny głos za jej plecami
Odwróciła się akurat w momencie, w  którym wysoki, napakowany facet, jednym ruchem ręki zwalił Nathaniela z nóg. Chłopak od razu skulił się na podłodze, zdenerwowany szukając czarnych okularów.
- Hej! – krzyknęła do niego – Może znajdź sobie przeciwnika swoich rozmiarów, co?
Podała chłopakowi okulary i powoli pomogła mu wstać.
- Spadaj stąd, mała.  –  odburknął w odpowiedzi – I zabierz kaleczniaka ze sobą.
Alison już miała mu wygarnąć, ale poczuła jak Nathaniel zaciska dłoń, na jej przedramieniu.
- W porządku, Aliosn. Chodźmy stąd.
- Gdzieś ty była? – Rain w końcu przedarł się przez publiczność i stanął tuż obok nich
- Któż to nas zaszczycił? – zaczął z udawanym podziwem łysy mięśniak – Słyszałem, że boisz się ze mną walczyć.
Rain stanął wyprostowany jak struna. Wydawało się, że był spokojny, uważnym spojrzeniem obserwując przeciwnika, ale Alison wyczuła zmianę w jego aurze. Nie potrafiła opisać jak to możliwe i skąd to wie, ale miała przeczucie, że to się źle skończy.
- A kto bałby się osiłka, który dobiera sobie jedynie słabszych przeciwników. – warknęła
- Nie z tobą rozmawiam. Chyba już ci mówiłem, że to nie jest miejsce dla ciebie.
Ludzie powoli tracili zainteresowanie walką i zaczęli odwracać się w ich kierunku, licząc na kolejną awanturę. Boże, oni wszyscy naprawdę mieli wywrócone w głowach.
- Podobno jest to miejsce do walki. – zaczęła, wbrew szarpnięciom Nathaniela, wychodząc osiłkowi naprzeciw – Ty jesteś Cin Cin, tak? Chcesz wrażeń? Zmierz się ze mną.
Rozległy się gwizdy podziwu i aplauzy.
- Nie jestem mordercą. Idź zanim przez przypadek ktoś złamię ci paznokieć. – kpił
-Uwierz mi, że nie tak łatwo je złamać.
Rozchyliła dłonie. Czuła jak z czubków jej palców wyrastają pazury. Po zdumionych twarzach publiczności, zorientowała się, że jej oczy zalśniły. Cin Cin w końcu wydał się zainteresowany. Przekrzywił głowę na bok, jakby oceniając jej możliwości. Alison czuła jak nakręca ją adrenalina, chęć walki wydzierała się przez jej skórę.
- Niech i tak będzie. – powiedział w końcu
Jak z automatu tłum zaczął się odsuwać, torując im drogę do ringu. Wszyscy odchodzili na bok, z zainteresowaniem patrząc na Alison. Z każdym krokiem racjonalne myślenie zaczęło wracać. Panika otarła się o jej pewność siebie. Zerknęła za siebie by spojrzeć na Nathaniela, ale ludzie już zamknęli za nią drogę. Setki twarzy, a każda z nich obca. Idący przed nią, co najmniej o połowę większy goryl, z którym miała walczyć, wyglądał na zrelaksowanego. Bo niby, czego miałby się obawiać? Alison sama siebie też nie uważałaby za zagrożenie. Musiała coś wykombinować by wyjść z tego cało.
               Cin Cin jednym skokiem dostał się na podwyższany ring. Alison musiała się trochę wspiąć. Jej wzrost nie przekraczał bynajmniej średniej krajowej. Nie wyglądało to tak wyśmienicie jak u jej poprzednika, ale jakoś jej to nie obchodziło. Jedyne, co teraz miała w głowie, to nie dać się zabić i wypić to piwo, co się go nawarzyło.
- Oj, Alison, ty i ten twój temperament. – szepnęła do sibie
Cin Cin rozłożył ręce jakby chciał przemawiać do tłumu.
- Znasz zasady?
- Pokonać przeciwnika, nie dając się przy tym zabić?
Śmiech rozległ się na sali.
- To twoje marzenie, a ja mówię o zasadach. Nie? To pozwól, że ci je wyjaśnię. Po pierwsze, ucieczka z ringu wiąże się z natychmiastową przegraną oraz pogardą ze strony tłumu. Weszłaś stopą w bagno i teraz ono cię pochłonie. Po drugie, wszystkie rodzaje ataku dozwolone. Taktyka nie jest ważna. Masz pokonać przeciwnika i to najważniejsze. Granie nie fair, wskazane. Po trzecie, walczymy do momentu, aż drugi się podda lub straci przytomność. Śmierć również jest uznawana za przegraną. Wszystko jasne?
Te słowa jakoś nie dodały jej morali i najwyraźniej nie temu służyły.
- Zapomniałeś o najważniejszej. - Oboje odwrócili głowy. Rain wskoczył na ring i stanął po środku. – To jej pierwsza walka tutaj i ma prawo do potrójnego pojedynku.
Cin Cin się roześmiał.
-Prawda. A kto będzie jej armią? Ten kaleczniak?
- Ja. – odparł Rain.
Alison nie bardzo wiedziała, co się dzieje.
- To dwójka, a potrzebne są trzy osoby.
- Ciebie to również obowiązuje.
- Ja nie mam z tym problemu. - Spojrzał za siebie i skinął na kogoś w tłumie. Chwilę potem przy jego ramionach stanęła dwójka innych, równie imponujących wielkoludów. – Gdzie wasz trzeci?
- Co się dzieje? – spytała cicho Alison
- Potrzebujemy trzeciej osoby.
- Zdążyłam zauważyć. Masz tu jakiś przyjaciół?
- Nie szaleńców, którzy piszą się na śmierć. Brawo, kobieto.
- Hej! Nikt cię nie prosił żebyś tutaj przylazł.
- I co? – zapytał głośno Cin Cin – Chyba jednak będzie walka jeden na jednego.
Uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy przyprawił Alison o mdłości.
- I co teraz? – syknęła
- Zejdź z drogi, Rain! – warknął osiłek – Chyba, że ktoś inny ma to za ciebie zrobić.
Zerknął na chłopaków, dając im znak. Dwójka wielkoludów bez wahania ruszyła w jego stronę z zaciśniętymi pięściami. Rain wydał się niewzruszony i nie poruszył się, aż do momentu, w którym jeden z nich chwycił go za ramię. Momentalnie się wykręcił, wyginając rękę przeciwnika tak mocno, aż rozległ się trzask łamanej kości. Następnie skoczył do tyłu i wylądował za plecami Alison.
- Teraz się chowasz? – zdziwiła się
Goryle Cin Cin’a zdążyli się szybko pozbierać i szykowali się do kolejnego ataku. Alison poczuła powiew wiatru, w momencie, w którym brali zamach. Obie ich pięści były wycelowane w twarz Alison. Zamknęła oczy i lekko się skuliła.
Nic się nie wydarzyło.
Rozchyliła powieki. Widziała przed sobą dwóch wściekłych osiłków z brutalną siłą starających się w nich uderzyć. Alison i Raina, chroniła jakaś niewidzialna powłoka, jakby szklana szyba, dzięki której byli dla nich nieosiągalni. Znów przeszył ją ten sam chłód, co w momencie, w którym ją mijał. Wykręciła głowę by na niego spojrzeć. Jego twarz pozostała bez wyrazu.
- Jestem Alison. – powiedziała – Może jestem kobietą, ale na imię mam Alison.
Jeśli spodziewała się jakiejś reakcji to na pewno nie prychnięcia krótkim śmiechem.
- Zdecydowanie. – przyznał
- Dobra, koniec tego cyrku!
Na ring wszedł kolejny mężczyzna, tym razem wyglądający bardziej widowiskowo niż reszta. Może przebijał i samego Raina.  Czarne, puszyste włosy miał zakryte kowbojskim kapeluszem. Blask reflektorów odbijał się od szybek jego ciemnych okularów oraz brązowej butelki piwa, którą trzymał w dłoni. Na sobie nie miał nic poza skórzanymi spodniami, parą butów oraz niechlujnie zarzuconą, skąpą kamizelką. Jego ciało było pokryte czarnymi paskami, szramami i plamami namalowanymi dobrej jakości farbą. Ręce miał jakby przydymione, albo ubrudzone w sadzy, co pewnie było zamierzonym efektem. Alison mogłaby się założyć, że oczy miał pomalowane tak samo jak Rain.
- Tutaj toczy się walka, Jake. – warknął Cin Cin
- Właśnie widzę. – znacząco spojrzał na osiłków, którzy dalej z uporem próbowali przebić się przez niewidzialną powłokę. Alison miała wrażenie, że widzi jej przebłyski za każdym razem, kiedy ich pięści uderzają o jej powierzchnie. – Cokolwiek się tutaj dzieje, ma się skończyć. Szefostwo ma z tobą do pogadania. – wskazał na Raina
Pojawienie się w zdaniu słowa „szefostwo” zmieniło wszystko. Ktokolwiek do niego należał, miał autorytet. Cin Cin zrezygnowany i wściekły przywołał do siebie osiłków i cała trójka zeszła posłusznie z ringu.
Rain wyszedł zza pleców Alison i podał dłoń mężczyźnie, który być może uratował im skórę.
- Dzięki, Jake. Kiedyś się odwdzięczę.
- Tak się z tym nie śpiesz, bo ja wcale nie blefowałem. Oni naprawdę chcą cię u siebie i ją też.
- Mnie? – zdziwiła się
- Jakaś nowa ryba pływa w ich stawie. Nie wiem, kto to jest. – kontynuował dalej – Jeszcze gościa nie widziałem, ale ostatnio przywołują do biura większości zawodników. Coś się kroi i nie wiem, czy wyjdzie nam to na dobre.
Rain z uwagą wysłuchiwał ostrzeżeń przyjaciela i najwyraźniej potraktował je poważnie.
- Dobra, zobaczmy, co dla mnie mają. Prowadź.
W spokoju i bez żadnych problemów, czy krzywych spojrzeń zeszli z ringu. Jake z Rainem szli z przodu i przez cały czas o czymś rozmawiali. Alison próbowała cokolwiek usłyszeć, ale panujący hałas i nowa fascynacja tłumu kolejną walką uniemożliwiała jej to całkowicie. Dopiero, kiedy wyszli przez drzwi do kolejnego pomieszczenia, mogła odetchnąć z ulgą. Głowa zaczynała jej już pękać od tego harmidru.
- Poczekam tutaj. – powiedział Jake
Rain skinął na niego głową i bez dalszych słów  ruszył metalowymi schodami na górę. 

1 komentarz:

  1. Wspaniale, imponująco i perfekcyjnie napisany rozdział.
    Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz i tak się stało, pozostało powiedzieć mi jedynie dziękuję.
    Wiem jakie trudne jest kreowanie i zrealizowanie postaci Nathaniela.
    C. Clare napisała cudowny cytat:
    ''Zawsze trzeba być ostrożnym z książkami i z tym, co w nich jest, bo słowa mają moc zmieniania ludzi.''
    Zdecydowanie wpasowuje się ono to całego opowiadania i Twojej osobowości.
    Jesteś cudowną osobą, której nigdy nie będę źle życzyć, co jest jedną z rzecz, którą cenię w ludziach.

    OdpowiedzUsuń